Eryk Łażewski, Fronda.pl: 26 października zakończył się Nadzwyczajny Synod dla Amazonii. Na Synodzie mówiono o wielu sprawach. Między innymi o nowej kategorii grzechu, czyli o „grzechu ekologicznym”, a także o dowartościowaniu kultury, religii tak zwanych „ludów pierwotnych”. I chciałbym zwrócić uwagę na dwa tego aspekty: religijny i polityczny. Do tej pory bowiem, ekologia i docenienie ludów tubylczych było specjalnością światowej Lewicy walczącej z „opresyjną cywilizacją białego człowieka”. A więc – oczywiście - z cywilizacją chrześcijańską. Czy teraz, po Synodzie Amazońskim, Kościół katolicki stanie się sprzymierzeńcem Lewicy w tej walce? Walce – dodajmy - z cywilizacją, którą ten właśnie Kościół budował.

 

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski: Przede wszystkim muszę stwierdzić, że Kościół jest wspólnotą ludzi ochrzczonych, założoną przez Jezusa Chrystusa. Jej podstawowym celem jest zbawienie ludzi oraz głoszenie ewangelicznej Dobrej Nowiny. Oczywiście, chrześcijanie zawsze doceniali wiele innych rzeczy, na przykład: troskę o środowisko. Niemniej jednak Kościół nie jest organizacją ekologiczną jako taką. Wspomnianą troskę mogą realizować ludzie świeccy: w szeregu różnych stowarzyszeń, organizacji, ruchów społecznych. To jest zrozumiałe. Natomiast przełożenie akcentów w Kościele ze zbawienia osób na troskę o środowisko, jest - moim zdaniem – daleko idącym ukłonem w stronę środowisk lewicowych.

Jest pytanie, czy wtedy Kościół nie straci swojej tożsamości: zamiast zajmować się udzielaniem sakramentów i głoszeniem Ewangelii, również tym ludziom, którzy dotąd Chrystusa nie znały, zajmie się sprawami ekologicznymi. To bardzo duże niebezpieczeństwo. Oczywiście czekam na posynodalną adhortację papieską. Najważniejsze przecież będzie to, co znajdzie się w tym dokumencie. Niemniej bardzo liczne punkty propozycji, którą już sformułował Synod Amazoński, budzą wielki niepokój.

Jeżeli chodzi o docenienie ludów pierwotnych, to oczywiście zawsze chrześcijaństwo wiązało się z szacunkiem dla każdego człowieka. Także dla tych, którzy nie wierzą w Chrystusa, bądź są związani z innymi religiami. Nie zwalnia to jednak nikogo z głoszenia Ewangelii. Co więcej nie można elementów chrześcijańskich zastępować elementami, które są przeniesione z innych religii. Bo wtedy powstaje taka mieszanina, gdzie nie wiadomo, co jest chrześcijańskie, a co niechrześcijańskie. I znowu Kościół traci swoją tożsamość. W Ewangelii jest bardzo jasno napisane: „jeżeli sól straci swój smak, to czym posolimy tę potrawę?” Jeżeli więc chrześcijaństwo straci swój charakter, jeżeli będzie całkowicie rozmyte, to w jaki sposób będzie zmieniało świat? Oczywiście, to takie pytanie retoryczne, bo wiadomo, że trzeba dążyć do tego, żeby sól była solą.

 

Wyprzedził ksiądz trochę moje następne pytanie. Chciałbym bowiem przypomnieć, że na omawianym Synodzie pojawili się szamani i posążek nagiej kobiety, tak zwanej „Pachamamy”. Konserwatywni katolicy wskazują na fakt, że jest to posążek pogańskiej bogini czczonej w Peru. Przedstawiciele Watykanu natomiast, twierdzą, że to „tubylcza kobieta reprezentująca życie”. A ksiądz Giacomo Costa - Sekretarz Komisji do spraw Informacji – dodał: „To figura o naturze kobiecej, nie sakralnej, a tym bardziej pogańskiej”. I co w tym wszystkim chodzi? Jak zinterpretować to zamieszanie?

No więc właśnie: jest zamieszanie. Doprowadzają do niego osoby, które są odpowiedzialne za wierność Ewangelii; za to, żeby nauka Jezusa Chrystusa była głoszona zgodnie z wszystkimi zasadami. Bo statystyczny, zwykły chrześcijanin, jeżeli widzi takie rzeczy, to ma masę wątpliwości. On przecież nie jest teologiem, nie jest znawcą kultury południowoamerykańskiej. Jeżeli obce elementy są wprowadzane do kościoła, bądź nawet na teren Ogrodów Watykańskich - w czasie sadzenia tego drzewka [dębu posadzonego na dzień przed rozpoczęciem Synodu – red.], to słusznie chrześcijanie się przeciwko temu buntują. Ja sam uważam, że takie pomieszanie pojęć jest szkodliwe dla chrześcijaństwa. Nie daje nam nic dobrego. Nie powoduje, że jest więcej wyznawców Chrystusa; że więcej ludzi ma szacunek dla religii chrześcijańskiej. Figurki Pachamama zostały – moim zdaniem – słusznie skrytykowane. Opublikowano niedawno list biskupów, księży i osób świeckich, protestujących przeciwko temu wszystkiemu. I ja się zgadzam z treścią owego oświadczenia, że zamęt jest czymś sprzecznym z zasadami Ewangelii. To Kościół, czyli papież i biskupi, mają być przewodnikami, mają pokazywać jasny kierunek, a nie dodawać jeszcze elementy, które wywołują chaos. Zresztą stanowisko Ojca Świętego, który przeprosił za wrzucenie tych figurek do Tybru, pokazuje, że on jednak uważa je za posążki pogańskie. No więc, jest tu straszne zgorszenie. Trzeba użyć tego słowa! To jest zgorszenie dla wielu wiernych, którzy chcą czytelnego chrześcijaństwa, a nie pomieszanego z innymi religiami.

 

A co ksiądz sądzi o pomyśle święcenia na księży diakonów stałych? To miałoby rozwiązać problem braku księży w wielu miejscach.

Przede wszystkim to nie rozwiąże problemu braku księży. Dlatego, że wielu księży pochodzących z Amazonii i wyświęconych w normalnych seminariach, ucieka z tego terenu i wyjeżdża. Zwłaszcza do Ameryki Północnej. A wiec braki nie są spowodowane tym, czy ktoś jest żonaty, czy bezdzietny, ale właśnie tym, że nie ma jakiegoś jasnego świadectwa zachęcającego do tego, żeby ci księża zostawali na swoich terenach. Natomiast święcenie żonatych to będzie kolejny powód do ucieczki z tych terenów, bo oni powiedzą: „Mam żonę i dzieci. Chcę je utrzymać i będę tym bardziej wyjeżdżał za granicę”.

Jeżeli chodzi o problem księży żonatych w ogóle, to oczywiście w obrządkach wschodnich się ich dopuszcza. Ale to jest wielowiekowa tradycja Kościołów Wschodnich, które przyjęły unię z Kościołem rzymskim, zachowując swoją liturgię i dobrowolny celibat. Niemniej w tradycji zachodniej jest całkiem inaczej. Myślę, że do święcenia na kapłanów żonatych, już działających diakonów stałych, dążą inne kraje: Niemcy czy Austria. Amazonia jest tylko takim „wytrychem”, po prostu pretekstem.

Uważam, że problem, czy dopuścić żonatych kandydatów do kapłaństwa, czy nie, to jest sprawa na tyle poważna, że trzeba ją uznać za sprawę całego Kościoła. Dlatego powinien się odbyć Synod Powszechny, a więc Synod, na którym są przedstawiciele wszystkich rejonów Kościoła, nie tylko Amazonii. I wtedy dopiero powinna odbyć się dyskusja na ten temat. A tu jakby „boczną bramką” przeprowadza się święcenia żonatych. Co – moim zdaniem – będzie dotyczyło nie Amazonii, lecz wielu innych rejonów, zwłaszcza Europy.

 

Właśnie, czy rzeczywiście te kontrowersyjne ustalenia Synodu mogą dotyczyć nie tylko Amazonii, ale także reszty Kościoła?

Ależ tak! Oczywiście! Amazonia jest tylko – jak wspomniałem – „furtką” do tego. Przecież w dobie powszechnej komunikacji, w dobie Internetu i powszechności mediów i podróży, jeżeli w jakimś rejonie świata wprowadzi się – na przykład – żonatych księży, to momentalnie to będzie - za rok, za dwa – na terenie całej kuli ziemskiej. Więc nie można mówić, że to będzie tylko na terenie Amazonii. Dlatego myślę, że pewna nieuczciwość niektórych Ojców Synodalnych polega na tym, że oni mówią o Amazonii, a w rzeczywistości chcą to przeprowadzić w swoich krajach. Są to zwłaszcza kraje języka niemieckiego, czyli Niemcy, Austria i Szwajcaria.

 

Czyli to będzie – można powiedzieć - cofnięcie się w czasy przed reformą gregoriańską, kiedy to byli żonaci księża.

Ja mam pewną taką swoją osobistą trudność. Bo akurat część mojej rodziny była obrządku greckokatolickiego i ormiańsko-katolickiego, i tam byli księża żonaci. Moi prapradziadkowie, bardzo odlegli, byli księżmi żonatymi, mieli swoje dzieci. I niektóre z tych dzieci, niektórzy synowie – nie wszyscy oczywiście – też zostawali księżmi greckokatolickimi. Ale to jest stara tradycja Kościołów Wschodnich, która przez wieki była – powiedziałbym – pewnym doświadczeniem, ujawniając swoje plusy i minusy. A tu za jednym pociągnięciem pióra chce się wprowadzić księży żonatych, co „wywróci do góry nogami” dotychczasowy sposób przygotowywania kandydatów do kapłaństwa. A także pojęcie kapłaństwa. Myślę, że to jest takie otwarcie „puszki Pandory”, gdzie nie za bardzo wiemy, jakie będą tego efekty, ale mimo wszystko się ją otwiera.

O ile jestem zwolennikiem – z racji tradycji – kapłaństwa księży żonatych w tradycji wschodniej, gdzie to jest ugruntowane przez wieki wieloma doświadczeniami licznych pokoleń, o tyle takie jednorazowe szerokie otwarcie, że każdy żonaty może być wyświęcony doprowadzi - moim zdaniem - do patologii, bo Kościół obecnie nie jest na to przygotowany.

 

Ksiądz jest historykiem Kościoła. Czy mógłby ksiądz przypomnieć, dlaczego właściwie wprowadzono celibat na teren Kościoła Zachodniego?

Celibat wprowadzono zasadniczo z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że księża nieżonaci są o wiele bardziej dyspozycyjni, jeżeli chodzi o przenoszenie się z jednego miejsca w drugie. Trzeba pamiętać, że wtedy – tysiąc lat temu, chrześcijaństwo gwałtownie się rozwijało. Misjonarze wyjeżdżali do różnych krajów i państw, także do Polski. Ważne były też względy majątkowe, czyli dziedziczenie.

Kościół zachodni wypracował moim zdaniem bardzo słuszne zasady, w których docenił kapłaństwo jako całkowite oddanie się Chrystusowi. I nawet jeżeli na początku istotne były raczej elementy organizacyjne czy materialne, tak teraz tysiąc lat tradycji celibatu jest bardzo mocno zakorzenione i ma wiele pozytywnych przesłanek.

W Kościele wtedy dopuszczano żonatych kapłanów, gdy oni przyjmowali unię z Rzymem: czy to była unia ormiańskich wyznawców, czy grekokatolików, którzy przeszli z prawosławia, czy ostatnio także Anglikanie, którzy jako żonaci kapłani przeszli z rodzinami do Kościoła katolickiego. Więc tą „furtkę” robiono dla tych, którzy łączyli się z Kościołem katolickim, a wcześniej byli w innych wyznaniach.

W takich wypadkach to w mojej ocenie decyzja uzasadniona. Natomiast dzisiaj mamy do czynienia nie z ewolucją, ale z gwałtowną rewolucją, czyli z przewróceniem pewnych zasad w Kościele zachodnim. A jak wiadomo każda rewolucja niesie elementy negatywne.

Chcę jeszcze raz podkreślić: decyzja o święceniu żonatych nie powinna być podejmowana na Synodzie regionalnym, takim jak Amazoński; może zapaść jedynie wówczas, gdy dyskutować będzie cały Kościół, a papież przyjmie lub nie wnioski z tej dyskusji.

 

Ale zdaje się, że metoda działania papieża Franciszka jest właśnie taka, że ważne zmiany wprowadzane są bez takiej powszechnej debaty.

No tak! Muszę powiedzieć, że mimo tego, iż uważam się za wiernego syna Kościoła, to ja się z taką metodą nie zgadzam. Właśnie dlatego, że historia nas uczy, jak powinny się tego typu rzeczy odbyć. Łatwe powiedzenie, że zrobimy wyjątek dla jednego kraju, to jest „wywalenie drzwi”, bo ten wyjątek stanie się regułą. Momentalnie! Moim zdaniem: prędzej w Niemczech wyświęcą księży żonatych, niż w Amazonii. [Niemcy] przecież, już mają przygotowanych do tego diakonów stałych.

 

Kiedy ukaże się posynodalna adhortacja apostolska?

Papież zapowiedział, że przed Bożym Narodzeniem. To jest zaledwie miesiąc, czyli bardzo niedługi okres. Czekam na nią z nadzieją, ale też z obawami. I rozumiem bardzo dobrze list tych stu wspomnianych teologów: i świeckich i księży. Zresztą coraz więcej ludzi to podpisuje [uważając], że to jest bardzo niebezpieczne: wprowadzenie czegoś, co może doprowadzić do schizmy. A głos wielu ludzi, oddolny – księży, biskupów, czy świeckich, jest bardzo ważny, bo jednak będzie miał też wpływ na decyzje papieskie.

 

A kto w tej ewentualnej schizmie by uczestniczył?

A tu jest właśnie pewien paradoks historyczny: bo przedtem schizma to byli ci, co się odrywali od papieża, a tu jest dokładnie odwrotnie. Mówię teoretycznie, bo zakładam, że schizmy nie będzie, że Pan Bóg nas uratuje przed tą schizmą. Ale gdyby dzisiaj była schizma, to papież będzie po stronie schizmatyków. Bo wtedy ci, którzy będą bronić Tradycji i prawowierności, nie będą w łączności z papieżem. Ale mam nadzieję, że na tak bolesne doświadczenia Pan Bóg jednak Kościoła nie wystawi; że dojdzie do jakiegoś wyraźnego wyhamowania tych różnych pomysłów, które pod przykrywką Synodu Amazońskiego de facto są „rozwalaniem” Kościoła od wewnątrz.