Dla utrzymania naturalnego charakteru wywiadu zachowano luźny koloryt rozmowy.

Mariusz Paszko, Fronda.pl: Jest Pan doświadczonym żołnierzem. Był Pan na misjach w Iraku i Afganistanie. Można więc powiedzieć, że jest Pan ekspertem w zakresie kultur tamtych regionów. Około tydzień temu szefowie resortów MON i MSWiA, Mariusz Błaszczak i Mariusz Kamiński, na zorganizowanej konferencji zaprezentowali sylwetki tych domniemanych imigrantów, przy czym na 200 prześwietlonych około 50 bezpośrednio uczestniczyło w grupach terrorystycznych lub utrzymywało bezpośrednie kontakty z organizacjami terrorystycznymi, o czym mogą świadczyć zdjęcia znalezione w ich telefonach. Niektórzy z nich mieli też na sobie kamizelki taktyczne. Co więcej, niektórzy nawet przechodzili półroczne szkolenia wojskowe w Federacji Rosyjskiej.

Tȟašúŋke Witkó („Szalony Koń” – tł. red., to pseudonim rozmówcy na portalu społecznościowym Twitter), emerytowany żołnierz, weteran misji NATO w Iraku i Afganistanie: Kamizelka taktyczna to jest jest ta część ubioru żołnierza – mówiąc bardzo prostym i obrazowym językiem – z tymi wszystkimi kieszonkami na granaty, magazynki z nabojami itd. Jeżeli więc minister Mariusz Kamiński ujawnił zdjęcia tych ludzi, kiedy byli oni w bliżej nieokreślonym miejscu – najprawdopodobniej w miejscu konfliktu zbrojnego, ponieważ ani w Warszawie, ani w Łodzi nie chodzi się w takich kamizelkach, żeby to jeszcze bardziej unaocznić. Należy więc się domyślać, że ludzie ci brali udział w operacji zbrojnej – zorganizowanej, zaplanowanej i kierowanej przez jakiś ośrodek. Także to nie byli biedni emigranci, którzy wyszli gdzieś z jakiejś lepianki w afgańskich górach, pokłonili się słońcu czy też Allahowi i postanowili ruszyć do nieznanego im kraju takiego jak Białoruś, Niemcy czy Polska. Cel ich wyjazdu jest jeden. Musimy sobie jeszcze zdać sprawę z jednej rzeczy, a mianowicie, że ci ludzie muszą dysponować środkami finansowymi około 10 tys. dolarów, czyli około 40 tys. złotych, żeby dostać się dostać się z Afganistanu czy z Iraku do Białorusi i do Niemiec. Pojawia się proste pytanie, ilu Polaków jest w stanie wyasygnować kwotę 40 tys. złotych, żeby ruszyć całkowicie w nieznane?

Tym bardziej z takiego biednego kraju, prawda?

Właśnie, tym bardziej z Afganistanu. W roku 2007 mój tłumacz paszto-angielski, Afgańczyk urodzony w NRF-ie, mówił mi, że nauczyciel w Mazar-i Szarif lub w Kabulu zarabiał 50 dolarów na miesiąc. Nie byłem w stanie zweryfikować tej wiedzy, natomiast z dużą dozą prawdopodobieństwa należy przyjąć, że mówił prawdę. To ile miesięcy taki człowiek musiałby pracować, żeby odłożyć 10 tys. dolarów?

No chyba, że jest to jakiś człowiek z układów handlarzy narkotyków, broni, czy też jest sponsorowany przez obce służby, np. rosyjskie?

Generalnie społeczeństwo afgańskie jest klanowe. Tak więc, jeżeli jakiś klan na czele z szefem tego klanu zajmuje się handlem narkotykami, to wiadomo że: a) ta grupa jest hermetyczna, b) ta grupa jest zorganizowana, c) ta grupa jest silna fizycznie, czyli jest uzbrojona, dysponuje pojazdami, ma kanały przerzutowe oraz posiada dobre kontakty z policją i lokalnymi politykami, którzy na ten proceder pozwalają. Jeśli więc ci ludzie zarabiają pieniądze, to wiadomo, że te pieniądze pozostają w klanie i poza klan nie wypływają. Co więcej, jeśli ci ludzie zajmują się przemytem i – jak wcześniej już ustaliliśmy – są silni fizycznie, to znaczy, że członkowie takiego klanu są przeszkoleni do operowania bronią nie tylko do strzelania na strzelnicy, ale potrafią przeprowadzić zorganizowaną operację w kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu czy kilkuset jednocześnie. To jednak wymaga już planowania, wyposażenia, dowodzenia i zmiany planu, gdy coś pójdzie nie tak. Czyli oni muszą mieć silny ośrodek quasi-wojskowy, który potrafi takim klanem pokierować w dłuższym okresie czasu. To nie jest akcja na zawołanie, ale to jest już organizacja stricte wojskowa.

Proszę wziąć pod uwagę całą logistykę, jaką trzeba tym ludziom zapewnić. Do samochodów trzeba dać paliwo, części zamienne, mechaników. Trzeba zapewnić amunicję, granaty, serwis do broni. Widać z tego wyraźnie, jak znakomicie są to zorganizowani ludzie.

Jeśli w telefonach komórkowych i innych nośnikach elektronicznych zatrzymanych przez nasze władze imigrantów znaleziono ich własne zdjęcia w „ferszalunku” wojskowym, to należy się domyślać, że są to ludzie ze struktur milicyjnych. Tam jednak milicja ma inne znaczenie niż u nas. Tamte struktury są dowodzone jednoosobowo, zdecydowanie i w sposób planowy.

Czym się różni nasza policja od tamtejszej? Nasza jest od spraw wewnętrznych, a czy tamta jest od spraw wojskowych?

Nie. Żeby wejść w temat proponuję rozpocząć od Iraku. Ja byłem w miejscowości Karbala w czasie powstania Muktady as-Sadra. Byłem tam w okresie tej słynnej obrony City Hall, znanej nawet z filmu, a mój kolega osobiście brał udział w tej operacji.

20 marca 2003 roku, generał Tommy Franks ruszył z Kuwejtu na Bagdad, który został zdobyty po kilku tygodniach operacji. Co wtedy zrobił Paul Bremer, Amerykanin, cywilny gubernator Iraku? On całkowicie rozwiązał postsadamowską armię, a zostawił policję, też postsadamowską. W efekcie tej decyzji kilkaset tysięcy ludzi uzbrojonych i wyszkolonych w byłej armii Saddama, zaczęło się włóczyć po kraju, nad którym nikt nie panował i przez który niedawno przeszła wojna. Ci ludzie musieli jakoś żyć i coś jeść, a pieniądze z czasem im się skończyły. Zaczęli więc rabować, a złodziejstwo i rabunki były tam całkowicie masowe i na niewyobrażalną u nas skalę.

Bremer mógł na przykład zdjąć najwyższych dowódców wiernych Saddamowi, a zostawić niższych, ale on tą armię całkowicie rozwiązał i zostawił policję. Dowódcą policji miasta i dystryktu Karbala był generał Abbas, oficjel jeszcze saddamowski. On potrafił – tak przynajmniej głosiła legenda – wymienić z pamięci 1 500 swoich kuzynów z pełnego nazwiska, co ciekawe arabskie nazwiska zawierają po kilka członów. Już po czymś takim wiadomo doskonale, że w Iraku też działały klany. Generalnie wszystkie wyższe stanowiska tej prowincji karbalskiej były obsadzone przez braci, kuzynów i pociotków generała Abbasa. Tam policja nie dość, że nie była w stanie zapewnić bezpieczeństwa ludności, za którą byli odpowiedzialni, to jeszcze zwyczajnie sami tych obywateli łupili i ściągali haracz. Dochodziło w związku z tym do takich sytuacji, że lokalni sklepikarze zatrzymywali nas, żołnierzy z dalekiej Bulandy (tak nazywają tam Polskę) i prosili o pomoc i ochronę przed policją iracką.

Kiedy zaczęło się powstanie Muktady as-Sadra, tj. 3-4-5 kwietnia 2004 roku, ta policja po prostu do niczego się nie nadawała. Oni nie byli w stanie i nawet nie mieli najmniejszej ochoty, żeby w swoim mieście przeciwstawić się najeźdźcom, czyli sadrystom. Generał Abbas porzucił swoją siedzibę, potężną na kilka tysięcy metrów kwadratowych willę i przeprowadził się do naszej polskiej bazy. Na czas najcięższych walk zwyczajnie porzucił wszystko i uciekł ze swoimi ochroniarzami.

Tak więc w Iraku ta policja nie nadawała się absolutnie do niczego, a w tym czasie sadryści opanowali miasto i robili co chcieli.

Jeśli chodzi o Afganistan, to proszę pamiętać, że tam nie mieszkają Arabowie, ale głównie Pasztuni, których z Arabami łączy jedynie religia. Oni są sunnitami lub szyitami. Tam również policja jest klanowa. Tyle tylko, że komendant policji w jakiejś wsi czy miasteczku – odpowiedniku naszego powiatu – w dzień potrafi być policjantem, a w nocy może być szefem Talibów. Policjantem w Afganistanie natomiast warto być po to, żeby mieć stałą pensję, dostęp do uzbrojenia i wiedzę o tym, jakie będą ruchy sąsiedniego dystryktu i policji w najbliższym czasie.

Czy taką strukturę oficjalną i nieoficjalną należy uznać za przyczynę sukcesu przemarszu Talibów i bardzo szybkim zajęciem Kabulu, nawet jeszcze przy niepełnym wycofaniu się wojsk amerykańskich i niektórych jednostek NATO? Czy kluczem były zbudowane podwójne struktury?

Ależ oczywiście tak. Nie była im w stanie oprzeć się ani ANA (Afgan National Army) ani policja. I jeszcze raz podkreślę, że to jest społeczeństwo klanowe. Organizacja jest dużo niżej niż więzy rodzinne. Jeśli czyjś brat był Talibem, a on sam dowódcą kompanii ANA, to oni mieli kontakt ze sobą i kompania po jednym telefonie przechodziła na stronę Talibów. Tam toczą się wojny plemienne od setek lat. Plemię, rodzina, klan – ta struktura jest ważniejsza niż sztuczna struktura stworzona przez rząd w dalekim Kabulu. My Europejczycy nie jesteśmy w stanie tego pojąć.

W okolicach miejscowości Kushamond, gdzie służyłem swego czasu, sprowadzono żołnierzy ANA i to byli Tadżykowie, kompletnie obcy kulturowo, a nie Pasztuni, ponieważ Pasztuni nie byliby w stanie tam nic zrobić, gdyż klan by im na to nie pozwolił.

Wracając do naszej rodzimej sytuacji na polsko-białoruskiej granicy i problemach z nielegalnymi imigrantami, MON i MSWiA ujawniły raport dotyczący tożsamości tych ludzi. Część z tych Afgańczyków przebywała już dość długo na terenie Federacji Rosyjskiej, a niektórzy z nich przeszli tam nawet szkolenie wojskowe, które jak wiemy nie jest przypadkowe, ale nadzorowane przez rosyjskie służby. Jakby Pan skomentował jako były żołnierz zawodowy - kiedy już ludzie w polityce i nie tylko doskonale wiedzą z czym mamy do czynienia - zachowania i wypowiedzi polityków, żeby tych migrantów wpuszczać?

Wie Pan, trudno jest mi wypowiadać się na temat tego, co siedzi w głowach polityków, ponieważ czasami odnoszę wrażenie, że jest tam jedynie sieczka skompilowana z grochem i kapustą. Mam natomiast tylko taką cichą nadzieję, że jako żołnierz – już tylko mentalnie – ponieważ od jakiegoś czasu już nie jestem w służbie czynnej, nie będzie nikt musiał zginąć po to tylko, żeby politycy uspokoili swoje nastroje.

Chcę zwrócić uwagę na jedną sprawę. Jestem trochę zawiedziony działaniem służb specjalnych Federacji Rosyjskiej, które pozwoliły tym ludziom szkolonym u nich, przedrzeć się do granicy Rzeczypospolitej Polskiej, w rejon pasa granicznego z Białorusią, z nośnikami cyfrowymi, na których zachowane były żelazne dowody. To świadczy o tym, że ta operacja przerzutu wyszkolonych do działań zbrojnych ludzi z terenu Federacji Rosyjskiej w rejon granicy Białorusi z Polską, realizowana jest w sposób – mówiąc kolokwialnie – „na wariata”. No bo jednak przed wysłaniem tych ludzi tutaj należałoby ich rozebrać do naga, wydać im cywilne ciuchy, bieliznę, buty, szczoteczki do zębów i odebrać wszystkie rzeczy takie jak telefony komórkowe i nośniki danych, na których mogły być jakiekolwiek ślady ich bytności na terenie Rosji. Nie mówiąc już nawet o tym, że oni tam przechodzili szkolenie wojskowe. To świadczy o tym, że było to robione szybko i w sposób masowy, że jednak część z tych ludzi przemknęła się. Nawet odciski palców oraz inne ślady bezsprzecznie wskazują, że nie można tu mówić o żadnych uchodźcach, tylko o próbie wywołania zamieszania i wojnie hybrydowej. Bo w mojej ocenie jest to element wojny hybrydowej, którą prowadzi Federacja Rosyjska z użyciem Aleksandra Łukaszenki, który jest tylko pewnym elementem wykorzystywanym do prowadzenia działań maskujących rzeczywiste plany i działania Rosji.

Znaleziono atrapę bomby przy granicy po stronie białoruskiej. Czemu ma to służyć?

Wywołaniu strachu i poczucia zagrożenia u polskich pograniczników i żołnierzy. Jest to element operacji psychologicznej. Ta operacja prowokacyjna jest prowadzona być może samodzielnie przez Białorusinów, a być może pod auspicjami Federacji Rosyjskiej. Ta próba jest podobna do rzucania granatem, co zostało w termowizji nagrane przez naszych pograniczników. Tutaj chylę czoła przed ludźmi ze Straży Granicznej i 16. Pomorskiej Dywizji Zmechanizowanej im. Króla Kazimierza Jagiellończyka, którzy w tym rejonie operują, że nie dają się sprowokować i wykazują się najwyższym kunsztem w swojej dziedzinie. Patrzę na nich z podziwem i bardzo mi imponują.

Co Pan sądzi o rzucaniu dzieciom czekoladek, żeby lepiej wypadały na zdjęciach albo wystawianiu dzieci na granicę. Operacja „dzieci na czołgi” jest już -  można powiedzieć - szlagierową taktyką rosyjską. Czy jest to kolejny element wojny psychologicznej?

Na pewno tak. Jest coś takiego jak biały wywiad. Polega on na tym, że czyta się prasę, ogląda telewizję itd. w kraju przeciwnika (a my jesteśmy przeciwnikiem ZBIRu - Związek Białorusi i Rosji) i analizuje się zachowanie szczególnie polityków i struktur siłowych. W naszym wypadku to będą strażnicy graniczni, policjanci i żołnierze. Jest taka zasada, że jeśli coś chwyta, to się idzie w tym kierunku. No więc, jeśli chwyciły dzieci, a analitycy rosyjscy i białoruscy przeczytali na naszych portalach internetowych, w gazetach, w wypowiedziach polityków – szczególnie mówimy o programach informacyjnych – którzy kładli akcent na te gdzieś tam cierpiące dzieci i zobaczyli, że spotyka się to z odzewem, że jest to skuteczne, to „zagęścili” działania na tym kierunku, bo zawsze „wali się tam”, gdzie jest najsłabiej. I mamy takie a nie inne efekty.

Cukierków wolałbym nie komentować, ponieważ nasi czytelnicy są na poziomie i nie chcą czytać słów obelżywych. Mam na to swoje nazwy, ale na tym tutaj poprzestańmy.

Dodam tylko, że wystawianie dzieci i granie nimi bardzo źle świadczy o stronie przeciwnej, czyli Federacji Rosyjskiej i o Białorusinach, ponieważ to oni są odpowiedzialni za życie i zdrowie tych dzieci. Chcę tutaj powiedzieć, że nie może być, żadnych wyjątków, bo jeśli wpuścimy chociaż jedno dziecko, to zostanie zastosowana metoda kropelkowa. Jeśli przejdzie chociaż jedno dziecko, to na tym kierunku będziemy mieli lawinę. Podkreślę, nie ma żadnych wyjątków. Wiem, że jest to zrobione specjalnie, w sposób wzruszający i jest to gra na emocjach, ale ta gra na emocjach jest obliczona na to, żeby zmiękczyć społeczeństwo. Ani żołnierze, ani strażnicy graniczni nie kierują się emocjami, ale wytycznymi i rozkazami przełożonych.

Emocje pozostawmy ludziom oglądającym tzw. wyciskacze łez w kinach. My tu nie jesteśmy od emocji.

Chcę to jasno podkreślić, że jeżeli przyjmiemy jedno dziecko w miejscowości X, to kilka dni później w tym samym miejscu będą setki dzieci. Za nimi natomiast podążą ich matki, ojcowie bracia i tak dalej. Jeśli tama pęknie w jednym miejscu, to nas zaleje. Uważam też, że to odesłanie dzieci na granicę było jedynym właściwym działaniem podjętym przez polskie służby. Nie my jesteśmy odpowiedzialni za życie i zdrowie tych dzieci. Mamy jasno wyznaczoną zasadę „Ordo caritatis”, czyli porządku miłowania: najpierw ja, moje dzieci, moja żona, matka i tak dalej. Tym bardziej, że ci ludzie nie znaleźli się tam przypadkowo i nie przyszli z gór afgańskich czy irackich pustyń na pieszo, ale przylecieli samolotami.

Tu nie chodzi o to, czy ktoś ma lepsze czy gorsze serce. Przede wszystkim chodzi o bezpieczeństwo Rzeczpospolitej Polskiej. My nie jesteśmy tym ludziom niczego winni. Oni wszystko, cała swoją doczesną dolę zawdzięczają decyzjom, które podjęli – nie samodzielnie, bo jak mówiłem to jest społeczeństwo klanowe i podjęli te decyzje wspólnie po naradach. Ponadto dalej swój los zawdzięczają Łukaszence oraz specjalistom rosyjskim, operującym najprawdopodobniej na Kremlu.

Czy opozycja robi to nieświadomie, byle uwalić PiS, czy już świadomie rozumieją swoje działania jako wpisane w scenariusz dla piątej kolumny?

Jeśli Pan patrzy w twarz Franciszka Sterczewskiego, no to trudno tam dostrzec jakieś oznaki myślenia. Obawiam się, że część z tych ludzi jest gotowa na wszystko, żeby tylko wrócić do Spółek Skarbu Państwa. Uważam też, że twardsze będzie stanowisko obozu rządzącego, mam na myśli głównie dwa resorty – MSWiA i wspomagające je Ministerstwo Obrony Narodowej. I tu nie może być mowy o zrobieniu jakiegokolwiek kroku do tyłu, ponieważ wtedy byłoby po nas.

Imigranci i białoruska opozycja ujawnili w ostatnim czasie dane personalne tych, którzy odpowiadają na terenie Białorusi za nielegalną imigrację oraz sprowadzanie podstępem ludzi głównie z Iraku, którzy następnie kierowani są pod granicę polsko-białoruską i zmuszani przez białoruskie służby do jej przekraczania. Oni tam podają nawet, że ci ludzie są odpowiedzialni za oszustwa, krzywdę a nawet śmierć niektórych imigrantów. Co Pan o tym sądzi?

Uważam, że powinniśmy pozwolić ofiarom rozprawić się z ich oprawcami. Moim zdaniem te sprawy powinni oni załatwiać we własnym zakresie i najlepiej na terenie Białorusi. Patrzmy, co będzie się tam wtedy działo. I generalnie nie wtrącajmy się w to, ponieważ jest to sprawa pomiędzy nimi.

Czy to nie wywoła bezpośredniego konfliktu pomiędzy Białorusią i Irakiem?

Irak obecnie nie posiada ani sił ani środków, żeby w jakikolwiek sposób zagrozić zbrojnie Białorusi, natomiast sprawa „dyplomacji” iracko – białoruskiej to są już tylko i wyłącznie ich własne tragedie. Mam na myśli, że gdyby doszło do rozwiązań siłowych pomiędzy mężczyznami oszukanymi przez przemytników, a samymi przemytnikami, to my na to wpływu nie mamy. Sprawiedliwość szeroko pojęta – w mojej ocenie – mogłaby zostać wymierzona. Tyle mogę powiedzieć.

Jak wygląda w tym przypadku zależność Łukaszenki od Moskwy?

Łukaszenka nie ma pieniędzy i wysyłając tych biednych ludzi na tą granicę, tak naprawdę stosuje szantaż i liczy przede wszystkim na poluzowanie sankcji nałożonych na jego reżim. W ubiegłym roku były tam ponadto poważne zajścia pomiędzy opozycją a reżimem. Pamiętamy, jak OMON białoruski, to jest taki odpowiednik naszego dawnego ZOMO, w sposób bezwzględny rozprawiał się z białoruską opozycją. Po tych wydarzeniach zostały nałożone sankcje. Faktem jest, że obecnie gospodarka Białorusi bez rosyjskiego wsparcia nie ma szansy istnieć. Tam jest najprawdopodobniej czysty deal pomiędzy Federacją Rosyjską a Białorusią. Być może Putin powiedział Łukaszence coś w tym stylu: „Słuchaj, zrób zamieszanie na granicy twojej z Polszą, a ja cię będę wspierał czym będę mógł”? I w ten właśnie sposób najprawdopodobniej się to odbywa. Tym bardziej, że zdjęcia tej części Irakijczyków czy Afgańczyków, którzy robili je sobie na tle Kremla mówią o tym, że część z tych ludzi znalazła się tam – jak Pan to wcześniej powiedział – wprost z Federacji Rosyjskiej. Także ten ślad moskiewski jest bardzo wyraźny i jego niczym przykryć się tutaj już nie da.

Ile Łukaszenka może wytrzymać przy obecnych sankcjach i buntach społeczeństwa, które zapewne znowu wcześniej czy później się nasilą?

Ale Białorusini już przeciwko niemu się buntowali w ubiegłym roku. To było i przed wyborami i po wyborach. Niestety poradził sobie. Można to śmiało powiedzieć, że Łukaszenka wytrzyma dotąd, dopóki będzie go wspierał Putin.

Czy może być tak, jak przewiduje jeden ze scenariuszy, że kiedy wszyscy będą już mieli Łukaszenki dosyć – mam tu na myśli i stosunki międzynarodowe i samych Białorusinów i Moskwę oczywiście - to ktoś go w końcu odstrzeli, poda do wypicia jakąś „ziołową herbatkę” czy też w inny sposób zostanie przez Rosję zlikwidowany?

Putin go wtedy oczywiście wymieni na jakąś swoją „demokratyczną opozycję” najprawdopodobniej. Ja nie zajmuję się „political fiction”, ale jedno jest pewne, Łukaszenka będzie rządził tak długo, jak będzie potrzebny Putinowi. Ale z drugiej strony, Łukaszenka już rządzi prawie trzydzieści lat. Także to też nie jest chłopiec z baru na rogu. To jest stary wyjadacz polityczny i on zrobi wszystko, żeby być bardzo długo potrzebnym Putinowi. Jest jeszcze jedna sprawa. Otóż Łukaszenka z Putinem znają się doskonale, znają swoje dobre i słabe strony. Myślę, że jest pomiędzy nimi porozumienie i symbioza i – w mojej ocenie, choć tu nie jestem autorytetem - na razie Łukaszence nic nie grozi. Proszę też pamiętać, że społeczeństwo białoruskie jest bardzo mocno dezinformowane, że to Polska tworzy to zamieszanie, a nawet że to Polska miałaby być potencjalnym agresorem. Co więcej, każdy despota potrzebuje wroga zewnętrznego, żeby straszyć ludzi i odwracać uwagę od problemów wewnętrznych i swojej nieudolności. Hitler też zrobił to samo, ale w odróżnieniu od Łukaszenki był samodzielny. Białoruś natomiast jest obecnie państwem wasalnym.

Warto przypomnieć, że jeszcze półtora roku temu była prowadzona bardzo szeroka debata w Unii Europejskiej, żeby Łukaszenkę przeciągnąć na swoją stronę, żeby Białoruś zdemokratyzować. Wygrał jednak Putin, wybory były na pewno sfałszowane, a po wyborach opozycja została spacyfikowana. W tej chwili sytuacja jest taka, że Łukaszenka potulnie wykonuje komendy otrzymywane z Kremla.

Rosyjskie PKB jest obecnie niższe od holenderskiego. Czy to nie jest też tak, że Rosja jest słaba na tyle, że te wszystkie działania hybrydowe czy dezinformacyjne są przez Rosję prowadzone po to, żeby po pierwsze tą słabość ukryć i odwrócić od niej uwagę, a po drugie, że w ten sposób walczy o czas, w którym mogłaby się odpowiednio dozbroić? Chodzą też słuchy, że jednym z następnych prawdziwych planów Rosji ma być kolejne uderzenie na Ukrainę.

Odpowiem Panu banalnym przysłowiem: Rosja nigdy nie jest tak słaba, na jaką wygląda ani nigdy nie jest też taka silna jak się prezentuje.

Na pewno mają kłopoty, ponieważ Chińczycy zaczynają im zajmować Syberię. Z kolei Chiny zaczynają mieć coraz większe problemy w Afryce, ponieważ tamci lokalni przywódcy także mają ich dosyć. Nie wiemy, jakie są prawdziwe układy pomiędzy Rosją a Stanami Zjednoczonymi. Jest na przykład sprawa laptopa syna prezydenta USA Joe Bidena, skradzionego mu i zadziwiająca łaskawość Białego Domu jeśli chodzi na przykład o Nord Stream 2 oraz łaskawość w stosunku do Kremla, a dopiero w drugim rzędzie do Niemiec. To mówi nam o tym, że polityka drugiego bieguna USA w stosunku do Rosji jest bardzo łagodna. Dlaczego? Tego nie wiem. Nie ma jednak co ukrywać, że Rosja jest państwem żyjącym ze sprzedaży kopalin nieprzetworzonych. Być może obecne zamieszanie ma też duży związek z tym, że Unia Europejska musi dać odpowiednie certyfikaty dla Nord Stream 2, ponieważ samo jego zbudowanie nie kończy tematu. Muszą być jeszcze spełnione warunki handlowe, na czym zależy i Rosji i Niemcom.

Jeśli chodzi o stan armii rosyjskiej, to uważam, że niewielu ludzi dziś ma na ten temat prawdziwą rzetelną wiedzę. Zajęcie tej prawostronnej Ukrainy nie było czymś trudnym, ponieważ tamtejsza ludność Rosję wspierała. Jeśli chodzi o Krym natomiast, to jest to obecnie skarbonka i wór bez dna dla Putina. Być może jego utrzymywanie skończy się nawet jakąś przejściową plajtą dla Rosji, ponieważ tam trzeba pompować potężne pieniądze.

Być może też po to utworzono ten nowy front, żeby odwrócić uwagę od jakichś rozgrywek niemiecko-rosyjsko-amerykańskich, ale to trudno jednoznacznie stwierdzić. Uważam, że każde zamieszanie w Europie jest Putinowi na rękę, a Łukaszenka podjął się wykonywania tej akcji dlatego, że sam ma duże kłopoty. Ci dwaj satrapowie muszą wskazać zewnętrzne źródła własnych problemów. No i to robią. Obecne zamieszanie na granicy ma też najprawdopodobniej służyć utrwaleniu władzy Łukaszenki i w mojej opinii to im się udaje. Jeśli się to nie uda, to oczywiście Łukaszenka zostanie wymieniony, jak już rozmawialiśmy.

Uprzejmie dziękuję za rozmowę