Nie wiem, na jakiej planecie żyje Krzysztof Pieczyński, po obejrzeniu jego występu w TVN24 wiem natomiast, że poziom jego odklejenia od rzeczywistości jest tak zaawansowany, że pomocy mogą mu udzielić wyłącznie specjaliści. Znany aktor, którego do tej pory bardzo ceniłam za kreacje zapadające na długo w pamięć wygłosił w programie Andrzeja Morozowskiego „Tak jest” trwający prawie 13 minut antykościelny manifest, którego nie powstydziliby się Janusz Palikot, prof. Magdalena Środa i prof. Jan Hartman razem wzięci.

Wszystko zaczęło się od, na pozór niewinnego i niezwykle tendencyjnego pytania red. Morozowskiego, czy Polska jest krajem homofobicznym. To podziałało na Pieczyńskiego niczym czerwona płachta na byka i od razu przystąpił do szarży, stwierdzając, że... „jest pewna formuła urzędowa, płynąca z Kościoła”. O jaką formułę chodzi, aktor już nie wyjaśnił, wyznał natomiast, że jako „Polak, żyjący w tym kraju” ma problem bezpośrednio związany z Kościołem.

Pieczyński uznał, że „polityka Kościoła” jest związana z „przestrzeganiem ludzi, nieustannym manipulowaniem ludźmi”, dotyczącym każdej dziedziny życia. „Wciskanie się w sferę najbardziej intymną ludzkiego życia jest cechą funkcjonowania tej instytucji” - perorował aktor.

Biedny reżyser użalał się na oczach tysięcy widzów TVN24, że czuje się represjonowany przez Kościół, bo każdy jego kontakt z tą instytucją jest aktem, w którym jego „godność ludzka i prawa obywatelskie są deptane”. Jego zdaniem, problem polega na tym, że ludzie Kościoła i katolicy tego nie dostrzegają, bo „w Polsce są manipulowani od tysiąca lat, a w świecie – od trzeciego wieku”.

Dalej, niczym nieniepokojony przez prowadzącego program, Pieczyński podjął się misji „uzmysłowiania” ciemnym Polakom, jak – krótko mówiąc – są robieni przez Kościół w bambuko. Niestety, jest to misja z góry skazana nie niepowodzenie, bowiem – jak stwierdza aktor – nieważne, jaka ilość dokumentów na temat „zbrodni i przestępczej działalności Kościoła” zostanie przedstawiona Polakom, oni będą udawać, że to nie miało miejsca.

Zdaniem Pieczyńskiego, wszystko zaczęło się od „spreparowanego przez Kościół” dokumentu – tzw. donacji Konstantyna, który zagwarantował tej instytucji nie tylko „włości na ziemi”, ale też możliwość wybierania królów oraz przeniknięcia do każdej sfery ludzkiej działalności. „Dziś Kościół działa w bardziej subtelnej formie. Na początku mordowali i palili ludzi, ale później weszli w subtelniejszą formułę – to znaczy w trzymanie ludzi w strachu na bacie” - bredził aktor.

Tą subtelniejszą formą bata ma być „wymyślony” przez św. Augustyna, który „zdradził swoich przyjaciół manichejczyków, był maminsynkiem i wyparł się swojej kobiety” grzech pierworodny. „To doskonały bat, by prowadzić ludzi na smyczy” - argumentował Pieczyński.

Jerzy Zelnik (tak, w studiu był jeszcze jeden gość, który choć wymownie zerkał na zegarek, nie cieszył się przywilejem takiej ilości czasu antenowego, jak jego kolega) na te wszystkie brednie mógł odpowiedzieć tylko tak: „Czuję się wolnym człowiekiem. Wynika to z przyjaźni z Jezusem Chrystusem, który jest moim Nauczycielem”. Co na to Pieczyński? Niemal z pianą na ustach, wycedził przez zęby, że Kościół zbudował... cywilizację śmierci. „To zatęchła zupełnie atmosfera, pozbawiona pierwiastka twórczego” - głosił.

„Nauki Chrystusa a to, czego uczy Kościół, to są dwie rzeczy, które kompletnie nie pasują do siebie, które są wzajemnie sprzeczne. Chrystus uczył zupełnie czegoś innego, Kościół spreparował te nauki dla swoich potrzeb, dla osiągania swoich celów politycznych. Ten cel jest jeden, absolutnie jeden i zawsze był jeden – absolutna władza i kontrola nad ludzkością” - pienił się Pieczyński, oczywiście nie wskazując choćby najmniejszego przykładu tego, w którym to miejscu nauczanie Kościoła „rozjeżdża” się z nauki Jezusa Chrystusa... Na taką demagogię trudno było w jakikolwiek sposób odpowiedzieć, dlatego Zelnik stwierdził tylko krótko, że jest „wolnym człowiekiem, będąc katolikiem”.

Morozowski, najwyraźniej sam zmęczony już tyradami Pieczyńskiego, postanowił zmienić temat i zapytał swoich gości, jak oceniają kandydatów na prezydenta. Po krótkiej wypowiedzi Zelnika, który porównał sylwetki Andrzeja Dudy i Bronisława Komorowskiego, Pieczyński wrócił do... dokładnie tak, kolejnej szarży na Kościół!

Aktor stwierdził, że interesuje go tylko to, aby Polacy byli gospodarzami tego kraju, bo teraz gospodarzem jest Kościół katolicki. „Wydaje mi się, że nadeszła najwyższa pora, by Polacy odzyskali swój kraj, ponieważ nie są właścicielami swojego kraju” - powtarzał niczym opętany. Kiedy Zelnik próbował wytłumaczyć koledze, jak wielkie zasługi ma Kościół w tworzeniu polskiej państwowości czy w odzyskaniu niepodległości, Pieczyński nie dał mu dojść do słowa, dalej agresywnie głosząc swoje tyrady, że jedyne zasługi Kościoła to manipulowanie ludźmi i indoktrynacja.

„Kościół katolicki jest właścicielem tego kraju i Polacy muszą odzyskać ten kraj, to znaczy - Polacy muszą się stać krajem świeckim” - cedził przez zęby aktor. Jego zdaniem, Polska jest krajem wyznaniowym, bo wszyscy płacą na Kościół i z tego wynika bezkarność Kościoła. Na koniec Pieczyński osiągnął prawdziwy szczyt absurdu, stwierdzając: „Kościół to instytucja, która działa ponad prawem, która od VIII wieku jest nielegalną instytucją, która narzuciła ludzkości swoją wolę. Musimy wrócić do VIII wieku i rozliczyć Kościół z działalności skierowanej przeciwko ludzkości”.

Oczywiście, mogłabym teraz napisać, że po takim występie z pewnością do pana Pieczyńskiego pielgrzymują już rozochoceni działacze Twojego Ruchu. Po takich tyradach aktor mógłby stać się ich prawdziwym prorokiem. Ale czy o to właśnie chodzi? Sądzę raczej, że Pieczyńskiemu należy serdecznie współczuć, bowiem najwyraźniej nie doświadczył on niczego dobrego ze strony Kościoła, nie spotkał katolika, który swoim życiem zaświadczyłby o miłości Chrystusa. Nie wiem, czy aktor rzeczywiście kiedykolwiek chodził na msze, uczył się katechezy w szkole czy należał do jakiejś wspólnoty... Czy czasem zagląda do świątyni, gdzie – jak solennie przekonywał - wciąż znajduje ulotki potępiające starożytność? Jeśli jego absurdalne zarzuty są wyssane z palca, to pozostaje wyłącznie współczuć mu takiego poziomu psychozy, bowiem z jego argumentacją (?) ciężko w ogóle polemizować. To taki stek bdzur i oskarżeń, jakiego spodziewać możnaby się raczej po piśmie Jerzego Urbana "Nie", aniżeli po poważnym, szanowanym (?) aktorze. 

Marta Brzezińska-Waleszczyk