Po historiach księży Bonieckiego i Lemańskiego powinien wiedzieć, że podobne zakazy są przeciwskuteczne - tylko przyczyniają się do popularności ukaranego księdza i wzmacniają nieufność do instytucji Kościoła tych osób, które cenią u duchownych samodzielne myślenie, a nie ślepe posłuszeństwo decydentom” - oznajmiła Wiśniewska, obrażając tym samym ogromną większość księży i zakonników, którzy myślą samodzielnie, ale nie nazywają współbraci „habilitowanymi nieukami” i nie wyżalają się na niekiedy niesprawiedliwe decyzje w „Gazecie Wyborczej”.

Dalej Wiśniewska przekonuje, że decyzja w sprawie o. Mądla „ucieszy wyłącznie ultrakatolików (Fronda.pl już triumfuje) i prawicowych publicystów, z którymi ostatnio ks. Mądel sporo polemizował”. I znowu warto podkreślić, że wcale nie cieszą nas kary dla duchownych, a jedyne, co można o nas powiedzieć to to, że próbujemy zwyczajnie ważyć rację i przyjmujemy, że rację mogą mieć przełożeni, a nie duchowny.

I wreszcie następuje zarzut fundamentalny. „Ale oni (to znaczy my) nie wypełnią pustoszejących kościelnych ławek na niedzielnych mszach. Czy ci, którzy słuchali kazań ks. Mądla (zakaz obejmuje także ich głoszenie), przyjdą na inne msze, czy też niektórzy, rozżaleni, w ogóle przestaną na nie przychodzić? Aż twarda ręka Kościoła wymiecie zeń ostatnich poszukujących i niepokornych” - oznajmia Wiśniewska i dobija ojca Mądla. Jeśli bowiem ktoś chodzi do kościoła na kazania o. Mądla, i przestanie chodzić na nie, gdy ojciec Mądel (skądinąd znakomity mówca) przestanie je głosić, to niekoniecznie był osobą wierzącą...

TPT/Wyborcza.pl