Poniżej jedna z wielu relacji z Białorusi, nagrana przez wolontariuszy i pochodząca od lekarki, która udzielała pomocy poszkodowanym podczas protestów w Mińsku. Sama, zatrzymana przez milicję, spędziła kilka dób w jednym z aresztów, będąc świadkiem nieludzkiego znęcania się nad zatrzymanymi. Białorusini dokumentują ostatnie wydarzenia, starając się dotrzeć do cywilizowanego świata.

- Jesteśmy lekarzami. Zgarnęli lekarzy.

- Co, zgarnięto lekarzy?

- Tak, zgarnięto lekarzy, którzy okazywali pomoc, jakoś tak. Jednostki specjalne zatrzymały samochód z nami. Wyrzucono nas na zewnątrz, kazano uklęknąć, przystawiono do głów karabiny i tyle. I przywieziono tutaj. Bez żadnego wytłumaczenia, bez niczego.

- Proszę powiedzieć, jakie były warunki, w których was przetrzymywano.

- O co Państwo pytają? Jakie były warunki? Aha, warunki. Cela przeznaczona dla czterech osób, gdzieś mniej więcej siedem metrów kwadratowych. Znajdowało się w niej 50 osób. Oczywiście, nie byłyśmy w stanie nie tyle że spać, nawet przez niektóre noce stałyśmy po prostu, ponieważ nawet nie dało się siedzieć, ot tyle. Zamiast ubikacji była śmierdząca kloaka, która cuchnęła przez cały czas. Okno było uchylone na taką oto szczelinę, czyli tam po prostu nic nie ma: nie ma powietrza, by oddychać. Prosiłyśmy, by nam otworzono furtkę, przez którą podają jedzenie do celi. Czyli jakoś tak.

- A mówiła pani, że wyciągnięto was z samochodu. Co to był za samochód? Służbowy?

- Nie, nasz prywatny. Pojechaliśmy na ochotnika po pracy po prostu pomóc tym ludziom, którzy ucierpieli w tych potyczkach.

- Którego to było? Był to wtorek 11. Ale już 12-ego po północy zatrzymali nas funkcjonariusze jednostek specjalnych, czyli wojskowi.

- Gdzie Państwa zatrzymano?

- Na ulicy Leszczyńskiego, tam gdzie nie było żadnych demonstracji. Jakoś w okolicach godziny pierwszej.

- Czy was nakarmiono?

- Przez pierwszą dobę stałyśmy na zewnątrz, wiecie Państwo, na spacerniaku więziennym, tam gdzie zamiast dachu jest metalowa siatka i betonowe ściany. Pierwszą wodę dostałyśmy po 15 godzinach, o którą upominałyśmy się wręcz histerycznie. Zamiast toalety była dziura w ziemi wprost pod kamerą. Czyli wszyscy wszystko widzieli, ludzie co spacerowali. Znęcali się nad nami funkcjonariusze, mówili, że nie będziemy miały żadnej pomocy medycznej, nic. Czyli, po prostu, rzucimy w was granat i wszystko się na tym skończy.

- Czy was bito?

- Były dziewczyny, które bito. Ale mnie osobiście nie ruszyli.

- Te dziewczyny, które bito: czy były bite tutaj czy na terenie Rejonowego Oddziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych?

- Tutaj, tutaj.

- Kto bije: OMON czy pracownicy?

- Pracownicy, na parterze, funkcjonariusze, którzy odbierają zatrzymanych. Ochroniarze… nawet nie jest jasne do końca, kto. Mają tutaj takie miejsce, gdzie wyprowadzają na spacer, na spacer. I nas kobiet było około 60 osób, czyli nie znaleziono dla nas żadnego ciepłego pomieszczenia, i wsadzono do tam. Było masakrycznie zimno, tuliłyśmy się jedna do drugiej, by, no jakoś, bo kiedy nas zgarnięto, było ciepło, byłyśmy w lekkich bluzkach i baletkach, dlatego było masakrycznie. Błagałyśmy po prostu, mówiłyśmy: „Czy rozumiecie, co w ogóle robicie? Jest tu tyle młodziutkich dziewczyn, tak, które w przyszłości będą rodziły dzieci.” Ale nikogo nic nie ruszyło. Trzymano nas tam chyba z osiem godzin. Potem znów przyszedł jakiś naczelnik. Widać, że zlitowali się nad nami. I umieszczono nas w jakiejś celi, gdzie już było chyba z 20 osób, no i nas było 15. Czyli łącznie w malutkim pokoiku 2 na 2 metry 35 osób. Gdzie znajdują się, powiedzmy, 4 prycze. Spałyśmy pod pryczami, ktoś w ogóle nie był w stanie spać. Po pięć osób na pryczy… Czyli człowiek na człowieku. 35 osób – możecie sobie wyobrazić, co tam się działo. Warunki, oczywiście, były przerażające. Mój telefon roztłuczono na drobne kawałki, jeszcze podczas gdy zabierano nas do Frunzieńskiego Oddziału Rejonowego MSW. Tam OMON, oczywiście, brutalnie nas traktował, telefon roztłukli w drobny mak. Gdzieś z 10-12 godzin spędziłyśmy w kajdankach – do tej pory mam ślady. Na kolanach, łbem w podłogę… Póki były sporządzane jakieś tam protokoły przesłuchania, potem nas przewieziono tutaj. Jest to jakieś 10-12 godzin, w ciągu których tak nie ruszałyśmy się. Co więcej, chłopaków bili strasznie, masakrycznie, okrutnie… Tak, chłopaków bito okrutnie, po zwierzęcemu. Tutaj też było strasznie, kiedy stałyśmy w tym spacerniaku, gdzie spacerują więźniowie. Nie wiem, jak to dokładnie się nazywa. Chłopaków tłuczono tu tak, że biedacy wyli, tak że bez łez, bez histerii nie dało się tego słuchać. Bito ich na zewnątrz, w celach – coś okropnego działo się przez wszystkie te – wtorek, środa, czwartek – dni. Szczególnie wtorek-środa, to, co słyszałyśmy po nocach – to wycie, krzyki, to tych biednych nieszczęsnych chłopaków, których bito po zwierzęcemu. I to, co widziałam nawet w rejonowym oddziale MSW na hali sportowej, jak bez litości tłuczono naszych chłopaków młodziutkich, bez żadnej litości… Tłuczono ich tak, że wydawało się, że za chwilę ten młodziutki szczaw, no nie wiem ile mógł mieć, 20 lat czy 22, po prostu padnie, straci przytomność i umrze. Było tyle krwi…. Morze krwi po prostu! Kiedy nas z rana przyprowadzono tam, by przewieść do miejsca docelowego, tamta hala sportowa była praktycznie cała zalana krwią, i był to widok straszny, co tu się działo… Mówię, że było to okropne widowisko, masakryczne, w żaden sposób nie do ogarnięcia racjonalnego, co tu się działo: jak znęcali się, tłukli chłopaków. No jakoś tak, co u nas tu się działo. Bito dziewczyny, niektóre tłuczono strasznie, te które nie zgadzały się podpisywać protokołó przesłuchań i postanowień. Opowiadały w celi, pokazywały swoje nogi, kolana. Bez litości wykręcano ręce, wleczono do suk milicyjnych, przywożono do oddziałów rejonowych, jednym słowem, znęcali się jak mogli.

 

 

 

tpol, tut.by, youtube.com