Spotykałam się z moim łącznikiem codziennie w kafeteriach, restauracjach i budynkach publicznych. Była nim atrakcyjna,arystokratyczna blondynka, świetnie ubrana, czarująca. Przekazywała mi karteczki z nazwiskami świadków, których Komisja wykorzystywała do zdobywania informacji oraz listy tych, którzy mieli zostać wezwani.

Uzbrojeni w taką wcześniejszą informację udawaliśmy się do członków Związku, którzy mieli być wezwani, by ich ostrzec. Kiedy zamierzaliśmy zyskać na czasie, mówiliśmy takiej osobie, żeby zawiadomiła, że jest chora, a nawet, jeżeli trzeba, żeby udała się do szpitala. Jeśli możliwe, miała się przeprowadzić; jeżeli nie, przydzielaliśmy jej prawnika albo reprezentanta związkowego, który szedł z nią na przesłuchanie. Większość nauczycieli pouczono, żeby nie odpowiadali na pytania i przyjęli ewentualny pozew o obrazę sądu. Niektórzy zostali poinstruowani, że mają się zwolnić z pracy, ponieważ obawialiśmy się, że Komisja opublikuje fakty dotyczące ich międzynarodowych powiązań. Gdyby nauczyciele powiedzieli prawdę, mogłoby to wciągnąć w sprawę inne kontakty Partii.

Komisja Couderta wysłała ponad sześćset wezwań na przesłuchanie. Nauczyciele pozostający pod kontrolą Partii postępowali według naszych wskazówek i instrukcji. Zawczasu przez nas ostrzeżeni mogli (z naszą pomocą) przygotować wiarygodne zeznania w swojej obronie. Poleciliśmy, żeby każdy, kto przeszedł przesłuchanie, spisał dokładne streszczenie wszystkiego, co się podczas niego działo z uwzględnieniem wszystkich pytań i odpowiedzi. Sprawozdanie takie trafiało następnie do naszego Komitetu Obrony. Z uwagą studiowaliśmy owe raporty, żeby wytropić kierunek dochodzenia, co pozwoliłoby nam lepiej uzbroić kolejne grupy wzywanych nauczycieli.

To właśnie podczas lektury tychże sprawozdań po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak istotną częścią ruchu komunistycznego w Ameryce są nauczyciele. Byli obecni praktycznie na każdym etapie pracy partyjnej. Wykorzystywano ich nie tylko na polu edukacji partyjnej, gdzie bezpłatnie korzystano z ich usług, ale też latem podróżowali i odwiedzali ważne osobistości partyjne w innych krajach. Większość z nich stanowili bezinteresowni idealiści, którymi obsadzano główne komitety. To na nich opierała się siła Partii Komunistycznej wewnątrz Partii Pracy, a później w Partii Postępowej. Nawet w wewnętrznym aparacie partyjnym oddawali nieocenione usługi. Zapewniali Partii tysiące kontaktów wśród młodych ludzi, organizacji kobiecych, a także grup zawodowych. Szczodrze też wspomagali finansowo działalność Partii. Niektóre z nauczycielek wspierały mężów-organizatorów partyjnych albo tych, którzy pracowali na specjalne zlecenie Partii.

Bez wątpienia, przeprowadzone w szkołach nowojorskich dochodzenie Rappa-Couderta dostarczyło władzom wielu informacji na temat działalności komunistów. Pokazało też dobrze, w jaki sposób komuniści stawiają opór: często na drodze walki defensywnej skierowanej przeciwko osobom prowadzącym dochodzenie, a prowadzonej przy użyciu każdej broni, jaką dysponowała Partia, stosując oczernianie, obrzucanie wyzwiskami, wrabianie, staranne wykorzystywanie przeszłości i pochodzenia każdego ze śledczych. A jeżeli nie ma się do czego przyczepić, wówczas rozpuszcza się szeptane insynuacje, które wielokrotnie powtarzane kończą się oczernieniem, a opinia publiczna stwierdza, że przecież nie ma dymu bez ognia…

Czasami przeprowadza się kampanię ofensywną. Wyszukuje się jakiś aspekt, aby pokazać złe pobudki prowadzących dochodzenie, na przykład po to, by wykazać, że dochodzenie stanowi jedynie przykrywkę dla jakichś ukrytych motywów i że jego rezultat pozbawi ludzi pewnych praw. W kampanii w obronie nauczycieli z uporem wmawialiśmy ogółowi, że dochodzenie ma na celu ograbienie szkół państwowych z pomocy finansowej oraz propagowanie fanatyzmu religijnego i rasowego.

Krok po kroku udało nam się wygrać, przynajmniej w opinii wielu osób. Odwróciliśmy też uwagę opinii publicznej od rzeczywistych działań Komisji. Wsparcie dla nauczycieli – którego początkowo udzieliła jedynie Partia Komunistyczna – wzrosło. Udzielali go także liberałowie, lewicowe związki zawodowe, organizacje narodowe i religijne, następnie lewicowe partie polityczne, potem również lewicowi demokraci, a wreszcie tak zwani postępowi Republikanie. Jednak całe to wsparcie dotyczyło spraw pobocznych – nie kwestii podstawowej. Ale dla nas nie miało to znaczenia – dopóki maszerowali wraz z nami, ich motywacje nie były dla nas ważne.

W tamtym czasie postępował proces nakłaniania Stanów Zjednoczonych ku przystąpieniu do sojuszu z Anglią i Francją. Początkowo Partia Komunistyczna pozornie sprzeciwiała się temu z powodu paktu sowiecko-nazistowskiego, a członkowie Zjednoczonej Partii zachowywali postawę antywojenną. Grupy wewnątrzpartyjne zaczęły zawierać sojusze z najbardziej bezwzględnymi prohitlerowskimi ugrupowaniami w Ameryce. Tego typu komunistyczne działania na niższym szczeblu zawsze wciągają w swój wir ludzi, którzy zaczynają jako szczerzy, acz zwiedzeni idealiści, ale potem ślepo słuchają Partii. Artykuły wstępne w „The Daily Worker” nieustannie krytykowały Komisję Rappa-Couderta, twierdząc, że stosuje ona technikę podżegania do wojny.

Amerykańscy komuniści byli w tamtym czasie bliscy pacyfizmowi. Etap ten wkrótce się skończył, ale póki jeszcze trwał, Komitet Obrony Nauczycieli opublikował książkę zatytułowaną „Zimowi żołnierze” („Winter Soldiers”), w nakładzie około dziesięciu tysięcy egzemplarzy. Była przepięknie ilustrowana – rysunki wykonali czołowi artyści, ponieważ dochód z niej miał zasilić konto Komitetu Obrony. Musieliśmy jednak zaniechać dalszej jej dystrybucji, kiedy dowiedzieliśmy się, że kierunek Międzynarodówki Komunistycznej znów się zmienił i teraz Partia była prowojenna, czego zresztą Międzynarodówka zawsze od Ameryki oczekiwała.

Międzynarodówka wystraszyła wcześniej świat zachodni swoim sprzymierzeniem się z Hitlerem, teraz jednak pełnego rozmachu nabrała kampania na rzecz włączenia Ameryki do wojny. Tym razem Partia napotkała na pewne trudności, ponieważ bardzo wielu jej nowym przyjaciołom trudno było ot tak, swobodnie przejść sobie od pacyfizmu do popierania wojny. Pod wpływem komunistycznego impulsu tysiące studentów złożyło oksfordzką przysięgę antywojenną41 . Wielu z radością czytało antywojenne wiersze Mike’a Quina – tego samego, który ukuł hasło: „Jankesi nie idą” (The Yanks are not coming). Tysiące kobiet pracowały dla Partii w komitetach takich jak Liga Przeciwko Wojnie i Faszyzmowi (nazwę tę zmieniono później na Amerykański Komitet do spraw Pokoju i Demokracji, a następnie naAmerykański Komitet Mobilizacji).

W roku 1940 Partia wybrała mnie na stanowisko przewodniczącej Komitetu Kobiecych Związków Zawodowych dla Pokoju. Zbierałyśmy pieniądze, zatrudniałyśmy młodych ludzi do pracy w public relations, a także organizowałyśmy masowe delegacje do Waszyngtonu, gdzie lobbowałyśmy wraz z kongresmenami i senatorami. Nadawałyśmy programy radiowe z proniemieckimi rozmówcami. Utrzymywaliśmy nieustającą pikietę przed Białym Domem.

To właśnie wtedy doszło do ostatecznego rozpadu mojego małżeństwa. Już od jakiegoś czasu Johnowi nie podobała się moja coraz bardziej intensywna działalność w środowisku komunistów. On sam był probrytyjski. Podczas pierwszej wojny światowej służył w Kanadyjskich Siłach Lotniczych aż do przystąpienia Stanów Zjednoczonych do wojny. Pogardzał kampaniami na rzecz „fałszywego pokoju”, jak to określał. Były też inne, osobiste powody, dla których nie układało się nam w małżeństwie, ale moment przełomowy nastąpił właśnie w tamtym czasie. John powiedział mi, że wybiera się na Florydę w celu uzyskania rozwodu. Ja zostałam w naszym mieszkaniu przy Perry Street. Kilka miesięcy wcześniej przyjechała do nas moja matka, by z nami zamieszkać. Tamtej wiosny kursowałam tam i z powrotem między Albany a Nowym Jorkiem, poświęcając cały czas Związkowi i innym sprawom Partii. Wtedy właśnie wyrobiłam w sobie najgłębszą lojalność wobec Partii Komunistycznej. Przede wszystkim dlatego, że byłam jej wdzięczna za wsparcie dla nauczycieli.

Nadal nie postrzegałam komunizmu jako spisku, widziałam w nim raczej filozofię życia apoteozującą „maluczkich”. Otaczali mnie ludzie, którzy nazywali się komunistami, a byli ludźmi serdecznymi – jak ja sama. Na świecie panowała niemoralność, dekadencja i niesprawiedliwość – nie istniały żadne prawdziwe zasady, według których można byłoby żyć. Natomiast w środowisku komunistów widziałam moralne zachowanie zgodne ze ściśle określonymi zasadami, a także pozory ładu i pewności. Reszta świata stała się dla mnie zimna i chaotyczna. Słyszałam rozmowy o braterstwie, ale nie widziałam jego przejawów. W grupie komunistów, z którymi pracowałam naprawdę znalazłam wspólnotę interesów.

Oprócz pracy w Związku Zawodowym Nauczycieli aktywnie działałam w charakterze lidera Amerykańskiej Partii Pracy. Zlecono mi pracę z komitetem działającym na rzecz uwolnienia przywódców Związku Kuśnierzy, osadzonych w więzieniu za sabotaż przemysłowy. Zorganizowałam komitet kobiet, w tym żon uwięzionych mężczyzn, który miał udać się do kongresmenów i Departamentu Sprawiedliwości.

Odbyliśmy rozmowę z Eleanor Roosevelt w jej mieszkaniu przy 11th Street. Uprzejmie zgodziła się zrobić, co tylko w jej mocy, by dostarczyć nasze memoranda do rąk stosownych urzędników. Współczuła żonom uwięzionych, które odwiedziły ją wraz ze mną.

Podczas tej rozmowy zaniepokoiła mnie tylko jedna sprawa. W ogólnej dyskusji wypłynęła kwestia prawa komunistów przewodzenia związkom zawodowym. Pani Roosevelt wyznała, iż uważa, że komunistom powinno się pozwolić być członkami związków zawodowych, ale nie ich przywódcami. Taka postawa wydała mi się nielogiczna, przeto wyraziłam swoje zdanie. Komunizm nie może być czymś dobrym dla robotników, a złym dla ich przywódców. Wszystkich przecież obowiązuje jeden kodeks moralny. Być może do tej pory pani Roosevelt – podobnie zresztą jak ja sama i wielu innych Amerykanów o dobrych intencjach – zdążyła się już się przekonać, że z komunistami nie zawiera się kompromisów. Współistnienie z komunizmem nie jest możliwe na żadnym poziomie.

 

Fragment książki „Szkoła ciemności”, Bella V. Dodd, Wydawnictwo AA. Publikacja za zgodą wydawnictwa.

*******

* 41 Oxford Oath – rezolucja studentów Uniwersytetu Oksfordzkiego, podjęta i przegłosowana 9 lutego 1933 roku, w której stwierdzono: „w żadnych okolicznościach nie będziemy walczyć za króla i ojczyznę” (przyp. tłum.).

 

*******

Bella Dodd w latach 30. i 40. XX wieku była jedną z najbardziej wpływowych osób w Komunistycznej Partii Stanów Zjednoczonych i szefową Związku Zawodowego Nauczycieli. Doskonale wykształcona nauczycielka i prawnik przez długie lata naiwnie wierzyła, że jej partia walczy z faszystami o pokój i szczęście ludzkości.

Po dziesiątkach lat nauki w tej „szkole ciemności” ostatecznie została wyrzucona z partii komunistycznej w 1949 roku. Wkrótce, dzięki abp. Nowego Jorku Fultonowi Sheenowi, nawróciła się na katolicyzm, przyjmując sakrament Chrztu św. w dniu 7 kwietnia 1952 roku. Jej zeznania przed Komisją do spraw Działalności Antyamerykańskiej są ważnym źródłem w badaniu dziejów komunistycznej konspiracji na świecie.

Ta książka to opowieść Belli Dodd o jej niezwykłym życiu, o dążeniu do prawdy i wolności poprzez manowce kłamstwa i zniewolenia. To świadectwo tego, czym był i czym nadal jest komunizm, przybierający obecnie rozmaite twarze, ale mający wciąż te same, destrukcyjne dla człowieka i ludzkości zamiary.

W 1953 roku, zeznając pod przysięgą w amerykańskim Senacie przed Komisją Śledczą ds. Działalności Antyamerykańskiej, Bella Dodd stwierdziła między innymi: „W latach trzydziestych wprowadziliśmy tysiąc stu mężczyzn do kapłaństwa, aby zniszczyć Kościół od wewnątrz. Chodziło o to, aby ci ludzie zostali wyświęceni, a następnie wspięli się po drabinie wpływów i władzy jako prałaci i biskupi”. Wśród nich mieli być m.in. homoseksualiści. Bella Dodd twierdziła, że był to pomysł Stalina, który sam w młodości był prawosławnym seminarzystą i zdawał sobie sprawę, jaką rolę odgrywa Kościół w życiu publicznym. To on nakazał sięgać po ludzi bez wiary i moralności, by – zgodnie z zasadami sztuki wojny Sun Tsy – rozkładać społeczeństwo wroga od wewnątrz.