Jak się czujesz jako dziennikarz inwigilowany?


- Zdążyłem się przyzwyczaić. Jest to jednak wchodzenie z buciorami w moje prywatne i zawodowe życie i szczegółowe sprawdzanie rozmów, sms-ów, mms-ów za pół roku. Przestaje mnie to dziwić, ale nie przestaje mnie to wściekać.

 

Temat smoleński jest aż tak trudny do przełknięcia przez władze?

 

- Informacje, które podałem i w związku, z którymi zostało wszczęte postępowanie wobec prokuratora Pasionka pokazało, że Rosjanie robią co chcą, a Polacy tego śledztwa nie pilnują więc, nie mogło się władzy podobać. Opisałem w pierwszym artykule na ten temat nieprawidłowości przy sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego, że prokurator Parulski nie zauważył tego, że na stole sekcji zwłok polskiego prezydenta znalazły się szczątki innej osoby. Była to kończyna dolna z fragmentem munduru generalskiego, nogawka z lampasami. Jak mógł tego nie zauważyć prokurator, wieloletni wojskowy, który jest obecnie generałem? Drugi tekst dotyczył tego, że Rosjanie unieważnili zeznania kontrolerów z wieży smoleńskiego lotniska, które zawierały sprzeczności i były przerabiane. Opisałem też śledztwo prokuratora Pasionka, który był cywilnym prokuratorem, bardzo sprawnym.


Którego po twojej publikacji ukarano...

  

- Powiedziałbym, że zgnojono. Był jednym z najlepszych polskich prokuratorów od ścigania przestępczości zorganizowanej. Był osobą, która mogła jako cywil wiele wyjaśnić. Nie miał tej wojskowej podległości. To się nie podobało.

 

To dreptanie ci po piętach, sprawdzanie prywatnych rozmów, inspiruje cię do podejmowania tematów śledczych czy bardziej zniechęca.



- Telefon, z którego korzystam jest moim telefonem prywatnym. Myślę, że  Rzecznik Praw Obywatelskich uzna, że takie sprawdzanie bilingów jest niezgodne z prawem. Będę oczywiście podejmował tematy śledcze. Nauczyłem się z tym żyć. Zaznaczam, że w bilingach nie znaleziono żadnego potwierdzenie mojej rozmowy z prok. Pasionkiem.


Rozmawiał Jarosław Wróblewski