Dzień po przemówieniu Donalda Trumpa na Placu Krasińskich słuchałem dyskusji w jednej ze znanych prywatnych rozgłośni radiowych. Jej uczestnicy wychodzili wprost ze skóry, żeby zdezawuować znaczenie wystąpienia amerykańskiego prezydenta.

Zdumiony słuchałem prób podważenia wartości przemówienia. Niektóre opinie ocierały się o granice aberracji. Według nich Donald Trump zademonstrował przykład politycznego cynizmu. Wykorzystując słabość Polaków do tanich pochwał, poprawił sobie samopoczucie oraz wizerunek przywódcy światowego mocarstwa, wyciskając z obecnych na Placu jak z cytryny objawy zbiorowego nad sobą i swoim wystąpieniem zachwytu. Według dyskutantów, Tramp okazał się zwykłym szalbierzem, który fałszywymi komplementami i bliżej nieokreślonymi mirażami w istocie poniżał Polaków. Zdaniem obecnych w audycji komentatorów, to wina obozu rządzącego, który pozwolił, aby tak go traktować.

Słuchając tych światłych opinii, byłem przerażony. Ich rozmowa potwierdzała diagnozę napawającą smutkiem. Ci ludzie są już tak przesiąknięci własną wizją świata, że nie są w stanie zrozumieć najprostszych rzeczy. Każda myśl, każda propozycja, która nie zgadza się z ich wyobrażeniem o świecie, jest przez nich z pogardą odrzucana. Odbija się od ich umysłu niczym przysłowiowy groch od ściany. Nie przyjmują niczego, co mogłoby zburzyć ich świat, jaki noszą i pieszczą we własnych głowach.

Co gorsza, nie dostrzegają realnego świata. Prawdziwa – o tym są przekonani - jest jedynie ich świadomość. Nie liczą się oczywiste fakty. Może kilka przykładów. Twierdzą np., że obecna władza pozbawiła Polaków wolności, podeptała demokrację. A przecież pamiętają świetnie czasy PRL, kiedy mieli do czynienia z prawdziwym brakiem wolności i często na własnej skórze tego doświadczali. Zapomnieli jak fałszowano kolejne wybory i jaka była presja, aby w nich brać udział, choć każdy zdawał sobie sprawę, że są fikcją. Wedle tych komentatorów, Lech Wałęsa nie był tajnym współpracownikiem SB, choć dokumenty potwierdzają, że był agentem „Bolkiem”. Gotowi są świadczyć, że Aleksander Kwaśniewski nie był komunistą, choć należał do partii (Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej), podporządkowanej komunistycznej Rosji. I zajmował wysokie stanowiska w najwyższych jej władzach. Nie jest też kłamcą, choć twierdził, że ma tytuł magistra, którego nigdy nie zdobył. Polityków opozycji wygwizdywali nie zwykli Warszawiacy i Polacy z innych miast, którzy z własnej nie przymuszonej woli docierali na Plac Krasińskich, w tym autokarami z całego kraju – twierdzą - lecz ludzie „zwiezieni” przez władzę. Mówią to ci, którzy pamiętają jak w czasach PRL partia pod presją wyrzucenia z pracy, zwoziła ludzi na stadiony, gromadziła na placach i halach fabrycznych, by „spontanicznie” wyrażali poparcie dla ludowej władzy.

Ci, którzy tych realnych faktów nie przyjmują do wiadomości, a fałszywe wytwarzają we własnej głowie, nie zauważyli też wielu słów Donalda Trumpa, będących fundamentem przetrwania naszej europejskiej cywilizacji. Dlaczego pomijają je w swoich komentarzach i opiniach? Bo pozostają one w sprzeczności z lewackimi ideami, w które bezkrytycznie wierzą, a które często są tylko nowoczesnymi mutacjami jednej z odmian filozofii komunistycznej. Oni nawet z tego nie zdają sobie sprawy. Uważają się za ludzi światłych i super nowoczesnych.

Jerzy Jachowicz/sdp.pl