Przez całe swoje kapłańskie życie Ojciec Pio wyrózniał się szczególnym umiłowaniem Boga i człowieka. Wszystko co było Jego dziełem, było działaniem Boga przez Niego.

"Niemożliwe jest nawet wyobrazić sobie, ile nawróceń dokonało się w San Giovanni Rotondo za sprawą Ojca Pio.

"Odprzysiężenie się przywódcy loży masońskiej


Brat ze stygmatami" spędzał większą część swego czasu w konfesjonale. Nie wygłaszał ani kazań ani wykładów, ani też nie był misjonarzem. Wysłuchiwał spowiedzi osób zwracających się do niego o duchową poradę. Był "lekarzem dusz".

W latach dwudziestych i trzydziestych trwał w konfesjonale do 19 godzin dziennie. Później, z powodu słabego zdrowia, zmuszony został zmniejszyć ilość czasu poświęcanego na taką działalność apostolską. Lecz kiedy tylko mógł, zasiadał w swym małym i niewygodnym konfesjonale, przy którym stała zawsze długa kolejka osób cierpliwie czekających na moment zwierzenia się mu ze swych rozterek duchowych. I niemal zawsze odchodzący od konfesjonału penitent miał łzy w oczach, jakby na znak wielkiej zmiany, która zaszła w jego sercu.

Każdego dnia przy konfesjonale Ojca Pio dokonywały się cudowne nawrócenia.

Nadzwyczajne cuda, które na zawsze pozostaną w ukryciu przed ciekawością ludzką. Czasami jednak, kiedy dotyczyły one bardzo znanych osób, dokonywały się jakby na oczach ludzi, stawały się publiczną tajemnicą. Wywoływały zdziwienie oraz dyskusje w gronie prywatnym i na łamach gazet, gdyż były historiami wciągającymi, pełnymi dramatyzmu i głęboko ludzkich, wzruszających momentów, a przy tym obfitowały w tajemnicze treści duchowe. Do pierwszych nawróceń doszło wraz z pojawieniem się na ciele Ojca Pio stygmatów. Rany te stały się katalizatorem o wielkiej sile.
Stykając się z Ojcem Pio, dusze ludzkie doznawały porażenia podobnego temu, jakie przydarzyło się Pawłowi z Tarsu. Jeden z pierwszych głośnych przypadków nawrócenia wiąże się z adwokatem Cesare Festą, kuzynem tego samego doktora Festy, który badał stygmaty Ojca Pio.

Cesare Festa,
genueńczyk, cieszył się sławą wybitnego prawnika w całej Ligurii. Sprawował zaszczytną funkcję prezesa stowarzyszenia kombatantów włoskich; był burmistrzem Arenzano oraz doradcą Wiktora Emanuela III. Za młodu wstąpił do masonerii, w której doszedł do jednej z najwyższych pozycji.
Z właściwą mu nieugiętością i bezkompromisowością zwalczał wszystkimi swymi siłami Kościół katolicki. Często spotykał się ze swym kuzynem, doktorem Festą, i dyskutowali wtedy o cudach.
Któregoś dnia doktor Festa powiedział mu: "Pojedź do San Giovanni Rotondo i tam przekonasz się, że cuda, w które ty nie wierzysz, jednak istnieją". Adwokat przyjął propozycję, pewien, że zdemaskuje oszusta. Kiedy wszedł do klasztoru, Ojciec Pio rozmawiał właśnie z grupą osób. Zostawił je i podszedłszy do adwokata, zapytał go na przywitanie: "Jak to? Pan tu przyszedł? Przecież pan jest masonem?". "Tak, to prawda" odpowiedział zmieszany Cesare Festa.

A na czym polega pańska funkcja w masonerii?" pytał dalej Ojciec Pio. "Zwalczam Kościół" odrzekł adwokat ledwo dosłyszalnym głosem.

Ojciec Pio chwycił adwokata za rękę, uśmiechnął się i odeszli na bok. Długo rozmawiali w cztery oczy. Już po godzinie Cesare Festa był inną osobą. Uklęknął przed Ojcem Pio i poprosił go o spowiedź.
"Nie, jeszcze za wcześnie. Bóg da ci znak, kiedy przyjdzie na to właściwy moment" odpowiedział Ojciec Pio. Po powrocie do Genui Cesare Festa napisał do kuzyna te słowa:
"Dzięki. Otworzyłeś przede mną drogę, po której będę szedł. Nie mogę pisać ci o tym w liście. Powiem ci jedynie, że powróciłem stamtąd w wielkim ukojeniu; pragnę ciszy, żeby nic nie wzburzyło mego ducha".

Nie minął tydzień, i adwokat ponownie zjawił się w San Giovanni Rotondo. Czuł nieodpartą potrzebę kontaktu z Ojcem Pio, który teraz zasugerował mu odbycie pielgrzymki do Lourdes.
Wiadomość ta odbiła się głośnym echem w opinii publicznej. Na łamach "Avanti" dużymi literami napisano: "Mason w pielgrzymce do Lourdes". Loża masońska, na której czele stał do niedawna Cesare Festa, znalazła się w trudnej sytuacji. Zwołano tajne zebranie, by pozbyć się Festy. Adwokat chciał być na nim obecny. I właśnie na tym zebraniu dokonał odprzysiężenia, odważnie przyznając się do wiary przed tymi, którzy do niedawna byli jego "braćmi" w walce z religią. Od tego momentu słynny adwokat Cesare Festa stał się zdecydowanym apostołem Wiary i synem duchowym Ojca Pio.

Bohater i komunistka

Lekarz Michel Boyer, bohater francuskiego Ruch Oporu, nie potrafił wymazać ze swej pamięci okrucieństw wojny. Odebrała mu ona wszelką radość życia. "Lepiej skończyć z tym wszystkim i odejść z tego świata" myślał często.
Któregoś dnia zwierzył się ze swej udręki przyjacielowi, on zaś zareagował na to: "Dlaczego nie spróbujesz pojechać do Włoch, do Ojca Pio?". A któż to jest?" zapytał.
Przyjaciel wyjaśnił mu, że Ojciec Pio jest zakonnikiem ze stygmatami, że dokonuje cudów i rzeczy nadzwyczajnych, a swą niewidzialną obecność sygnalizuje bardzo przyjemnym zapachem nawet tym osobom, które oddalone są od niego o tysiące kilometrów. Boyer wysłuchał przyjaciela z ironicznym uśmiechem. "To czysta fantazja" powiedział. "Jeśli ten Ojciec Pio jest naprawdę taki, jak go opisałeś, niech da mi znak, a ja pojadę do niego".

Minęło sporo czasu. Boyer był właśnie w Lugano. Któregoś wieczoru, w czasie spaceru wzdłuż brzegów jeziora, dręczony mrocznymi myślami, zapatrzył się w głębię wód, gotów na desperacki, samobójczy krok. Nagle poczuł silną woń róż i fiołków. Przypomniał sobie o tym, co mówił mu przyjaciel, i postanowił pojechać do Apulii. Spotkanie z Ojcem Pio odmieniło kompletnie jego życie: pozostał na zawsze w San Giovanni Rotondo, gdzie pracował jako lekarz w Domu Ulgi w Cierpieniu. Costante Rosatelli był tuż po wojnie najbardziej bojowym komunistą w Velletri. Słynął w całym rejonie podrzymskich Castelli jako organizator wieców i "specjalista" od ulicznych blokad. Nikomu nie udawało się oprzeć jego materialistycznej dialektyce. Lecz jego serce nie było spokojne.
Pewnego dnia 1948 roku, wracając do domu, zobaczył w jednym z okien przyglądającego się mu ze smutkiem zakonnika. Tydzień później ten sam zakonnik przyśnił mu się. Powiedział mu wtedy:
Przyjedź do mnie".
W tychże dniach usłyszał o Ojcu Pio od swej siostry Giny, zaś jakaś znajoma, wróciwszy z San Giovanni Rotondo, pokazała mu jego zdjęcie. Rosatelli zadrżał. Na fotografii widniał prześladujący go zakonnik.
Komunista wybrał się do San Giovanni Rotondo, skąd wrócił całkowicie odmieniony.

Najbardziej poruszającym przykładem nawrócenia w okresie tuż po wojnie była zapewne
Italia Betti,
czerwona "bohaterka" z regionu Emilia, zwana "herodbabą Karola Marksa". Ukończyła studia matematyczne, lecz w latach trzydziestych musiała zrezygnować z kariery nauczycielskiej, gdyż była przeciwna reżimowi faszystowskiemu.
W czasie okupacji niemieckiej działała w bolońskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego. W dniu wyzwolenia miasta wyszła na powitanie aliantów wraz z innymi przedstawicielami Ruchu Oporu. Maszerowała na czele delegacji, ubrana na czerwono, z rozwianymi włosami i z czerwoną flagą w ręku.
Jak tylko komuniści doszli do władzy w Bolognii, Italia Betti ścięła włosy na męsko, kupiła sobie czerwony motocykl i objeżdżając wsie emiliańskie prowadziła niezmordowaną propagandę ateistycznego komunizmu.
Przypadkiem trafiła do San Giovanni Rotondo, gdzie nagle nawróciła się. Porzuciła wszelką działalność polityczną i zamieszkała na peryferiach osady oddając się modlitwie i pokucie. Zmarła jak święta.

Zagubiony komik
Bardzo głośne stało się również nawrócenie aktora Carla Campaniniego. Tym razem nawrócenie nie było "natychmiastowe", nie było spowodowane nagłym wstrząsem. Dokonywało się powoli, ponieważ Campanini, mimo że poznał prawdę, nie poszedł jednak za jej głosem wolał swe dawne życie. Ale ojciec Pio był cierpliwy. I nastał dzień, w którym aktor uczynił ten decydujący krok. Odtąd też stał się jednym z "apostołów" Ojca Pio i przyprowadził do San Giovanni Rotondo dziesiątki osób.

"Po raz pierwszy wybrałem się do Ojca Pio w 1939 roku, a zrobiłem to z wyrachowania tak zaczął mi opowiadać Campanini swą historię. Myślałem, że Ojciec Pio to po prostu jakiś wielki czarownik i spodziewałem się uzyskać dzięki niemu korzyści finansowe.
Byłem aktorem komediowym; pracowałem w teatrze objazdowym. Ciężkie to było życie. Cały rok w ciągłych podróżach, niczym Cygan. Byłem żonaty i miałem trójkę dzieci. Ze względu na mój zawód traktowano mnie jako osobę bez stałego zameldowania, toteż nikt nie chciał wynająć mi mieszkania. Żona pracowała razem ze mną, a dzieci wychowywała jej siostra. Takie życie było dla mnie zbyt uciążliwe. Marzyłem o pracy, która pozwoliłaby mi zamieszkać razem z dziećmi, ale byłem tylko aktorem, nie potrafiłem nic innego robić. Pochodziłem z bardzo biednej rodziny. Skończyłem jedynie szkołę podstawową, czyli pięć klas.
Jako dziecko uczęszczałem do szkoły z internatem, prowadzonej przez Ojców Szkół Chrześcijańskich. Codziennie rano obowiązkowo szliśmy na Mszę św. Tak mnie to zraziło, że od czasu, gdy ukończyłem tę szkołę, nie postawiłem już więcej nogi w kościele. Któregoś dnia w czasie rozmowy z Mario Amendolą, inscenizatorem i reżyserem w jednej osobie, powiedziałem:"Dawniej łatwiej było wierzyć w Boga. Żyli wielcy święci, tacy jak św. Franciszek, św. Antoni, św. Jan Bosco, którzy czynili cuda. Dzisiaj już nie ma ani świętych, ani cudów".

"Nieprawda" odparł Amendola. "W Apulii mieszka święty zakonnik, który czyni nadzwyczajne rzeczy" dodał, po czym opisał mi fakt, jaki przydarzył się jego kuzynowi parę lat wcześniej. Był godnym politowania biedaczyskiem. Bez grosza, bez pracy, toteż by cokolwiek zarobić, zaciągnął się jako ochotnik do oddziałów wysłanych na wojnę w Hiszpanii.

Wróciwszy do domu, usłyszał od żony:"To, że ocalałeś, zawdzięczasz Ojcu Pio, do którego modliłam się za ciebie. Przysięgłam mu nawet, że jeśli wrócisz, to pojedziesz do niego, by mu podziękować". Mój kuzyn pojechał więc do San Giovanni Rotondo. W rozmowie z Ojcem Pio przedstawił mu swą nędzną sytuację. Ojciec Pio poradził mu:"Jedź do Falconary".

"To niemożliwe" odparł mój kuzyn. "W Rzymie mam przyjaciół, którzy wspomagają nas, a w Falconarze umarlibyśmy z głodu". "Jedź do Falconary" powtórzył raz jeszcze Ojciec Pio.

Kuzyn Amendoli przeniósł się więc z całą rodziną do Falconary. Spotkał się tam ze swą matką, która kilka miesięcy wcześniej opuściła Rzym, by nie być ciężarem dla ich rodziny. Utrzymywała się żebrząc pod kościołami. Spędzili razem dwa niezwykle ciężkie miesiące.

Któregoś dnia przyjechał z Ankony jakiś mężczyzna, który szukał właśnie kuzyna Amendoli."Sekretarz partii chce z wami rozmawiać. Macie stawić się w jego biurze jutro rano" powiedział. Kuzyn Amendoli pojechał na spotkanie. Sekretarz spytał go, czy radził sobie dobrze z językiem hiszpańskim."Nieźle" odparł, i od razu dostał posadę płatną 100 lirów dziennie, a więc 3000 lirów miesięcznie! Zapewne niektórzy pamiętają jeszcze przebój z owego okresu:"Gdybym tak miał 1000 lirów miesięcznie". Historia ta zrobiła na mnie duże wrażenie i zacząłem marzyć. W okresie Wielkiego Tygodnia nasza trupa przebywała w Bari. Dostaliśmy wtedy dwa dni wolne czwartek i piątek. Po raz pierwszy, gdyż zazwyczaj odpoczywaliśmy jedynie w Wielki Piątek. "San Giovanni Rotondo leży właśnie w tych okolicach" powiedziałem do Amendoli. "Może pojechalibyśmy do tego świętego zakonnika?" zaproponowałem".

"Jesteśmy biednymi artystami" "Wyjechaliśmy w czwartek rano.

San Giovanni Rotondo było biedną mieściną, niemalże opustoszałą. Odnaleźliśmy kościół, ale powiedziano nam, że Ojciec Pio nie może nas przyjąć."Jego rany sprawiają mu ogromny ból i krwawią przez cały rok, a podczas Wielkiego Tygodnia jego cierpienia nasilają się jeszcze bardziej i dlatego nikogo nie przyjmuje" wytłumaczono nam.

"Ale my jesteśmy wędrownymi aktorami i przybywamy z daleka. Mamy do dyspozycji tylko te dwa dni wolne. Musimy się z nim zobaczyć" próbowaliśmy przekonać kapucyna. Zostaliśmy i zaczęliśmy krążyć po klasztorze, licząc, że spotkamy Ojca Pio.
Byłem wtedy człowiekiem powierzchownym, często bezczelnym. Wszystko było dla mnie zabawą. Nawet tam, w klasztorze, zacząłem opowiadać dowcipy. Nasze głosy zakłócały klasztorną ciszę. Po południu, kiedy tak strasznie hałasowaliśmy, z kościoła wyszedł jakiś zakonnik, który zdał mi się ogromnego wzrostu. "Nawet w takie dni nie dacie mi się spokojnie modlić" powiedział żałośnie. "Czego chcecie?" zapytał. "Ojcze, jesteśmy biednymi artystami" rzekłem.

"Wszyscy jesteśmy biedni" odparł.

"Chcielibyśmy wyspowiadać się" dodałem dla usprawiedliwienia naszej obecności. "A więc przygotujcie się, wyspowiadam was jutro rano po Mszy świętej" powiedział. Ową mszę pamiętam jak jakiś koszmar. Wydawała się nie mieć końca. Musiałem przez cały czas klęczeć, bo inaczej, stojący za mną niczego by nie widzieli. Pozycja ta była nie do wytrzymania.
Bolały mnie wszystkie kości.

Ale w końcu poszedłem do spowiedzi. Nie musiałem nic mówić, gdyż Ojciec Pio wszystko o mnie wiedział. Kazał mi przyrzec, że zmienię swe życie, po czym udzielił mi rozgrzeszenia. Nie miałem odwagi, żeby go o cokolwiek poprosić, lecz w duchu powtarzałem:"Ojcze, pomóż mi znaleźć pracę blisko domu, choćby posadę magazyniera, bylebym mógł być razem z moimi dziećmi". Wróciłem do Bari, a wkrótce potem do Rzymu.

W Cinecitta rozpoczęto zdjęcia do filmu Addio giovinezza. W tamtych czasach role rozdzielało Ministerstwo Kultury. Do roli Leona kandydowało czterech słynnych wtedy aktorów: ówczesny"Mastroianni" Nino Besozzi, Umberto Melnati pracujący z De Sicą i cieszący się sławą w całych Włoszech, Paolo Stoppa oraz Carlo Romano. Ja w tych sferach byłem nieznany, a mimo to rolę przyznano właśnie mnie. I na tym nie skończyło się. Od tamtej chwili zagrałem w 106 filmach. Stałem się sławny i bogaty. Spełniły się w końcu moje marzenia miałem własny dom i mogłem mieszkać wraz z rodzin. Tak więc Ojciec Pio wysłuchał mych próśb. To ja nie spełniłem przyrzeczenia i nie zmieniłem mego postępowania. Pieniądze i sława zepsuły mnie jeszcze bardziej. Prowadziłem rozwiązły tryb życia, utrzymywałem wiele niegodziwych związków, nie chodziłem na Mszę św., nie modliłem się.Czułem się winnym wobec Ojca Pio, i dlatego też nie chciałem do niego ponownie pojechać.

Taka sytuacja trwała do końca 1949 roku".

Zaczynaj od roku 1946"

"Byłem wówczas u szczytu sławy. Miałem samochody amerykańskie, specjalne nieseryjne modele. Dziennikarze nazywali mnie"pietruszką kina włoskiego", ponieważ pojawiałem się w każdym filmie. Nie brakowało mi niczego.

A jednak, w głębi duszy, czułem się zrujnowany, pusty, przygnębiony, zmęczony i niezmiernie smutny. Zazdrościłem tym, którzy mieli odwagę odebrać sobie życie. Któregoś wieczoru, ledwie wszedłem do domu, żona powiedziała mi:
"Odwiedził nas proboszcz, zachęcając, abyśmy oddali nasz dom Najświętszemu Sercu Jezusa. Uroczystość wyznaczona jest na 8 stycznia. Zalecił, byśmy wszyscy przygotowali się do przyjęcia Komunii św.".

Zalecenie proboszcza zmusiło mnie do działania. Nie mogłem przystąpić do Komunii św. żyjąc tak jak żyłem. Moja młodsza córka nalegała, żona również, a mnie nie przyszła do głowy żadna wymówka.

Rano 6 stycznia, w święto Trzech Króli, niespokojny i smutny wałęsałem się bez celu po Rzymie. Wstąpiłem do kościoła Św. Antoniego przy via Merulana.

Odprawiano nabożeństwo. W kościele było sporo osób. Wielu stało w kolejce do konfesjonału. Niektórzy rozpoznali mnie i przyglądali mi się z zaciekawieniem. Konfesjonał miał przeszklone drzwiczki, przez które widać było usadowionego w nim zakonnika, rumianego i ogromnej tuszy."Ten zapewne lubi sobie zjeść i popić bardziej niż ja" pomyślałem. "Nigdy nie wyznałbym mu moich grzechów". W tym samym momencie dostrzegłem innego zakonnika, modlącego się u stóp Ukrzyżowanego. Był chudy, o twarzy naznaczonej cierpieniem."Ten jest bardziej uduchowiony, przed nim mógłbym otworzyć mę duszę" pomyślałem.

Nagle wychudły zakonnik wstał i poszedł prosto do konfesjonale, gdzie siedział grubas, i zajął jego miejsce. Osłupiałem. Szukając usprawiedliwienia, mówiłem sobie:"Nie mogę przecież czekać. Jest zbyt dużo osób przede mną". Jeszcze nie dokończyłem mych rozważań, kiedy mężczyzna pierwszy z kolejki odwrócił się do mnie:"Proszę, niech pan podejdzie". W ten sposób chcąc nie chcąc klęczałem już przy konfesjonale.

Po półgodzinie wyszedłem z twarzą zalaną łzami. Czułem się jak nowo narodzony. W rodzinie zapanowało wielkie święto. Z radością wziąłem udział w domowej uroczystości, przystępując rodziną do Komunii świętej.

Postanowiłem wybrać się do Ojca Pio, by oznajmić mu, że odmieniłem swe życie. Byłem już po spowiedzi, a zatem nie musiałem wyznawać mu swych grzechów. Lecz ledwie uklęknąłem przy konfesjonale, usłyszałem:"Zaczynaj od roku 1946".

"Ależ ja spowiadałem się parę dni temu" zaprotestowałem. "Powiedziałem ci, żebyś zaczął od roku 1946" zagrzmiał Ojciec Pio dorzucając, iż jestem tchórzem, jeśli wstydzę się wyznać grzechy, a nie wstydziłem się obrażać Chrystusa.

Ta spowiedź całkowicie odmieniła me życie. Na koniec Ojciec Pio uścisnął mnie, ucałował i dając mi różaniec polecił, bym często modlił się."Będę zawsze blisko ciebie" dodał. Niełatwo było mi dotrzymać obietnicy, ale dotrzymałem. Nigdy od owego dnia nie opuściłem codziennej Mszy św., zaś każdą wolną chwilę spędzałem u niego. Był on dla mnie wszystkim".

Z książki: Renzo Allegri, "Cuda Ojca Pio" s. 173 ~ 185,wyd:WAM - Kraków 1997 (ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków)