W czasach wielkiego kryzysu (po roku 1929) wiele dramatów filmowych kina niemego przemontowywano, dokręcano szczęśliwe zakończenia, aby widzów podtrzymywać na duchu. Kino miało być miejscem wypoczynku i odskocznią od kłopotów codzienności. Doszło do tego, że sławna "Anna Karenina" z Gretą Garbo z 1935 roku miała dwa zakończenia: tragiczne jak u Tołstoja i z happy endem jak oczekiwał od jej twórców Hollywood.

Dobre zakończenie na ciężkie czasy

W polskiej kinematografii pamiętamy dwie wersje pierwszego powojennego dzieła pt. "Zakazane Piosenki" Buczkowskiego: lżejszą oryginalną, w której chłopiec w tramwaju stroi sobie żarty z niemieckich oficerów i nowszą, tragiczną, w której chłopiec za swe kpiny zostaje zastrzelony pod wielkim pomnikiem z literą "V". Wiele osób, które oglądały wersję DVD filmu "Pierwsza Krew" (potocznie znanej jako "Rambo") mogła zapoznać się z alternatywnym zakończeniem, w którym główny bohater ginie podobnie jak jego książkowy pierwowzór i nie daje szansy na dokręcanie kolejnych części, Rambo II, III i IV. Dziś nie ma zbyt wielu powodów, aby zmieniać w filmach zakończenia, choć niekiedy producenci z góry zakładają, że światu nie spodoba się oryginał.

Brak happy endu? To tylko sen

Tak stało się z norweskim filmem "Księga Diny" Bornedala (grają tam m.in. Gerard Depardieu, Christopher Eccleston i Mads Mikkelsen), który kończy się tragicznym zabójstwem rosyjskiego szpiega Żukowskiego - znowu jak w książkowej wersji, a w "Księdze Diny" wyświetlanej m.in. w Polsce wszystko co złe okazało się sennym koszmarem, tak aby kochankowie żyli sobie długo i szczęśliwie. Dziwne, tym bardziej, że polscy widzowie wychowani na Petelskich, Kieślowskim czy Kutzu, przywykli do mrocznych filmów.

"Templariusze, Miłość i Krew" - dwa filmy w jednym

Właśnie wszedł na polskie ekrany najdroższy w szwedzkich dziejach obraz pt. "Templariusze, Miłość i Krew". Czy to jednak ten sam film, którym zachwycali się widzowie w Skandynawii? Otóż nie. Z dwóch oddzielnych pełnometrażowych części pt. "Arn Templariusz" (Arn - tempelriddaren) i "Arn, Królestwo u Kresu Drogi" (Arn - Riket vid vägens slut) skompilowano jeden film pozbawiony większości kluczowych scen i wypaczający treść oryginału. Filmy "Arn Templariusz" i "Arn, Królestwo u Kresu Drogi" to ekranizacja popularnej szwedzkiej trylogii Jana Guillou o dziejach rycerza Arna z Gotlandii Zachodniej, wplątanego w rodowe rozgrywki Folkungów ze Swerkerami. Tak książka jak i oryginalne obrazy opowiadają w detalach o katolickich i średniowiecznych obyczajach Swearów i Gotów w XII wieku, a także o skandynawskim udziale w obronie Ziemi Świętej.

Zwykły film ze średniowieczną oprawą

Polskich widzów pozbawiono możliwości obejrzenia męczeństwa św. Eryka Edwardsona, licznych scen ukazujących klasztorne życie mądrych cystersów, gdzie reżyser oddaje hołd czasom sprzed reformacji. Pozostawiono jednak sceny z szaloną przeoryszą Rychezą (Ryksą), która sama, będąc Swerkerką, uciska związaną z Folkungiem pannę Cecylię. Sceny żywcem z dynastycznych rozgrywek Europy Środkowej pozbawione całej historycznej otoczki i pochwały życia duchownego pozostawiają wrażenie, że film ten jest antykatolicki, bo w swej nowej, poszatkowanej wersji doprawdy jest. Po wycięciu prawie połowy scen nie można też zrozumieć za co Swerkerowie darzą taką nienawiścią głównych bohaterów. Rozmywa się klarowny stosunek rycerstwa do islamu i właściwie "Templariusze, Miłość i Krew" to kolejny, zwykły filmik o niczym ze średniowieczną oprawą.

To wielka szkoda, tym bardziej, że nikt chyba tak jak Polacy nie ucieszył by się bardziej z dobrego rycerskiego filmu o krucjatach i o Kościele. Dla odmiany Szwedzi będą w Nowym Roku podziwiać na ekranach swoich telewizorów serial telewizyjny będący wydłużoną wersją Dyptyku o Arnie Magnussonie.

Michał Korbiniak

 

 

/

Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »