Prawda jest taka, że gdy kupowaliśmy te 100 tys. masek, nie mieliśmy żadnych innych możliwości. Nie było skąd ich wziąć. Zero. Nic nie było. I nagle kontaktuje się z nami człowiek i mówi: mam pół miliona” – mówi minister zdrowia Łukasz Szumowski na temat kupna maseczek, które okazały się wadliwe.

Dalej w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” podkreśla:

Mój brat, z którym ten pan się skontaktował, dał mi o tym znać. Mówię mu więc: <<Świetnie, daję ci telefon do ministra Cieszyńskiego, który odpowiada za zakupy, niech się z nim skontaktuje>>. Gdybym nie zareagował, pewnie dziś oskarżono by mnie, że nie zrobiłem nic, żeby zapewnić medykom odpowiedni sprzęt i naraziłem ich życie oraz zdrowie. O to samo oskarżono by ministra Cieszyńskiego”.

Dodawał, że na początku pandemii wszystkie kraje Europy „wydzierały sobie pazurami” wszelki sprzęt, a w szczególności właśnie maseczki. Stwierdził, że Polska próbowała je chwilę wcześniej kupić, jednak rząd innego kraju zabrał je nam sprzed nosa. Wskazywał też:

W związku z tym, gdy ktoś mówi: +mam towar+, który schodzi z godziny na godzinę, to pyta: <<Bierzecie czy nie, szybka odpowiedź?>>. Nie było czasu. Dziś, z tego dość dużego dystansu czasowego, łatwo rzucać oskarżenia. Wtedy wszyscy się bali: będziemy mieli sprzęt czy nie, uchronimy się przed scenariuszem włoskim czy pójdziemy ich śladem?”.

Komentując doniesienia na temat rzekomego „dealu życia” znajomego ministra na wadliwych maseczkach Szumowski odparł:

Minister kupiłby w tym czasie maseczki nawet od diabła. Ale nikt nie chciał ich sprzedać. Nikt. Nie było ani jednej innej oferty”.

Dodał, że on sam kontrahenta poznał cztery lata wcześniej na nartach i nigdy później go nie widział.

dam/PAP,Fronda.pl