Czy to zdanie, które w Radiu Zet wypowiedział Palikot, tłumaczy obecną politykę rządu wobec Kościoła? Być może. Ale przecież premier jest zbyt wytrawnym graczem, aby kierować się jedynie emocjami. Sądzę, że Tusk i jego najbliżsi współpracownicy po sukcesie Ruchu Palikota doszli do wniosku, że warto pograć kartą anty-kościelną. Ci ludzie sądzą, że w ten sposób można skierować część niezadowolenia społecznego przeciwko księżom i odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów. Poza tym a nuż uda się pozyskać część anty-katolickiego elektoratu. Niektórzy sądzą, że antykościelne zagrywki Tuska mają też na celu przypodobanie się decydentom unijnym w perspektywie jakiegoś „europejskiego” awansu w przyszłości.

 

Granie antykościelną kartą widać szczególnie w sprawach finansowych. Rząd na czele z premierem posługuje się tutaj niedomówieniami, przekłamaniami, i odwołuje się do anty-kościelnych stereotypów: Kościół ma! Trzeba zabrać czarnym! Pogonić klechę. Oczywiście, nie brakuje ludzi, którym się to podoba.

 

W sprawach finansowych dotyczących relacji państwo-Kościół jest dużo manipulacji, w wyniku których wielu obywateli sądzi, że Kościół ma jakieś przywileje, które szkodzą dobru wspólnemu.  Tymczasem przemilcza się dwie fundamentalne sprawy. Po pierwsze, finansowy wkład Kościoła na rzecz społeczeństwa i państwa: „Instytucje i wspólnoty Kościoła prowadzą mnóstwo kosztownych dzieł charytatywnych bądź edukacyjnych. Kościół jest też największym kustoszem dóbr kultury narodowej. […] Gdyby państwo miało samodzielnie prowadzić te zadania, kosztowałoby to miliardy złotych rocznie”. A zatem w interesie państwa jest racjonalna, oparta na autonomii i wzajemnym poszanowaniu, współpraca z Kościołem. Po drugie, takie „przywileje” jak np. Fundusz Kościelny nie były żadną łaską państwa, ale należnym zadośćuczynieniem za dobra zabrane Kościołowi przez państwo. A zatem rozmowy o potrzebnej – co przyznają sami biskupi – reformie finansów kościelnych strona państwowa nie może zaczynać od bałamutnej retoryki, że czas skończyć z uprzywilejowaniem Kościoła.

 

Ponadto szacunek dla prawa, w tym Konkordatu, a także dla dobrych obyczajów prowadzenia społecznego dialogu, wymaga, aby rząd zrezygnował ze stawiania Kościoła pod ścianą jednostronnych rozwiązań. Potrzeba mniej PR-u, a więcej uczciwej rozmowy. W pewnych sprawach można odnieść wrażenie, że rząd sonduje, jak daleko może się posunąć w anty-kościelnych posunięciach. Tak było na przykład w przypadku próby zepchnięcia finansowania lekcji religii w szkołach na samorządy, co mogłoby prowadzić do po prostu wycofania religii z niektórych szkół.

 

Arcybiskup Leszek Sławoj Głódź stwierdził: „W ciągu 22 lat życia w wolnej Polsce relacje między państwem a Kościołem były ustabilizowane, co stanowiło gwarancję ładu społecznego. Tymczasem od exposé premiera następuje jątrzenie w tych relacjach, słyszymy wiele antyklerykalnych inwektyw, epitetów. Jest jakiś zmasowany atak na Kościół, który tchnie PRL, jakimś szukaniem wroga ludu. To nie służy dobru państwa. Czas, aby rząd to zrozumiał, zmienił język, sposób prowadzenia rozmów”. Niestety, ta diagnoza wydaje się być słuszna.

 

Pozostaje wyrazić nadzieję, że świadomi katolicy, w tym członkowie PO oraz wyborcy tej partii, dadzą premierowi wyraźnie do zrozumienia, że powinien dla dobra wszystkich porzucić swą antyklerykalną retorykę.   

 

eMBe