Tomasz Poller: Premier ogłosił skład Rady Ministrów po zapowiadanej rekonstrukcji. Zapytałbym zatem najpierw o pierwsze wrażenia Pana Profesora, gdy chodzi o dokonane w rządzie zmiany.

Rafał Chwedoruk, politolog, prof. nadzwyczajny Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego: Generalnie powiedziałbym, że te zmiany podyktowane są dwoma czynnikami. Pierwszy, to świadomość tego, że nadchodzące miesiące i lata będą trudniejsze, aniżeli poprzednia kadencja, trudniejsze w otoczeniu zewnętrznym, ekonomicznym, politycznym itd. Stąd potrzeba konsolidacji, zdynamizowania procesów decyzyjnych, stąd zmniejszenie liczby resortów, stąd obecność Jarosława Kaczyńskiego. Oraz próba utemperowania, zdyscyplinowania przez PiS własnych sojuszników. To automatycznie jest też drugim motywem, to znaczy wiele z tych nominacji wydaje się być pochodną permanentnego  kryzysu wewnętrznego w Zjednoczonej Prawicy, który trwa bynajmniej nie od kilkunastu dni, ale dokładnie od pierwszego dnia po wyborach sejmowych i od ówczesnych asertywnych wypowiedzi polityków Solidarnej Polski, niewspógrających z tym, co przyniosło PiSowi sukces. Późniejsza sytuacja z Jarosławem Gowinem była potwierdzeniem że problem ma charakter strukturalny.

Wiadomo było już wcześniej o wejściu Jarosława Kaczyńskiego do rządu. Wypowiadał się Pan już na temat takiego posunięcia, i to dość sceptycznie.

Wejście Jarosława Kaczyńskiego do rządu najdobitniej pokazuje istnienie świadomości skali wyzwań, no i oczywiście, w jakim sensie, pomoże odseparować mających olbrzymie ambicje koalicjantów od permanentnych nacisków na premiera. Jednak w oczywisty sposób mamy tu do czynienia z gigantycznym eksperymentem. Na pewno instytucjonalnym, bo rzadko się zdarza, by tworzono funkcję wicepremiera o tak złożonych kompetencjach. A zarazem eksperymentem, będącym ogromnym ryzykiem politycznym. Oto bowiem Prawo i Sprawiedliwość stworzyło swoiste wyborcze perpetum mobile, kóre wygrywa wszystkie wybory od lat, a jednym z kluczowych elementów jest w tym rola Jarosława Kaczyńskiego odsuniętego od uczestnictwa w bieżących sporach politycznych. Sporach nacechowanych emocjami, które czasem są sporami na niskim poziomie i potrafią wyniszczać nawet najzdolniejszych polityków. Będąc trochę obok, trochę ponad, Jarosław Kaczyński mógł w kluczowych momentach interweniować, ratując czy to rząd, czy to koalicję, czy też własną partię z kłopotów. Teraz wszystko, co się stanie, na skutek działań Rady Ministrów, będzie szło po części na osobiste polityczne konto Jarosława Kaczyńskiego. Jedyną zmianą, jaką można by, logicznie rzecz biorąc, wykonać, gdyby coś niepokojącego się działo, to uczynić wicepremiera [Kaczyńskiego] premierem.

Zapytałbym o ewentualne prognozy polityczne. Jak ta rekonstrukcja, biorąc pod uwagę restrukturyzację resortów i decyzje personalne, może wpłynąć na dalszy rozwój wydarzeń?

Generalnie oprócz powyżej zarysowanych aspektów zmiany te niekoniecznie sprawiają wrażenie spójnej całości i niekoniecznie dają się prosto wyjaśnić. Myślę tutaj, po pierwsze, o czymś, na co, póki co, mało kto zwrócił uwage. O głębokiej parcelacji Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, ministerstwa, które było ostoją sukcesów PiSu. Teraz wygląda na to, że część kompetencji zostanie przekazana do resortu Jarosława Gowina, co oznacza tak czy inaczej kompetencyjne osłabienie tego ministerstwa. Na dodatek, od czasu mininister Rafalskiej, poglądy w tym ministertwie oraz poglądy Jarosława Gowina na gospodarkę i politykę społeczną niekonieczne sę sobie bardzo bliskie. Z tym wiąże się także cały kontekst sprawy Jarosława Gowina. Dla wielu polityków i wyborców PiSu po tym, co się stało wiosną tego roku, jego nominacja i tak szybki powrót do poważnych ról mogą być odebrane jako dyshonor. No bo cóż mają powiedzieć ci z polityków PiSu, którzy ryzykowali karierę, a nawet odpowiedzialność prawną, próbując przyygotować majowe wybory? Jest też oczywiście kwestia ministra Czarnka. Sukces PiSu był możliwy m.in. dzięki dzieki temu, że partia ta dotarła do politycznego centrum. W tym centrum są wyborcy o różnych, często niespójnych poglądach, natomiast łączy ich umiar, niechęć do radykalizmu, nadmiernej wyrazistości itd. W resorcie, który obejmie minister Czarnek, w jego MENowskim segmencie, mieliśmy wcześniej do czynienia z wieloma sporami, konfliktami. Jego poprzednicy, minister Piątkowski czy minister Zalewska, starali się nie eskalować napięć, łagodzić konflikty. Tymczasem minister Czarnek,  słusznie czy nie, doczekał się opinii politycznego radykała. Jeśli chodzi o ministra Wosia, nie wiemy wiele na temat tego, co wyjdzie z wcześniejszych zapowiedzi, ale to wszystko wydaje się pokazywać skalę ryzyka, które wiąże się z rekonstrukcją rzadu. Te wszytkie nominacje zdają się wskazywać, że te konflikty wewętrzne w Zjednoczonej Prawicy zostaną raczej zahibernowane, niż rozwiązane.

Jeśli zapytalibyśmy z punktu widzenia zwykłego, szarego człowieka... Taki człowiek, który, owszem, zagląda do mediów, polityką interesuje się średnio, zastanawia się: Po co w ogóle taka rekonstrukcja rządu? Dlaczego zdecydowano się na taki krok?

Na pytanie "po co?", odpowiedz jest taka, że decyzje, które rząd będzie musiał podejmować w przyszłym roku, będą decyzjami podejmowanymi w trudniejszych budżetowo, politycznie, międzynarodowo realiach aniżeli decyzje podejmowane terez, gdy PiS jest u szczytu popularności, a opozycja jest rozdyskutoana i to raczej sama nad sobą niż nad rywalizacją z rządem. Na pytanie "dlaczego?", musielibyśmy się znów cofnąć do wyborów sejmowych i ich artmetyki, gdzie w wyniku różnych powikłań, ale głownie tego, że wszystkie startujące komitety weszły do Sejmu, PiS miał tylko 5 manadatów przewagi. D'Hondt nie zadziałał jako metoda dzielenia mandatów w tym wypadku [obowiązujący system przeliczania głosów na mandaty, faworyzujący większe ugrupowania, nazywana od nazwiska belgijskiego matematyka -przyp. TP]. Grubo ponad ponad 30 posłów zwycięskiej formacji było związanych z mniejszymi partiami, co siłą rzeczy te mniejsze  partie w koalicji bardzo wzmocniło, przez co zaczęły z tego ochoczo korzystać, wiedząc, że ich przyszłość jest bardzo wątpliwa i muszą mieć poważne atuty wobec PiSu, by w sojuszu czy trochę na na barkach tej partii iść dalej w polityce. Od tego momentu wiadomo było, że wcześniej czy później czekać nas będą w obrębie  koalicji przesilenia i tak się stało. Natomiast wszystkie te decyzje, przynajmniej te, o których wiemy, nie wydają się przynosić ostatecznego rozwiązania tych problemów. Owszem, nieco komplikują sytuację mniejszych koalicjantów PiSu, ale tylko komplikują, a nie uniemożliwiają im, ponowne wolty.