Polecam świetny tekst nt. ułaskawienia Mariusza Kamińskiego (vide link poniżej). Psychofanów opozycji i władzy uprasza się o zaniechanie lektury tak artykułu jak i mojego komentarza poniżej.

Autor tekstu - Jacek Sokołowski - twierdzi, że Prezydent nie miał prawa ułaskawiać M. Kamińskiego i że Sąd Najwyższy miał rację wydając w tej sprawie taki, a nie inny werdykt. W dalszej części tekstu Autor stwierdza, że taka konstatacja to jednak nie wszystko, co można napisać o sprawie i przypomina, że jeśli skandalem jest wykraczające poza ramy prawa ułaskawienie to nie mniej skandaliczne jest to, że skazano człowieka niewinnego.

Przypomnijmy:

1. prokuratorzy odmówili sporządzenia aktu oskarżenia (ale "na szczęście" znaleziono innych prokuratorów - tym razem w Rzeszowie);

2. sąd umorzył postępowanie przeciw M. Kamińskiemu, uznając, że zarzucone oskarżonym zachowania w ogóle nie miały znamion przestępstwa (ale "na szczęście", czysto przypadkowo zaraz po tym, gdy wyszła na jaw afera hazardowa, znalazł się inny sędzia (p. Łączewski), który skazał M. Kamińskiego, dając mu wyrok wyższy niż chciała prokuratura);

3. Wyrok rzecz święta, ale niestety z sędzią Łączewskim jest pewien problem, polegający na tym, że

a) sędzia sam się zgłosił do sądzenia (co nie jest normalną praktyką, bo zazwyczaj sędziego wyznacza prezes sądu);

b) sędzia dał się wciągnąć w prowokację, którą zorganizował dziennikarz, który udając na twitterze Tomasza Lisa wdał się w rozmowę z sędzią, w której to rozmowie p. Łączewski umówił się z rzekomym T. Lisem na spotkanie, by przedstawić mu swój pomysł dot. "strategii walki" z rządem PiS, co - gdyby było prawdą - byłoby rażącym naruszeniem zasady apolityczności sędziów i - jeszcze raz podkreślmy - gdyby było prawdą - powinno skończyć się wydaleniem sędziego z zawodu, a wszelkie wyroki przezeń wydane które dotyczyły polityków poddałoby w wątpliwość. Jeśli bowiem miałoby się okazać, że sędzia był politycznie zaangażowany to tym samym wyroki takie należałoby ocenić jako politycznie motywowane.

Kluczowe pytanie brzmi więc, czy jest to prawdą?

Sędzia twierdził, że zhakowano mu konto. Tyle, że biegli tego nie potwierdzili. I to jest dla sędziego Łączewskiego zła wiadomość. Niestety dla sprawy dlań mają się jeszcze gorzej, bo pan sędzia przyszedł na spotkanie w dokładnie to miejsce, gdzie umówił się z dziennikarzem (sądząc, że spotka się z Tomaszem Lisem). Sędzia Łączewski twierdzi, że znalazł się w tym miejscu z innego powodu. Miał być tam otóż, po to by odebrać książkę dla przyjaciela. Jak wiadomo wszelkie wątpliwości rozstrzyga się na korzyść podejrzanego. Problem, polega wszakże na tym, że przyjaciel sędziego nie potwierdził wersji, że p. Łączewski miał odebrać dla niego książkę.

Wnioski wyciągnijcie Państwo sami.

Autor tekstu, który Państwu polecam, krytykując ułaskawienie Mariusza Kamińskiego zadaje równocześnie pytanie jak to się stało, że tak wielu sędziów w chwili rozpoczęcia walki z korupcją stanęło nie po stronie państwa, a po stronie łapowników.

W dalszej części tekstu - zdając sobie sprawę z demagogicznego charakteru takiego argumentu - stwierdza, że przeciętny człowiek, widząc orzeczenie Sądu Najwyższego ws. niezgodności z prawem ułaskawienia M. Kamińskiego zada sobie pytanie o to jak to jest z tą naszą sprawiedliwością, skoro "kiedy Wałęsa ułaskawiał „Słowika”, a Kwaśniewski – Vogla i Sobotkę, to Sąd Najwyższy zastrzeżeń nie miał!".

Na końcu zaś stwierdza, że "niezbędne jest upowszechnienie wśród sędziów świadomości, że oprócz praworządności formalnej ich działania muszą opierać się na zdrowym rozsądku i odpowiedzialności za wspólnotę /.../ politycy muszą uznać, że ich wola nie może stać ponad prawem".

Do mnie przemawiają zawsze psychologiczne interpretacje polityki. Jeśli więc "elity" nie mogą dziś zrozumieć, czemu PiS idzie na skróty zadałbym pytanie tymże elitom pytanie czy nie warto zastanowić się, czy aby brak szacunku ze strony PiS dla wymiaru sprawiedliwości nie ma podstaw faktycznych (vide krótki opis sprawy Mariusza Kamińskiego powyżej), a pogarda dla elit podstaw psychologicznych i czy elity milcząc, gdy "szyto wyrok" nie wykopały aby w przeszłości głębokiej przepaści, która dziś powoduje, że nawet racjonalne w jakiejś części argumenty w obronie systemu do nikogo po prawej nie trafiają. Nie trafiają, bo wiarygodność elit jako tych, które chcą sanacji systemu jest zerowa.

Czy to znaczy, że należy leczyć dżumę cholerą? Oczywiście, że nie. Tylko, że skoro elity tak bardzo chętnie odwołują się do ducha kompromisu, przywoływanego po to, by przeciwstawić go nieskłonnej do kompromisu prawicy (co skądinąd często niestety jest prawdą) to powinny pamiętać, że kompromis polega zawsze na tym, że każda ze stron musi zrobić pól kroku wstecz. "Niechżeż zrobi to PiS" zawoła zwolennik opozycji i w pewnym sensie będzie miał rację, bo zawsze większa odpowiedzialność leży po stronie władzy, a nie opozycji. Ja powiedziałbym jednak, że skoro chronologicznie dżuma była przez cholerą, to może jako pierwsi powinni uderzyć się - na początek choćby w tej jednej sprawie - ci, którym dżuma nie zawadzała. Tym bardziej, że w tej sprawie polityka oskarżanego o autorytaryzm PiS skazano nie na grzywnę, a na więzienie. Jeszcze raz. To polityk PiS miał trafić za kraty, bo pewien, najprawdopodobniej sympatyzujący z opozycją, sędzia w kraju znanym z tego, że nie udało się w nim skutecznie osądzić żadnej większej afery postanowił wydać wyrok więzienia bez zawieszenia na szefa służby zwalczającej korupcję i to pomimo faktu, że inny sędzia uznał, że nie doszło do żadnego złamania prawa. I było to tak skandaliczne i milczenie na ten temat było takim dowodem moralnego upadku, że może szkoda, że przywołany przez mnie tekst powstał po prawej (choć niekoniecznie pisowskiej), a nie po przeciwnej stronie barykady.

Witold Jurasz

źródło: facebook

http://jagiellonski24.pl/2017/06/05/niesprawiedliwa-praworzadnosc-nielegalna-sprawiedliwosc-co-wynika-ze-sprawy-kaminskiego/