Nie mam wątpliwości, że te dzieciaki – umorusane, głodne, pewnie śmiertelnie zmęczone i przestraszone – są bohaterami. I choć serce mi się ściska, kiedy oglądam czarno-białe powstańcze zdjęcia z dziećmi w rolach głównych, dostrzegam coś, czego próżno szukać w twarzach dzisiejszych dzieci żyjących w spokoju i dobrobycie. To duma i świadomość, że biorą udział w czymś, co jest naprawdę ważne. Bo wychowanie do patriotyzmu zakłada, że istotą staje się walka o lepsze jutro, nawet jeśli jest wiąże się ona z ofiarami. Karykaturą patriotyzmu jest tchórzostwo, tak bardzo niestety promowane choćby przez mainstreamowe media. Ileż razy ostatnio pojawiały się wypowiedzi rozmaitych celebrytów, jak to zwiewaliby gdzie pieprz rośnie, bo Polska ich, delikatnie mówiąc, nie obchodzi. Bo łatwiej podkulić ogon i uciec niż się zaangażować w walkę. Tylko takie konformistyczne postawy prowadzą donikąd.

Nie jest dobrym wyjściem także przemilczanie udziału dzieci w Powstaniu. Wszak faktem jest, że były one obecne i w służbie pomocniczej, działały jako łącznicy, sanitariusze, gazeciarze. Dziesięciu-, jedenastoletnie dzieci dojrzewały z dnia na dzień, bo w swoim życiu znalazły się w takim a nie innych warunkach. Podejmowały dorosłe decyzje, balansowały na granicy życia i śmierci. Stawały przed problemami, których dorośli sami nie byli w stanie pojąć i wyjaśnić. Zamiast dalej się bawić, porzucały zabawki, bo działo się coś ważnego. Coś, co nie pozwalało dalej bawić się klockami czy lalkami.  Coś, co było od nich silniejsze: „Pewnego dnia starsi bracia mówią, że oni idą do Warszawy, bo tam będzie Powstanie. Oni tam muszą iść i walczyć z Niemcami, bo są harcerzami i złożyli przysięgę. Babcia gniewa się na nich, ale nic nie pomaga, zakładają plecaki i odchodzą – wspomina Joanna Papuzińska w książce „Asiunia”.  Tam nie było wahania, zastanawiania się. Jest walka, to się w nią angażujemy. Koniec kropka. Taką mamy powinność wobec Ojczyzny.

Dlatego nie mam dziś problemu z pomnikiem Małego Powstańca i nie mam oporu, żeby prowadzić na Podwale nasze dzieci i opowiadać im o zaangażowaniu ich rówieśników. Nie jest dla mnie skandalem sala Małego Powstańca w Muzeum Powstania Warszawskiego. Historia, choć brutalna, nie może być zafałszowana czy przeinaczana. Dlatego zupełnie nie rozumiem Hanny Gill-Piątek, która pisała w „Krytyce Politycznej”: „Nie wiem czemu, ale zawsze na widok Małego Powstańca chce mi się krzyczeć. Może jestem dziwna, ale dziecko – białe, czarne czy brązowe – wysłane do walki za sprawy dorosłych wydaje mi się symbolem ostatecznej hańby dla społeczeństwa, które nie tylko nie potrafi go ochronić, ale używa go do swoich najbrudniejszych celów. Takie fakty z własnej historii należałoby moim zdaniem raczej poddać głębokiej krytycznej analizie, a nie stawiać dzieciom pomniki służące, jak widać, nie tyle pamięci, ile promocji podobnych zachowań w przyszłości”. Jeśli wychowanie patriotyczne, angażowanie się w ochronę wartości fundamentalnych, jakimi są choćby patriotyzm czy lojalność wobec swojej ojczyzny, to promocja zachowań destrukcyjnych, to co w takim razie ową promocją nie jest?

Z perspektywy miękkiej kanapy i pełnej lodówki nie mamy prawa oceniać postaw i zachowań uczestników tamtych wydarzeń, także tych najmłodszych. Bo wojna rządzi się swoimi prawami, których nie jesteśmy w stanie pojąć my żyjący w zupełnie innych okolicznościach. I choć dla mnie angażujące się wojnę dziecko, będące non stop w wielkim niebezpieczeństwie ma twarz mojego dziecka, które – jak pewnie każdy rodzic – chciałabym uchronić od tego typu traumatycznych doświadczeń, to wojna przewartościowywała jednak takie zachowania. Bo w 1944 roku dla tych dzieci czy nastolatków ważniejsza od dobrego samopoczucia była choćby przysięga harcerska.

Podczas jednej z audycji radiowych moja rozmówczyni oburzona była faktem, że wycieczkę dzieci przewodnik zaprowadził na Podwale pod pomnik Małego Powstańca. Skandalem było to, że wspólnie tam cała grupa miała śpiewać powstańcze piosenki, w tym pewnie tę: „Warszawskie dzieci, idziemy w bój”.  Przecież to się nie godzi. Tego pomnika przecież tam być nie powinno, bo przypomina o wielkiej hańbie: „Postawmy na murach starówki inny pomnik. Niech nie będzie to chłopiec, którego narodowa mitologia przygotowuje na ofiarę, ale dzieci obojga płci. Niech się bawią, czyli robią to, co dzieci robić powinny” – apelował również w „Krytyce Politycznej” Maciej Gdula. A właśnie, że nie. Niech ten pomnik stoi i przypomina o niesamowitym bohaterstwie i odwadze, których tak bardzo dziś brakuje.

Małgorzata Terlikowska