Gość Niedzielny informuje, że we włosko-polsko-tureckiej koprodukcji wystąpiło 100 aktorów, 10 tys. statystów oraz 3 tys. koni. Zdjęcia realizowano w całości w Rumunii. Wśród głównych bohaterów filmu jest beatyfikowany w 2003 roku o. Marek z Aviano OFMcap. Włoski duchowny był zaufanym doradcą duchowym cesarza Leopolda I. W filmie gra go znakomity i zapomniany niestety aktor  F. Murray Abraham, nagrodzony Oscarem za rolę Salieriego w „Amadeuszu" Milosza Formana z 1985 r i pamiętny inkwizytor z „Imię Róży”. W filmie zobaczymy występują również min: Enrico Lo Verso, Alicja Bachleda-Curuś, Daniel Olbrychski, Andrzej Seweryn, Piotr Adamczyk, Borys Szyc i Wojciech Mecwaldowski W rolę króla Jana III Sobieskiego wcielił się natomiast  reżyser Jerzy Skolimowski ( skądinąd reżyser lewicowego i antyamerykańskiego „Essencial killing”). Okazuje się, że obecność na ekranie Skolimowskiego nie powstrzymało filmu przed krytyką pewnych „wrażliwych” środowisk.  


Przedstawiciele włoskiej lewicy chcieli wręcz zablokować powstanie filmu, który w ich ocenie jest…antyislamski. Podobne zarzuty stawiali nawet członkowie zarządu włoskiej telewizji publicznej RAI, którzy uważali, że film będzie szerzył propagandę antyislamską. Ostatecznie RAI wyasygnowała na jego produkcję 5,7 mln euro. Lewica nie przyjmował do siebie argumentu, że obraz jest współprodukowany przez Turków  i trudno mówić o jego antyislamskiej wymowie. Należy jednak przyznać, że reżyser filmu nie należy do twórców poprawnych politycznie. Niejednokrotnie krytykował on islamską imigrację do Włoch i ubolewał, że Europa odcina się od swoich chrześcijańskich korzeni. „Jeżeli inna kultura wkracza na nasze terytorium i domaga się przyznania praw obywatelskich, jej przedstawiciele muszą się zaadaptować do obowiązujących tu zasad i ich przestrzegać”– pisał artysta w artykule zamieszczonym w 2006 roku w dzienniku „Il  Giornale”. W 2009 roku reżyser za odwagę głoszenia niepoprawnych politycznie poglądów, które ściągnęły na niego gromy, otrzymał nagrodę im. Oriany Fallaci.


Film o bitwie pod Wiedniem od dawna jest naznaczony antylewicowym pazurem. W 2006 roku poważne media informowały, że obrazem jest zainteresowany największy ewangelizator współczesnego kina i ikona prawicowości w Hollywood Mel Gibson. Autorem scenariusza do filmu miał być zaś Cezary Harasimowicz. Natomiast w 2010 roku informowano , że w  "Bitwie pod Wiedniem" polskiego króla zagra genialny amerykański aktor Harvey Keitel. Przyznam, że ta informacja zelektryzował również mnie. Keitel, który ma w sobie zresztą polską krew, jest jednym z najoryginalniejszych amerykańskich aktorów i z pewnością dodałby prawdziwego smaczku obrazowi. Czy Skolimowski poradzi sobie z rolą? Zobaczymy w październiku. Natomiast warto zwrócić uwagę na inną rzecz. Lewicowe protesty przeciwko filmowi pokazują, że lewicowa rewolucja powoli dochodzi do etapu, gdzie na gilotynie kładzione są głowy truposzy. Jeżeli „ Bitwa pod Wiedniem” ma być antyislamska, to również dobrze filmowcy powinni zaniechać realizowania filmów o murzyńskich gettach w Brooklynie by nie być oskarżonym o rasizm. Filmowcy nie powinni również robić filmów wojennych, gdzie ( nie dotyczy ten zarzut niebieskookich blondynów) mamy do czynienia z agresywnymi azjatami na Iwo Jimie czy skalpującymi białych Indianami. Takie obrazy niosą ze sobą potężną dawkę rasizmu. Ta wizja powoli zaczyna się zresztą realizować. Amerykańskie kino od lat jest nawiedzane przez hipisowskie westerny, które wybielają Indian i stara się w imię poprawności politycznej wsadzać wszędzie murzynów. W końcu Spike Lee zarzucił Clintowi Eastwoodowi rasizm bo ten nie pokazał na Iwo Jimie murzyńskich żołnierzy. Nie ważne, że akurat tam murzyni nie walczyli. Zapewne lewica marzy o wycięciu w „Bitwy pod Wiedniem” scen z muzułmanami, którzy przecież są zawsze miłującymi pokój gołąbkami. Jednak spokojnie. Technika idzie do przodu. Zawsze w przyszłości można zastąpić muzułmanów na ekranie w chrześcijan albo Marsjan. Czy do nie będzie jest ufoludkofobia?


Łukasz Adamski