Tomasz Poller: Konflikt karabachski, czy też w ogóle konflikt ormiańsko azerski, poza incydentami, które co jakiś czas miały miejsce, pozostawał od dłuższego czasu raczej konfliktem zamrożonym. Jakie czynniki mogły sprawić, akurat teraz, że Azerbejdżan zdecydował się rozpocząć działania zbrojne?

Przemysław Żurawski vel Grajewski, politolog, prof. Uniwersytetu Łódzkiego: Wydaje się, że gdy chodzi o wszystkie państwa zaangażowane w ten konflikt, poza Rosją, a więc gdy chodzi zarówno o Armenię, Azerbejdżan i Turcję, istotną role odgrywa sytuacja wewnętrzna, innymi słowy dążenie rządzących do wzmocnienia swojej pozycji przez odniesienie sukcesu na arenie międzynarodowej. W sytuacji Azerbejdżanu, trwający od 30 lat tak zwany proces pokojowy nie przyniósł pozytywnych rezultatów. Gdy chodzi o obecną sytuację, Azerbejdżan nie jest w złej kondycji, jednak epidemia, kryzys na rynkach paliwowych, lockdown, który spowodował zamknięcie komunikacji międzynarodowej są tu także jednymi z elementów. To także kwestia umocnienia władzy klanu Alijewów. Podobne potrzeby ma także Turcja Erdogana, która znajduje się w kryzysie istotnym, więc taki sukces międzynarodowy by się jej przydał. W tej sytuacji Azerbejdżan może liczyć tej na poparcie polityczno techniczne Turcji. Mamy też do czynienia z sytuacją, gdy relacje ormiańsko rosyjskie, po rewolucji Paszyniana, są chłodniejsze niż poprzednio, a jednocześnie Rosja, główny sojusznik Armenii, jest uwiązana w wielu miejscach. W Syrii, na Ukrainie, nieformalnie w Libii, ma też problemy na kierunku białoruskim.

Jeśli chodzi o Rosję, wydaje się, że bieg wydarzeń ją chyba zaskoczył. Czy Rosja jest w ogóle zainteresowana w eskalacji tego konfliktu?

Nie, wprost przeciwnie. Zarówno Ormianie jak Rosja nie są zainteresowani w eskalacji, bo nie mają tu nic do zyskania. Stan osiągnięty w 1994 w wyniku wojny jest maksimum tego, co Ormianie mogli zdobyć, więc można powiedzieć, że strona ormiańska jest tą stroną sytą. Odmrażanie konfliktu przez Ormian bez zgody Rosji nie jest Rosji na rękę. Nie ma to dla niej sensu. To oczywiście wskazuje na Azerbejdżan jako inicjatora tej operacji, trzeba jednak pamiętać, że wojska azerskie nie przekraczają prawnie uznanych granic Armenii i operują, w sensie prawa międzynarodowego, na własnym terytorium. Rosja od połowy lat 90tych grała na obie strony, występując jako arbiter i pozycjonując obu przeciwników w roli zabiegających o jej względy. Sytuacja sprawiała, że kontrolowała każdą ze stron. Armenia nie ma żadnych większych sojuszników poza swoją diasporą, silną we Francji, w USA, widoczną także w Polsce. W tej sytuacji rosyjska kontrola, większa czy prawie pełna nad Armenią (którą osłabiła rewolucja Paszyniana), mniejsza nad Azerbejdżanem, pozwalała jej wpływać na cały region Kaukazu. Natomiast w sytuacji odmrożenia konfliktu istnieje kłopotliwa dla Rosjan konieczność opowiedzenia się za jedną albo drugą stroną. Jeżeli poprze Armenię, oczywiście straci wpływy w Azerbejdżanie (chyba żeby go podbiła, na co jej w tej chwili nie stać). Jeśli nie poprze Armenii, zredukuje swoją pozycję w tym kraju. Oznacza to dla Rosji perspektywę zdezawuowania siebie jako sojusznika Armenii, sojusznika przecież oficjalnego, gdyż oba państwa łączy Układ o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Ten konflikt jest dla Rosji kłopotliwy. Zmniejsza jej zdolność kontroli nad sytuacją, dopóki Rosja nie reaguje. A jeżeli zareaguje, podbije to jej koszta militarne i polityczne. Zaangażowanie militarne na terytorium, uznanym przez społeczność międzynarodową za azerskie, byłoby kosztowne.

Rosja zapewne mogłaby interweniować, mając do tego pretekst, gdyby np. działania zbrojne z Karabachu (nieuznawanego jako państwo przez nikogo, łącznie z Armenią) przeniosły się na teren macierzystego państwa ormiańskiego. Azerbejdżan mówi zresztą teraz w swoim przekazie o ostrzale swoich terytoriów, który miałby mieć miejsce właśnie z terenów owej Armenii właściwej (co oczywiście może być po prostu propagandą). Jednak rozszerzenie konfliktu na samą Armenię jest chyba raczej mało prawdopodobne...

Myślę, że raczej nie, przynajmniej w sensie postępu wojsk lądowych, bo oczywiście ostrzał artyleryjski może mieć miejsce i dotyczyć zresztą zarówno jednej jak i drugiej strony (mamy tu różne niepotwierdzone informacje i, jak to w propagandzie wojennej, każdy wskazuje na drugiego jako na agresora). Warto pamiętać, że Ormianie nie panują wyłącznie nad Karabachem, ale także na terenie pomiędzy Karabachem a Armenią właściwą z pewnymi jeszcze innymi buforami. Z punktu widzenia potrzeb politycznych azerskich, rząd Azerbejdżanu będzie w stanie ogłosić sukces, jeśli zajmie istotną część tych właśnie obszarów, czy to Górnego Karabachu, czy tez innych terytoriów. Nie ma żadnej potrzeby politycznej, by zajmować jakiekolwiek tereny właściwej Armenii. Nic na to nie wskazuje, gdyż miałoby to koszta polityczne. Azerbejdżan jest, owszem, ze cztery razy silniejszy od Armenii, ale trzeba także pamiętać, że są to tereny górskie, gdzie łatwiej się bronić niż atakować.

Czy zatem rzeczywistym celem operacji podjętej przez Azerbejdżan jest po prostu zajęcie Karabachu?

Myślę, że zajęcie, czy też - patrząc z azerskiego punktu widzenia - wyzwolenie Karabachu to byłby cel maksimum. Choć, na miejscu Azerów aż takim optymistą bym nie był. Nie sadzę, by Azerbejdżan był w stanie zająć całość terenów spornych. Wydaje się, że chodzi o zajęcie wystarczająco dużych terenów, by władze w Baku mogły obwieścić sukces. Warto wskazać, w kontekście dyskusji jakie toczą się w Polsce, że nie jest to wojna religijna, nie jest to wojna islamu z chrześcijaństwem. Takie głosy padają w niektórych środowiskach narodowych, które czasem grają tą nutą. Jest to w istocie konflikt polityczny i etniczny. Propaganda pokazująca Ormian jako zagrożonych przez wojujący islam jest powielaniem nieprawdy. Podobnie jak nadużyciem jest mówienie o kolejnej eksterminacji Ormian i nawiązywanie do rzezi Ormian z czasów I wojny światowej. Warto pamiętać, że konflikt ten, będący polem rywalizacji rosyjsko tureckiej, odwraca także Turcję od niekorzystnej dla nas linii, którą obrała kilka lat temu. Popycha też Turcję ku jej dawnemu miejscu w NATO.