Zaczęło się bardzo niewinnie, bo mając 16 - 17 lat przeżyłem wielka fascynację buddyzmem zen. Szybko jednak się rozczarowałem. Doświadczyłem satori, czyli niebytu, wielu innych stanów umysłu, ale to wszystko było kwestia psychiki, a nie duszy. Odczuwałem brak.

Buddyzm zen, aikido, iaido, karate i ju-jitsu

świadectwo

Porzuciłem zatem te praktyki i zająłem się moja druga pasja życiowa, jaka były sztuki walki. Uprawiałem głównie aikido oraz iaido (sztukę miecza), okazjonalnie także karate i ju-jitsu. Mówi się, ze w aikido instruktorem można zostać po góra 6 - 7 latach. Ja już po dwóch latach prowadziłem treningi. Robiłem galopujące postępy. Zaliczony zostałem do tzw. uchi - deshi (bezpośrednich uczniów). W średniowiecznej Japonii ktoś taki był adoptowany przez mistrza i włączany do rodziny. Mój dzień zaczynał się o 5:30 treningiem z moim mistrzem, potem miałem jeszcze dwa inne - jeden z cala grupa uchi - deshi, z grupa zaawansowana, a ponadto dwa razy w tygodniu sam prowadziłem zajęcia. Ćwiczyłem 6 dni w tygodniu w ten sposób.

Z zawodu jestem archeologiem. Wybrałem ten kierunek studiów, bo w informatorze uniwersyteckim był to alfabetycznie pierwszy kierunek o tak malej ilości godzin w tygodniu. Problemy zaczęły się 2 - 3 lata później. Każdy trening zaczynał się i kończył chwila medytacji i adoracji portretu mistrza - założyciela. Pewnego dnia, a raczej w ciągu kilku tygodni z treningów zrezygnował mój kolega, który ćwiczył od 6 lat i tez był instruktorem. Kiedyś spotkałem go na ulicy i zapytałem dlaczego już się nie pojawia. Odpowiedział, ze tych praktyk nie potrafi sobie pogodzić z wiara. Dla mnie to nic nie znaczyło, bo nie kojarzyłem jednego z drugim. Jakiś czas później dostrzegłem jednak cos, co mnie zaabsorbowało. Kiedy ktoś stawał przede mną na macie, ja po prostu wiedziałem, co ten człowiek za chwile zrobi. Nikt nie ma pojęcia, jakie poczucie władzy posiadałem ! Taka moc nad każdym człowiekiem.

Wtedy zmarł mój dziadek i przy okazji mszy pogrzebowej poszedłem do spowiedzi. Po niej ten dar zniknął. Ponieważ jednak nadal intensywnie trenowałem wszystko wróciło do punktu wyjścia. Potem jednak przybrało to potworna postać. Zacząłem słyszeć na jawie glos kogoś, kto obscenicznie bluźnił. To zjawisko towarzyszyło mi cały czas doprowadzając do obłędu. Ponadto wkrótce pojawiły się także inne udręki - rozdzierające bóle w brzuchu, krwotoki bez wyraźnej przyczyny, notoryczne koszmary senne i halucynacje na jawie. Najgorsze jednak było to, ze ja non stop odczuwałem jakiś paraliżujący strach, fobie nie wiadomo przed czym i całkowicie bez przyczyny.

W tym czasie w mojej parafii wikarym został ksiądz, który uczył mnie religii w liceum. Cały czas upominał mnie, abym przestał się zajmować sztukami walki. Kiedyś przyjechał do nas mistrz z Anglii i miał prowadzić treningi przez tydzień w swoim stylu. Moje udręczenia przybrały wówczas rozmiar już nie do udźwignięcia. Tyle, ze ja cały czas nie potrafiłem stamtąd odejść. Pomyślałem jednak, ze ten tydzień jeszcze poćwiczę, a potem dam sobie spokój. Skończył się ostatni trening tego zgrupowania, była sobota wieczorem. Położyłem się spać i pomyślałem, ze to koniec. Wtedy dostałem czegoś jakby ataku malarii. Przeniknęło mnie lodowate zimno i dostałem drgawek. Na drugi dzień była niedziela i o 20 odbywała się msza dla studentów. Poszedłem wiec wcześniej chcąc iść tez do spowiedzi. Pamiętałem, ze kiedyś mi to pomogło. Po wejściu do kościoła zobaczyłem, ze w konfesjonale siedzi mój znajomy ksiądz. Podszedłem do konfesjonału, ale efekty były po prostu fatalne. Zaczęło mnie wszystko w tym momencie tak bolec, ze nie mogłem tam wytrzymać. Z bólu prawie nic nie widziałem. Jakoś to dobiegło końca i z kościoła po prostu uciekłem w stanie całkowitej rozpaczy, w poczuciu klęski.

Pobiegłem do mojego mistrza i pożegnałem się z nim. Niczego mu nie wyjaśniłem, bo chyba by nie uwierzył. On nie miał pojęcia jaki to może mieć wpływ na człowieka. Zresztą sztuki walki interesowały go tylko jako dyscyplina sportu. Kilka tygodni później spotkałem tego księdza i opowiedziałem mu o wszystkim. Skierował mnie do egzorcysty diecezjalnego. Ten z kolei określił mój stan jako tzw. obsesje demoniczna i zalecił spowiedź generalna. Okazałem się którymś z rzędu przypadkiem tego rodzaju, tzn. kogoś, kto zajmuje się sztukami walki i doznaje tego zła. Spowiedź generalna odbyłem, co wyraźnie stonowało objawy i rozpoczęło proces uzdrowienia. Zanikły dolegliwości fizyczne. Po miesiącu pojechałem na rekolekcje, gdzie w czasie adoracji odbywała się modlitwa o uzdrowienie. Tam wszystko się skończyło.

To było 7 lat temu. Myślę, ze to nie koniec, bo konsekwencje tego wszystkiego ponoszę do dziś. To czasem doprowadza mnie poczucia całkowitej bezsilności, chociaż wiem, ze winić mogę tylko siebie. W sumie chyba jestem szczęśliwym człowiekiem, tzn. mam pewność słuszności obranej drogi życia. Ponadto te wydarzenia dowodzą, ze Bóg walczył o mnie. To wszystko.

Bartek torques@op.pl
http://www.analizy.biz/marek1962/swiadek1.htm