Spore zamieszanie na polskiej scenie politycznej i medialnej wywołała tzw. piątka Kaczyńskiego. Opozycja miota się między oskarżeniami o kupowanie przez rządzących głosów a lamentami, że PiS kradnie elementy jej programu. Ale szczytem było odcinanie się „Gazety Wyborczej” od własnej okładki, na której jako przykład rozdawnictwa przedstawiono tegoroczne podwyżki dla pielęgniarek, policjantów i… nauczycieli.

W pięciopunktowym programie Jarosława Kaczyńskiego chodzi tymczasem o obietnicę trzynastej emerytury w wysokości 1100 zł dla wszystkich uprawnionych, wprowadzenie świadczeń 500+ także dla jedynaków, zwolnienie z podatku PIT wszystkich pracujących do ukończenia 26. roku życia, dwukrotne podniesienie kwoty wolnej od podatku i przywrócenie polikwidowanych połączeń autobusowych. Wrzucenie do jednego worka obietnic socjalnych i prorozwojowych wygląda na próbę łączenia ognia z wodą. Podnoszenie świadczeń społecznych z natury wiąże się bowiem ze wzrostem, a nie obniżką podatków i innych kosztów pracy. Żeby komuś coś dać, państwo musi to skądś wziąć.

Całość kosztów realizacji tego programu oblicza się na sumę ok. 40 mld zł. Pieniądze na to się znajdą. Mimo zauważalnego już spowolnienia rozwoju gospodarki budżet państwa ma się nieźle. Rośnie ściągalność podatków. Wcześniej na coroczne kilkudziesięciomiliardowe straty z powodu niezapłaconego podatku VAT rządom PO-PSL zwracała uwagę nawet Bruksela. Pod rządami PiS ukrócono działalność mafii paliwowych i karuzeli podatkowych. Do tego doszła koniunktura międzynarodowa i wysoki wzrost gospodarczy w Polsce. Dlatego mimo dość kosztownego programu 500+ deficyt w kasie państwa jest poniżej planowanego i dopuszczalnego przez Unię Europejską.

Świadczenie 500+ przyczyniło się do zatrzymania dalszego spadku dzietności polskich rodzin i uratowało wiele z nich przed biedą. Okazało się też działaniem prorozwojowym. Rozkręciło popyt wewnętrzny na towary i usługi, z których podatki wpływają do państwowej kasy. Podobnie prorozwojowe może się okazać podniesienie kwoty wolnej od podatku dla wszystkich pracujących i zwolnienie młodych ludzi do 26. roku życia z podatku PIT. Może przynajmniej czasowo powstrzyma ich to przed wyjazdem z kraju. Także przywrócenie dofinansowanych połączeń autobusowych może być prorozwojowe. Ale już trzynasta emerytura dla wszystkich w jednakowej wysokości, podobnie jak 500+ dla jedynaków niezależnie od statusu ekonomicznego ich rodziców, nie jest ani prorozwojowe, ani socjalne. Chodzi raczej o pozyskiwanie głosów wyborców.

Pod względem finansowym trudno będzie przebić przedwyborczą ofertę PiS. Stąd irytacja po stronie opozycji i części sprzyjających jej mediów. Oferta ta narzuca oś przedwyborczego sporu między władzą i opozycją i może zaważyć na wynikach tegorocznych wyborów. Tego można się było spodziewać już na początku grudnia ubiegłego roku, po zamkniętym spotkaniu PiS w Jachrance. Tam miała paść zapowiedź unikania do końca tej kadencji sporów światopoglądowych (aborcja) i konfliktów społecznych oraz zapewnienie, że pieniądze w roku wyborczym na wszystko się znajdą. Rządzący ryzykują przy tym odejście od PiS części wyborców katolickich, rozczarowanych instrumentalnym traktowaniem spraw światopoglądowych, oraz niezadowolenie środowisk patriotycznych z powodu błędów w polityce międzynarodowej. Atmosfera rozdawnictwa może też zachęcać kolejne grupy zawodowe do stawiania coraz to większych żądań płacowych. Ale PiS gra o wszystko. Wynik tegorocznych wyborów może bowiem przesądzić o przyszłości tzw. dobrej zmiany już na zawsze.

Zazwyczaj kiedy rządzi prawica, jest to czas oszczędzania i gromadzenia. Rozdawnictwo zaczyna się wówczas, kiedy do władzy dochodzi lewica. Aż znowu musi wrócić prawica, by zarabiać i oszczędzać. To taka walka postu z karnawałem. Tym razem jednak PiS zadziałał zgodnie z ewangelicznym wezwaniem: „Pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną”. Rządzący zwykle szastają przed wyborami publicznymi pieniędzmi, by zapewnić sobie pozostanie przy władzy. I nie ma w tym nic nowego pod słońcem. PiS postanowił jednak dokonać wielkich transferów bezpośrednio do kieszeni obywateli, a nie do wpływowych ośrodków medialnych, grup biznesowych i centrów zarządzania opinią publiczną, które na wyniki wyborów wpływają przez odpowiednie formowanie ludzkich umysłów. Różnica jest tylko i aż taka.

Ks. Henryk Zieliński

Idziemy nr 10 (699), 10 marca 2019 r.