"Kurde, Paweł, no ok, fajnie, że to wszystko się układa, że ci mnie zaprosili, tamci. Że jesteśmy w Kongresie. Ale nie mogłeś poczekać?"- powiedziała w rozmowie z Wirtualną Polską Magdalena Adamowicz, wdowa po tragicznie zmarłym w styczniu tego roku prezydencie Gdańska. 

Żona śp. Pawła Adamowicza kandyduje do Europarlamentu z list Koalicji Europejskiej. Za cel obrała spbie walkę z mową nienawiści, która jej zdaniem przyczyniła się do śmierci jej męża. 

"Ta śmierć wstrząsnęła tyloma ludźmi, że chyba stąd to moje działanie"- podkreśliła Adamowicz w rozmowie z Wp.pl. Kandydatka do Parlamentu Europejskiego przekonywała, że ma od męża specjalne "zadanie", które daje jej siłę. 

"Tylko czasem jest trudno. Gdy byłyśmy w Kongresie, Antoninie zamgliły się oczy i powiedziała "To tata powinien tu być. To on zawsze walczył". No tak. Ale dlatego, że go nie ma, my jesteśmy. I mówię mu tylko: "Kurde, Paweł, no ok, fajnie, że to wszystko się układa, że ci mnie zaprosili, tamci. Że jesteśmy w Kongresie. Ale nie mogłeś poczekać?"- wspomina.

Zdaniem żony tragicznie zmarłego polityka, Bóg jej męża "strasznie potrzebował", więc nie ma zamiaru z Nim dyskutować czy się gniewać. Magdalena Adamowicz wspominała również, że może liczyć na ogromne wsparcie ze strony córek. 

"Wiem, że trochę im mnie brakuje. Mówią, że kiedyś miały zajętego tatę, ale mamę na miejscu. Teraz mama jest zajęta. Ale to specyficzny czas, krótka, intensywna kampania. Jakoś ogarniamy, dajemy radę. Są ze mnie dumne"- podkreśla. 

yenn/Wp.pl, Fronda.pl