Skomponował Pan oratorium „Gość oczekiwany”  na podstawie dramatu Zofii Kossak, mówiące o Jezusie zaglądającym do ludzkich domów i oratorium „Św. Piotr” opowiadające o początkach  Kościoła.  W Pana dyskografii możemy także znaleźć takie tytuły jak: „O naśladowaniu Chrystusa” według Tomasza á Kempis i „Przyjdź” skomponowane do wybranych fragmentów Pisma Św. Skąd takie ogromne zainteresowanie tematyką związaną z wiarą przewijające się w Pana twórczości?

Janusz Kohut: „O naśladowaniu Chrystusa” była pierwszą nagraną przeze mnie płytą. Jestem zafascynowany tekstami Tomasza á Kempis.  Chociaż dzieło zostało napisane w XVI w. jest nadal niezwykle inspirujące i aktualne. To typowa rozmowa mistrza z uczniem, która jest mi bardzo bliska. Odkąd pamiętam szukałem swojego miejsca na ziemi,  zastanawiałem się, co mam robić, jakie jest moje powołanie, po co żyję?  Od najmłodszych lat uczyłem się gry na fortepianie i wtedy zrodziło się we mnie marzenie, aby w przyszłości organizować koncerty, które będą miały siłę przemieniania ludzkich charakterów.  Potem dodatkową inspiracją stały się dla mnie słowa Juliusza Słowackiego, który pisał o tym, aby sztuka mogła was, zjadacze chleba - w aniołów przerobić”.  Dodatkową zachętą do poszukiwań w tym kierunku byla dla mnie wiara Greków w katarktyczną (oczyszczającą) rolę sztuki. Marzyłem, aby wstawić fortepian do knajpy, gdzie się upijali mężczyźni,  zagrać dla nich koncert, który by spowodował, że staną się dobrymi ojcami i mężami. Jednak niestety później odkryłem, że sztuka nie ma takiej mocy, aby przemienić ludzkie życie. Wielokrotnie, gdy jeździłem na warsztaty dla młodych twórców widziałem, że artyści są często egocentrykami i egoistami, którym często zależy jedynie na własnej karierze. Sztuka, którą tworzą, niestety ich nie przemienia… Podobnie było z moimi przyjaciółmi, z którymi, gdy zabrakło alkoholu, nie było często o czym rozmawiać. Odkryłem z przykrością, że aby zagrać na festiwalu, konieczne są znajomości, a dobór wykonawców przypomina często wymianę handlową. Ja zapraszam ciebie, a ty mnie. Podobnie jest teraz z „polubieniami” na Facebooku. Te sytuacje prowadzily do coraz większego rozczarownia i utraty nadziei, że można coś zmienić.

Czyli na początku Pan chciał „ocalić” świat przez piękno…

Janusz Kohut: Można to tak powiedzieć. Zbawić  świat bez Zbawiciela, w oderwaniu od Stwórcy. Będąc na studiach jeżdziłem na wszystkie możliwe festiwale muzyki współczesnej. Grałem też własne kompozycje na „Warszawskiej Jesieni”. Fascynowała mnie awangarda. Patrząc na to z perspektywy czasu z przerażeniem odkryłem, że awangarda lat sześćdziesiątych, niejednokrotnie poszła w stronę mieszanki pornografii z satanizmem. Stała się poszukiwaniem oryginalności  i udziwnień za wszelką cenę. Kiedy odrzucimy porządek i harmonię, tak charakterystyczne dla Stwórcy, zostaje na ogół wewnętrzna pustka, poczucie niespełnienia, rozczarowanie i beznadzieja. Oglądałem kilka lat temu wystawę prac dyplomowych na Akademii Sztuk Pięknych. Widziałem wtedy w obrazach absolwentów potężne piętno ich mistrzów, a także potrzebę szukania oryginalności za wszelką cenę. Dla mnie ten kierunek nie ma już większego sensu. Myślę, że swoje apogeum osiągnął w utworze Johna Cage 4’33”, gdzie muzyką  jest reakcja publiczności na sposób zachowania się artysty, który nie wydobywa żadnego dźwięku z instrumentu. Trudno też  prześcignąć  w tym Japończyka, który skoczył z 10 piętra na białe płótno.  

Oratorium „Gość oczekiwany”, które powstało na podstawie dramatu Zofii Kossak,  mówi o tym jak Jezus poszukuje człowieka. Czy mógłby się Pan podzielić swoim spotkaniem z Nim?

W tych poszukiwaniach własnej tożsamości i sensu życia oprócz sztuki, filozofii i psychologii, bardzo silnie zainteresowałem się jogą królewską. Do tego stopnia, że wstawałem o czwartej rano, aby medytować. Podejmowałem kilkudniowe posty i inne ćwiczenia duchowe. Nie dalo mi to jednak oczekiwanego pokoju wewnętrznego, harmonii i jedności z Absolutem. Pomimo tych różnorakich, szczerych poszukiwań,  stawałem się człowiekiem coraz bardziej zgorzkniałym i nieszczęśliwym... Okazało się, że wiedza i doświadczenia, które zdobywałem, nie są przydatne w odnalezieniu  swojego miejsca na ziemi. Czułem się coraz bardziej zawiedziony i nieszczęśliwy…

Jadąc na wakacje nad Morze Bałtyckie, spotkałem w pociągu młodą dziewczynę, z którą podjąłem ożywioną rozmowę. Chciałem ją swoim zwyczajem „nawrócić” na moją filozofię. Pewnej niedzieli spotkalismy się w Łebie,  a ona zaproponowała mi pójście do kościoła.  Nie byłem wtedy na Mszy Św. co najmniej od kilkunastu lat. Uważałem, że to nie dla mnie. Biblię mogę sam sobie przeczytać kiedy będę chciał… Ale zrobiłem to dla niej. Moją szczególną uwagę zwrócił młody zakonnik – franciszkanin, który żarliwie modlił się przed Mszą Świętą. Kiedy przyszedł czas homilii miałem wrażenie, że mówił do mnie. Słowa trafiały prosto w moje serce. Odsuwałem się „na bok z linii strzału”, przecież tylko czekałem na dziewczynę w kościele. Jednak, kiedy coraz bardziej się w sobie zamykałem, padło zdanie: „Durnie, którzy odchodzą od Chrystusa”.

Mocne słowa….

Tak, będę je pamiętał do końca życia. I od tego czasu mnie drążyły. Trwało to prawie rok. Wiem, że w tym czasie kilka osob modliło się o moje nawrócenie. I kiedyś wieczorem przyszedł do mnie mój obecny szwagier, mówiąc : „Janusz, dlaczego ty się tak męczysz? Pan Bóg cię kocha i pragnie, abyś był szczęśliwy! ”. Pomyślałem, że przecież już gorzej nie może być… W zasadzie to nie mam nic do stracenia. Wszystkie możliwości, które znałem, zostały już wyczerpane. I wtedy się szczerze pomodliłem: „Boże, jeżeli jesteś, to powiedz mi, o co tu chodzi. Co mam robić?” i poprosiłem Jezusa, aby został moim Panem i Mistrzem – to był dla mnie najbliższy obraz, relacja nauczyciel-uczeń.

Po tym wydarzeniu  pojechałem na  festiwal muzyki współczesnej i tam jeszcze mocniej narozrabiałem niż normalnie. Jednak po raz pierwszy obudziły się we mnie wyrzuty sumienia… Zobaczyłem, że źle robię i to nie ja mam nawracać ludzi, ale sam gwałtownie potrzebuje nawrócenia! Postanowiłem zerwać z grzechem. Nie chciałem już dalej tak żyć. Zacząłem wtedy myśleć o jakieś specjalnej spowiedzi generalnej z całego życia u sławnego mistrza duchowego, uświadomiłem sobie jednak,  że znowu szukam czegoś wyjątkowego i nadzwyczajnego zamiast pójść prostą drogą. Pewnego wieczoru po modlitwie otrzymanym wcześniej egzorcyzmem podszedłem do okna i zobaczyłem, że koło mojego domu  stoi kościół, w którym nigdy jeszcze nie byłem. Pomyślałem, że może to jest właściwe miejsce –  może szukam gdzieś daleko tego, co jest blisko. Po gruntownym rachunku sumienia i wcześniejszym umówieniu się poszedłem tam  do spowiedzi. Kiedy szczerze wyznałem moje grzechy i uzyskałem rozgrzeszenie poczułem coś niezwykłego, jakby ktoś zdjął z moich pleców ogromny ciężar - plecak z gnijącymi odpadami i jakimś zardzewialym żelastwem, który dotąd wszędzie ze sobą nosiłem. Nic więc dziwnego, że było mi tak ciężko. Kiedy przyjąłem Chrystusa w Eucharystii po prostu spotkałem żywego Boga, tak że mogłem powiedzieć za św. Pawłem: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus”.  Zrozumiałem, że to jest to brakujące ogniwo, to jest to czego szukałem w sztuce, literaturze, filozofii, psychologii, jodze itd. Doświdczyłem słów św. Augustyna: „Niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Bogu”.

Po tym doświadczeniu zacząłem czytać Biblię po kilka godzin dziennie, odwołałem niektóre koncerty, bo pragnąłem, aby nic nie przeszkadzało mi w modlitwie. Mogłem wtedy godzinami rozmyślać nad  jednym fragmentem Pisma Świętego.  Odkryłem, że Słowo Boże jest żywe, że ma moc przemiany ludzkiego życia, przemiany myślenia, uwolnienia z grzechu. Wchodzi do wnętrza człowieka i porządkuje je. Tak, jakby ktoś zapalił świtło w ciemnym pokoju. Wtedy od razu wszystko jest jasne. Wiadomo, które rzeczy,  gdzie powinny się znajdować. Człowiek  żyjąc w ciemności rozbija się o różne „sprzęty” i  nie potrafi odnaleźć właściwej drogi. Wtedy wiele dawnych złych nawyków po prostu odeszło automatycznie, a jednocześnie Pan Bóg dał mi w prezencie rzeczy, o które wcześniej bezskutecznie się starałem.

Czy ta wewnętrzna przemiana „przelała” się także na Pana twórczość?

Najbardziej się wtedy bałem, że do końca życia będę musiał grać piosenki oazowe, które były dla mnie nie do przyjęcia 300 lat po tym, jak Jan Sebastian Bach napisał największe dzieła muzyczne. Teraz często je gram na spotkaniach modlitewnych i wcale nie jest to takie straszne (śmiech). Natomiast zobaczyłem, że moja twórczość  musi być spójna, a może być taka jedynie wtedy, gdy jest dedykowana na Bożą chwałę.

Podobno Bóg mówi do każdego człowieka „językiem”, który jest dla niego najbardziej zrozumiały. Czy po nawróceniu, Bóg mówił do Pana przez muzykę? Czy raczej muzyka jest Pana darem dla Niego?

Czuję się często jak listonosz, który przynosi paczki, często nie wiedząc, co jest w środku, ale ma takie zadanie, aby dostarczyć przesyłki do określonych osób. I tak często bywa na koncertach. Czasem jest również tak, że te „paczki” przychodzą rownież do mnie, co sprawia mi wielką radość, pobudza do wdzięczności i modlitwy uwielbienia.

Czyli razem z pojednaniem się z Bogiem, weszła do Pana twórczości zgoda na takie życie?

Tak, bo co można lepszego zrobić? Przecież  Bóg wie o mnie wszystko, (np: ile mam włosów na głowie i ile bakterii pod paznokciem),  więc co ja będę tutaj wymyślał. Głównym sensem modlitwy jest dla mnie poznanie woli Boga i otrzymanie od Niego siły do jej wypełnienia.  Nie wydaje mi się sensowne, aby próbować  przekonywać Boga, co ma zrobić dla mnie, pouczać  Szefa, który jest nieskończenie mądry i w dodatku wszechmogący. To On stworzył cały nieskończony wszechświat, zna również całą przeszłość i przyszłość.  Wie również co będzie ze mną za godzinę, jutro i za 100 lat. To trudne do zrozumienia dla ludzkiego umyslu. Bóg o tym wie i zawsze człowiekowi  „daje pokarm we właściwym czasie”. Największa mądrość tkwi w zdaniu Samuela : „Mów Panie, bo sługa Twój słucha” i Maryi: „Niech mi się stanie według słowa Twego”. To są dla mnie kluczowe słowa modlitwy.

Który Pana utwór najpełniej mówi o tym doświadczeniu zawierzenia?

Myślę, że pierwsze oratorium  „Droga  nadziei”. Pisałem je dużo się modląc. Utwór oparty jest w całości  na Słowie Bożym. Można powiedzieć, że żyłem Słowem komponując muzykę. Głównym przesłaniem oratorium jest zawierzenie Bogu do końca, w każdej sytuacji. Kiedy świadomie zmierzamy do naszej Ziemi Obiecanej, łatwiej znosimy trudy podróży, przeciwności, niepowodzenia, czy cierpienie. Rozumiemy ich sens i nie są tak uciążliwe.

Mówił Pan o „pochłanianiu” Pisma Św.  po nawróceniu. A jednym z takich oratoriów, które współgra z Biblią jest „Święty Piotr”…

To jest kolejny przykład potwierdzający zdanie z Pisma Św.: „Troszczcie się o królestwo niebieskie i jego sprawiedliwość, a wszystko inne będzie wam dodane”. Nigdy nie byłem zatrudniony na etacie i naprawdę nie wiem, czy będę miał pieniądze w następnym miesiącu. Niedawno wysłałem dwieście ofert przez Internet i żadnej odpowiedzi. To wyrażnie pokazuje jak niewiele można zdziałać bez Bożego błogosławieństwa. Kiedy czuję, że robię to, co powinienem, co do mnie należy, ktoś na ogół dzwoni i proponuje mi pracę, ktora pozwala na utrzymanie.  Podobnie było ze zleceniem na skomponowanie oratorium „Święty Piotr”. Akurat  przygotowywaliśmy we wspólnocie kolejny „Tydzień z Ewangelią”. Po modlitwie podszedł do mnie pewien zakonnik, mówiąc, że chciałby zamówić oratorium na poświęcenie świątyni. Wtedy od razu pomyślałem o utworrze mówiącym  o początkach Kościoła, gdzie wszystko było na właściwym miejscu, a prawda byłą oddzielona od fałszu.

Jesteśmy teraz w okresie bożonarodzeniowym, a jeden z Pana koncertów „Światłość światu” jest właśnie zbiorem polskich kolęd. Słowa której kolędy najbardziej do Pana przemawiają?

Trudno mi powiedzieć, że to jest jakaś jedna kolęda.  Dla mnie rzeczą fascynującą jest fakt, że Bóg przyszedł na świat jako dziecko, pozwolił się wziąć na ręce. I dzięki temu możemy z Nim nawiązać najgłębszą relację jaka jest możliwa, a tego ekstremalnym przejawem jest zjednoczenie z Jezusem w Eucharystii. Komunia – mogę rozmawiać z Bogiem, który zamieszkał w moim sercu i stał się moim pokarmem.

Niektóre kolędy także sam Pan skomponował do tego koncertu. Jakie treści są w nich zawarte?

Są tam fragmenty skomponowane do tekstów Juliusza Wątroby –  „Kolęda domowa” , a także fragmenty pochodzące z oratorium „Gość oczekiwany”. Myślę, że sednem jest to, że Bóg przychodzi do ludzkiego życia w różny sposób, ale nie każdy Go przejmuje. Jezus przyszedł na świat w ubogiej stajni. My często boimy się ubóstwa i niedostatku.  Bóg przychodząc na świat zmienił  to, pokazał, że poprzez szczerość i prostotę można osiągnąć rzeczy najistotniejsze.

Święta Bożego Narodzenia  zostały bardzo skomercjalizowane i niestety także kolędy są często śpiewane tylko z tradycji, aby wytworzyć świąteczny nastrój…. Czy więc mogą  one nas jeszcze przybliżyć do Tego, o którym mówią?

Myślę, że jak najbardziej. Sam staram się organizować koncerty kolęd. Kiedy szukamy  jedynie przeżyć i emocji możemy Pana Jezusa „zalulać na śmierć”. Widzę niejednokrotnie jak  Duch Święty  nieustannie ożywia w nas słowa kolęd i pokazuje przez nie, o co jest w życiu najważniejsze.  Jeśli kolędy skłaniają nas do tego, abyśmy przyjęli, „przytulili” Jezusa, uznając go za ostateczny autorytet to spełniły swoje zadanie. Najważniejsze jest życie wieczne.

Jakie ma Pan plany na ten Nowy Rok?

Wytrwałe doskonalenie warsztatu muzycznego, ćwiczeniena fortepianie po parę godzin dziennie. Od pewnego czasu jest też we mnie pragnienie napisania oratorium do tekstów Cypriana Norwida. Są mi one bardzo bliskie od lat szkolnych. Mówią o wielu szlachetnych prawdach, rzeczach bardzo ważnych dla wszystkich Polaków. Wierzę, że Pan Bóg da mi siłę i będzie weryfikował moje przgnienia. Tylko On wie, co jest dla mnie na prawdę dobre i „daje pokarm we właściwym czasie”.

Rozmawiała: Natalia Podosek


Strona kompozytora: www.jkohut.pl

Naibliższe koncerty kolęd:

19 stycznia (niedziela), godz. 15.00, Kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kętach, "Światłość Światu"  -  Ewa Uryga - śpiew, Janusz Kohut - fortepian

19 stycznia (niedziela), godz. 19.45, Kościół Karmelitów - Nawiedzenia NMP w Krakowie,  ul. Karmelicka 19 "Światłość Światu" -  Anita Maszczyk - śpiew, Janusz Kohut - fortepian

21 stycznia (poniedzialek), godz. 18.30, Kościół Świętego Józefa w Oświęcimiu, "Światłość Światu" Ewa Uryga - śpiew, Janusz Kohut - fortepian

 

Janusz Kohut - pianista i  kompozytor współczesny, koncertował w wielu miastach w kraju i za granicą, m. in.

- na Placu Św. Piotra w Rzymie w ramach Narodowej Pielgrzymki w 2000 roku,

- w bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach podczas wizyty Jana Pawła II  w Polsce w 2002 roku,

- w kościele Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, gdzie został uznany wydarzeniem artystycznym 2003 roku.

- w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie w 2005 roku,

- a także w katedrach wielu miast polskich takich jak Kraków – Bazylika Mariacka, Katowice, Gliwice, Opole i inne

- w Londynie z angielskimi muzykami w 2007 roku odbyło się 5 koncertów. Patronat nad tymi koncertami objął Prezydent II RP - Ryszard Kaczorowski oraz TVP POLONIA.

Nagrał 16 płyt autorskich. W ostatnim czasie wykonał ponad 70 koncertów w Wielkiej Brytanii.