To jest moja matka, ta ziemia!

Wielu nie chodzi na wybory, „bo to i tak nic nie zmieni”. Ktoś powie: „nie oglądam telewizji”, „nie interesuje mnie polityka”, „jestem niezdecydowany”. Jeszcze inni mają dodatkowe wytłumaczenie: „bo wszyscy politycy to złodzieje, niczym się od siebie nie różnią, liczy się tylko kasa. Bo ta wolność zbyt wiele kosztuje. Bo kiedyś było lepiej!”.

Niemało wokół ludzi bez poglądów, wyższych idei. Tęskniących często za komuną, w której inni decydowali za nich, określali priorytety, reglamentowali wolność, zapewniali minimum egzystencji i igrzyska. Ludzi szemrzących po kątach, wiecznieniezadowolonych, żyjących bez ideałów i zasad. Uciekających od odpowiedzialności.

Mentalność niewolnika

Trzyma się mocno w ludzkich sercach i umysłach. Trudno się dziwić: wsiąkała w polskie dusze przez długie dziesięciolecia. Była wbijana kozackimi nahajami w czasie zaborów, potem poddawana srogim próbom obu wojen światowych. A kiedy nastała „nowa władza”, najpierw formatowano ją w ubeckich katowniach, wypalano strachem przed donosicielami, wdeptywano w ziemię zabłoconymi butami ubeków i enkawudzistów, mamiono „wieczną przyjaźnią wielkich narodów” i magią książeczek partyjnych, obietnicami bez pokrycia i przywilejami dla najposłuszniejszych, oddanych bez reszty czerwonej władzy. Kupowano przydziałami na własne M4 i malucha...

A gdy „nastała wolność” po 1989 r., nagle szarobura rzeczywistość zagrała tęczą barw! I okazało się ku zdziwieniu wielu żarliwych, choć naiwnych ludzi Solidarności, że - jak pisał Leopold Staff „wolność nie jest ulgąlecz trudem wielkości”. I wszystko znów zaczęło kipieć, buzować, wzięły się za bary sprzeczności. Nagle Kościół i tysiącletnie dziedzictwo chrześcijańskie przestały być rozumiane jako przestrzeń wolności, a zagrożenie dla niej! Polskę zaczęto rozdzierać, wyszarpywać sobie z niej co cenniejsze, sprzedawać za bezcen „srebra rodowe” - majątek gromadzony przez całe pokolenia ciężką pracą i wyrzeczeniami. A później, po latach „małej stabilizacji” zaproponowano wizję wolności mierzonej miarą możliwości grillowania i ciepłej wody w kranie, wyjazdami all inclusive na brudne egipskie plaże i setką polskojęzycznych kanałów telewizyjnych. Skurczył się świat. I skarlał.

Was też powinny boleć!

Na początku tej nowej polskiej drogi do wolności św. Jan Paweł II - świadom zagrożeń i meandrów - podarował Polakom katechezę o Dekalogu. Trudną i głęboką - papieska pielgrzymka do ojczyzny z 1991 r. była jedną z najdłuższych. To właśnie wtedy 3 czerwca 1991 r. na lotnisku w Masłowie koło Kielc wypowiedział bardzo osobiste słowa. Miał podniesiony głos - napomnienie płynęło z serca, spontanicznie. Były w nich zawarte ból i nadzieja, że Polacy nie roztrwonią nagle czegoś, za co tylu z nich cierpiało, było internowanych i katowanych na esbeckich „ścieżkach zdrowia”. Mówił wówczas (tłumacząc czwarte przykazanie Dekalogu): „>>Oto matka moja i moi bracia<<. Może dlatego mówię tak, jak mówię, ponieważ to jest moja matka, ta ziemia! To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!”.

Dziś niewola stała się niewidzialna

Nie pamiętamy już dziś papieskiego przesłania. Polacy zgnuśnieli. Mija 26 lat od pierwszych wolnych (przynajmniej częściowo) wyborów. Tak wiele się zmieniło. Ale też wiele spraw wróciło do stanu sprzed ćwierćwiecza. Proroczo mówił o tym Tadeusz Konwicki w „Kompleksie Polski” daleko wcześniej (1977 r.), nie mając najmniejszego pojęcia zapewne, jak potoczą się losy jego ojczyzny. „Dziś niewola stała się niewidzialna” - pisał. „Dawniej zniewolonym przysługiwało prawo krzyku. Dziś niewolnikom zapewnia się prawo milczenia, niemoty. Krzyk przynosił ulgę, krzepił zdrowie, jak noworodkowi, hartował na przyszłość. Milczenie, niemota degenerują duszę, zabijają. Dawniej zniewolony, kiedy odzyskiwał wolność, mógł bez przeszkód włączyć się do wielkiej rodziny narodów wolnych. Dziś, przypadkiem uwolniony, nie będzie już zdatny do życia. Sam zginie od jadów, które zgromadził w sobie podczas czarnej nocy ubezwłasnowolnienia”.

Te jady zatruwają obecnie naszą ojczyznę. Obezwładniają. Toksyny wychodzą z żywego organizmu powoli - nikt nie zadbał, aby rany w stosownym czasie oczyścić, usunąć z nich truciznę. Dziś pozostałyby może blizny, ale organizm byłby zdrowy. Dlatego dalej toczą ludzkie umysły i serca. A kiedy już wytrawią je, zamieniają wielu synów i córki polskiej ziemi w bezrefleksyjnych braczy. Jakąś jej część (niemałą, bo wielomilionową) wprowadzają w stan odrętwienia, bezwoli. Przekonanych, że należy przyjmować bezkrytycznie nowe dogmaty, bo inaczej będzie się trzeba wstydzić za „polski zaścianek” na salonach Europy. Trzeba więc razem z innymi dąć w trąby postępu albo zapaść się w nihilizm i pustkę. Dać się ubezwłasnowolnić.

Już Antoni Czechow pisał: „Obojętność to paraliż duszy”. Ten paraliż dziś widać.

Zrozumcie...

Dramatem współczesnej Polski - jeszcze dziś niedostrzeganym w całej rozciągłości - jest to, że opuszczają ją, czasem na zawsze, ludzi młodzi, zdolni, kreatywni. Nie widzą dla siebie perspektyw w kraju, gdzie przez ostatnich osiem lat liczył się piar i zadymianie problemów, zamiast ich rozwiązywania. Podobnie jak fakt, iż setki tysięcy hektarów polskiej ziemi jest już w obcych rękach, sprzedanych za bezcen w imię „europejskich zasad”. Że tyle dziś biedy i pogardy dla tych, którym zabrakło sprytu, pomysłowości, sił, zdrowia, aby się odpowiednio „ustawić” w nowej Polsce.

„Zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć!” - wołał papież.

Polityka to słowo chyba dziś najbardziej znienawidzone w Polsce, okraszane najgorszymi epitetami, kojarzone z brudem i kłamstwem. A przecież - w pierwotnym znaczeniu - to troska o dobro wspólne, służba. Bez podziału na partie, frakcje, ideologie. To myśmy się podzielili. Uczynili słowo polityka śliskim i dwuznacznym. Stało się ono synonimem sumy egoizmów i sprzeczności. Niesłusznie. Polska to dom wszystkich i wszyscy za niego odpowiadamy.

Obojętność zawsze będzie winą. Patronem obojętnych jest Piłat. Myślał, że myjąc ręce i wypowiadając słowa „Oto człowiek” wskazujące na Jezusa, w ten sposób wyzwoli się z odpowiedzialności. Ważniejsza była dlań kariera niż prawda. Gardził nią. Dziś świata, który reprezentował, już nie ma. Pozostało wspomnienie. I ruiny.

To przestroga dla nas.

Ks. Paweł Siedlanowski
Echo Katolickie 43/2015