W sobotę 8 lutego, w samo południe o godzinie 12:00, w Warszawie, w alei Szucha 12a, przed Trybunałem Konstytucyjnym polscy patrioci będą demonstrować w obronie demokracji (przed antydemokratycznym antyPiSem), przywiązanie do państwa prawa (zagrożonego anarchią i rokoszem niektórych sędziów wspieranych przez groteskową opozycję), suwerenności (którą chce nam odebrać Unia Europejska), Konstytucji (która jednoznacznie stwierdza, że suwerenna władza w Polsce należy do narodu, a nie do UE czy sędziów) i opowiedzieć się za realną reformą wymiaru sprawiedliwości (proponowaną przez PiS).

Kwestia rokoszu w sądownictwie jest jedną z najważniejszych kwestii debaty publicznej. Wypowiadali się w niej eksperci. Warto przytoczyć opinie krytycznych wobec PiS ekspertów, które ukazują jakim zagrożeniem jest rokosz w sądownictwie i jakie niskie pobudki za nią stoją.

Na stronie Klubu Jagiellońskiego ukazał się artykuł Piotra Trudnowskiego (prezes Klubu Jagiellońskiego, redaktora portalu klubjagiellonski.pl. eksperta ds. społeczeństwa obywatelskiego) „Czy wybory do Sejmu i Senatu są ważne? Jak wojna o sądownictwo prowadzi nas do anarchii”, w którym ekspert wskazuje, że anarchia sądowa antyPiS doprowadzić może do zakwestionowania ważności wyborów i ustaw uchwalanych przez Sejm.

Zdaniem eksperta „logiczną konsekwencją przyjęcia zaproponowanego przez uczestników »rokoszu sądowego« sposobu myślenia – a ten potwierdzą najpewniej za chwilę »stare« izby Sądu Najwyższego – wydaje się być uznanie, że… nie stwierdzono w sposób wymagany Kodeksem wyborczym ważności wyborów parlamentarnych z 13 października 2019 r. Skoro zaś u podstaw rokoszu zanegowano domniemanie prawomocności organów państwa, to i tutaj być może powinniśmy uznać, że mamy dziś „nie-Sejm”, „nie-Senat” oraz uchwalane przez parlament „nie-ustawy”. Wraz z projektem powszechnie krytykowanej senackiej „ustawy naprawczej” to kolejny dowód, że chaos prawny staje się paląco groźny i stoimy u progu anarchii. Wyjście z tego stanu w sposób legalny jest możliwe tylko na ścieżce „nowego otwarcia” konstytucyjnego, najlepiej zatwierdzonego w referendum”.

Na stronie Klubu Jagiellońskiego ukazała się ekspertyza dotycząca kryzysu w sądownictwie „Dlaczego Polacy nie bronią sędziów? Szukając wyjścia z błędnego koła (cz. 1)” autorstwa Jacka Sokołowskiego.

Według eksperta „naszemu państwu sporo brakowało do modelowego demokratycznego państwa prawa w wersji znanej z Zachodu”. Zdaniem eksperta „wymiar sprawiedliwości pozostał instytucjonalnie w dużej mierze w kształcie nadanym mu przy Okrągłym Stole. Kształt ten oparty był na założeniu stuprocentowej autokooptacji do środowiska. Krajowa Rada Sądownictwa, powołana do życia w 1989 r., składała się wyłącznie z sędziów powoływanych przez sędziów, a do jej najważniejszych kompetencji należało nominowanie kandydatów na sędziów. Zatwierdzanie tych kandydatur przez prezydenta zarówno pod rządami wcześniejszych przepisów konstytucyjnych, jak i po 1997 r. uważano za kompetencję związaną, czyli nie dającą głowie państwa możliwości odmowy zatwierdzenia kandydatury zgłoszonej przez KRS. Tym samym zagwarantowano sądownictwu gigantyczny poziom autonomii”.

Ekspert uważa, że „środowisko sędziowskie w latach 90. było w większości przeciwnikiem jakichkolwiek rozliczeń z totalitarną przeszłością, co było z kolei efektem braku dekomunizacji, której w sądownictwie (podobnie jak gdzie indziej) nigdy nie przeprowadzono. Niemożność obsadzenia pierwszego sądu lustracyjnego w 1997 r., kiedy to przez pół roku nie zgłosił się do niego dobrowolnie żaden sędzia, jest tu wymownym przykładem stosunku do tej kwestii. Co więcej, elita sędziowska, w szczególności ta skupiona w Sądzie Najwyższym, dokonała swoimi wyrokami świadomej i brutalnej korekty polityki publicznej uchwalonej przez Sejm i uznanej przez Trybunał Konstytucyjny, który wbrew powtarzanej, ale nieprawdziwej opinii nigdy nie zastopował lustracji, choć pod pewnymi względami znacząco ograniczył jej zakres. Stało się to w wyroku Izby Karnej SN z 5 października 2000 r., w którym sędziowie uznali, że koniecznym dla uznania za kłamcę lustracyjnego jest udowodnienie, że działał on z zamiarem zaszkodzenia osobom, na które donosił. W połączeniu z zaakceptowaną przez SN praktyką dowodową uznającą za wiarygodne zeznania oficerów prowadzących doprowadziło to do sytuacji, w której nikt nie spełniał przesłanek uznania za agenta organów bezpieczeństwa PRL-u”.

Ekspert zwrócił też uwagę na to, że w odczuciu społecznym sądy źle działają, bo „postępowania sądowe trwały (i trwają) w Polsce tak długo, że dla części obywateli »dochodzenie sprawiedliwości« na drodze sądowej traci po prostu sens”.

Jan Bodakowski