Premier Polski zaapelował po angielsku do Amerykanów o utrzymanie jedności transatlantyckiej i strategicznego sojuszu Europy z USA. Wpis był wyraźną reakcją na nową linię bezpieczeństwa Waszyngtonu, która coraz mocniej przerzuca ciężar obrony na europejskich sojuszników. Odpowiedź Muska była jednak daleka od dyplomacji. Właściciel serwisu X nie zaatakował wprost Tuska, lecz uderzył w samą Unię Europejską, określając ją jako biurokratycznego kolosa oderwanego od realnych problemów obywateli.
Ta reakcja nie wzięła się znikąd. Zaledwie dzień wcześniej Komisja Europejska nałożyła na X karę w wysokości około 120 mln euro za naruszenia przepisów wynikających z aktu o usługach cyfrowych. Oficjalnie chodzi o transparentność i dostęp badaczy do danych, nieoficjalnie – o podporządkowanie internetowych gigantów coraz ostrzejszym mechanizmom kontroli treści. W praktyce oznacza to nic innego, jak narzucanie platformom polityczno-urzędniczych standardów tego, co wolno mówić, a czego nie.
Krytycy tych działań od miesięcy alarmują, że pod hasłami walki z dezinformacją Bruksela buduje system miękkiej cenzury. Coraz więcej treści znika z sieci nie dlatego, że są nielegalne, lecz dlatego, że mogą być „niepożądane narracyjnie”. Decyzja wobec X tylko potwierdza ten kierunek i rodzi pytania o to, czy Unia nie wkracza w obszar niebezpiecznego ograniczania debaty publicznej.
Na tym tle szczególnie dwuznacznie wyglądają działania rządu Donalda Tuska w Polsce. Z jednej strony premier publicznie wzywa do jedności świata Zachodu i wolnościowych wartości, z drugiej – jego zaplecze polityczne aktywnie popiera unijne regulacje, które w praktyce tę wolność demontują. Polska, zamiast być hamulcem dla nadmiernych zapędów Brukseli, coraz częściej staje się ich lojalnym wykonawcą pod dyktando Berlina. Dla wielu środowisk oznacza to cichą zgodę na budowę nadzoru nad internetem, niespotykaną dotąd w państwach demokratycznych.
