Lider Platformy Obywatelskiej, były premier i były przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, w trakcie dyskusji w mediach ustosunkował się do decyzji Trybunału Konstytucyjnego i zwołał zgromadzenie. Zgromadzenie przeciwko wyjściu z Unii, które to wyjście rzekomo zaplanował obecny rząd. Ostrzegałem od wielu, wielu miesięcy wszystkich, że ten marsz na polexit, przygotowywanie Polski do wyjścia z Unii Europejskiej, jest projektem serio - powiedział i doprowadził po raz kolejny do zbiorowej histerii, zamiast do merytorycznej, spokojnej dyskusji. Straszakiem stało się zagrożenie związane z wycofaniem się Unii ze zobowiązań finansowych. 

 

Czym jest zbiorowa, czy raczej masowa histeria? 

To skomplikowane, ale ujawnia pewne mechanizmy działania mediów i partii politycznych, które mają na usługach zastępy inżynierów dusz. Istnieje coś takiego, co nazwano stanem masowej histerii – polega to na tym, że ludzie robią to, czego się od nich oczekuje, a oczekuje się, że nie wycofają się z raz wygłoszonych poglądów czy zdań na określony temat, które mogą być błędne, albo okażą się pomyłką. W skrócie wygląda to tak: bardzo duża grupa mediów wszelakich przekazuje sugestywną informację, która jest półprawdą i ma za zadanie wpłynąć silnie na emocje odbiorcy. Odbiorca jest przekonany, że media mówią prawdę. W pewnej chwili okazuje się, że np.: przekazane zdjęcie jest zdjęciem z wojny sprzed trzydziestu lat, a informacja mija się ze stanem faktycznym w połowie. Odbiorca ma dyskomfort – był pewny, że zna prawdę. Wydawałoby się, że powinien wycofać się z twarzą z wygłaszanych ocen. Ale tak się nie dzieje, ponieważ inżynierowie dusz wiedzą więcej. Wiedzą to, że ludzie są tchórzami. I wiedzą jeszcze coś – ludzie nieświadomie dokonują pewnej kalkulacji. Dlatego też zatrzymanie mechanizmu jest prawie niemożliwe, ponieważ zmiana zdania wiąże się odwagą i odpowiedzialnością, a decyzję podejmuje w tym momencie jeden człowiek, podejmuje ją indywidualnie. I nie wycofa się on z absurdalnego podejścia do głoszonego przez siebie poglądu czy wygłoszonego zdania, ponieważ ma dużo do stracenia. Straci twarz i stanie do konfrontacji z grupą, która najpierw będzie naciskać na zmianę jego poglądów, a potem, w najgorszym razie, wykluczy osobnika ze swojego grona. I tak utraci on wiarygodność w oczach wrogów, a dotychczasowi przyjaciele staną się wrogami. Grozi mu samotność. Rachunek zysków i strat jest tu jasny. Na korzyść manipulatorów. 

 

A jak to się ma do naszej sytuacji? 

Straszak w postaci braku finansowania w razie wyjścia z UE został uruchomiony – media nadały ton jednoznaczny i histeryczny. Tyle, że pojawił się problem. Najpierw zasygnalizował go Bogdan Zdrojewski, były minister kultury i dziedzictwa narodowego w rządzie Platformy Obywatelskiej, w audycji w radiu Tok FM. 

Jego wypowiedź nie zagościła we wszystkich mediach, jakoś tak przeszło to bokiem (pewnie celowo) i nie dotarło do szerokiej opinii publicznej. Rzecz polega na tym, że w kwietniu 2000 roku uchwalono ustawę o umowach międzynarodowych. W dziesięć lat później, czyli w 2010, prezydent Lech Kaczyński ratyfikował unijny traktat. Wtedy też do ustawy dodano artykuł 22a, opisujący procedurę podejmowania decyzji o rezygnacji z członkostwa w Unii Europejskiej. Inicjatorami tego zapisu byli posłowie i senatorowie Platformy Obywatelskiej - oni też, wspólnie z posłami PSL i Lewicy, przy sprzeciwie wszystkich posłów PiS, uchwalili 5 sierpnia 2010 roku ustawę z nowym artykułem. Zatem to nie PiS przewidywał szybkie wyjście z Unii, ale obecna opozycja. Na dodatek, podkreślam i powtarzam: ze sprzeciwem wszystkich posłów PiS.

Zacytuję ciekawy fragment druku 3000 z VI kadencji, w rozdziale 7 czytamy: Przepis art. 22a oznacza w praktyce, że wniosek rządu o opuszczenie UE może być zatwierdzony przez parlament zwykłą większością głosów. Teoretycznie więc jest możliwe przeprowadzenie procedury z art. 22a w ciągu 48 godzin.

To nie my, nie PiS, przewidywał wyjście z Unii w ciągu 48 godzin. Oczywiście, po brexicie, procedury w UE są nieco inne, ale to nie zmienia faktu, że przepis art. 22a jest autorstwa polityków z lewej strony sceny. Nie nasz. Z naszej strony wyraziliśmy jednoznaczny i solidarny sprzeciw. 

 

Donald Tusk zapomniał, co wprowadzono do ustawy z 2010 roku? Co zatem miał na myśli?

Podejrzewam, że miał na celu wszczęcie hałasu. Hałasu, który wywoła burzę w Parlamencie Europejskim i na kontynencie. Burza przełoży się na uszczuplenie zasobów finansowych i po raz kolejny podważy wiarygodność polskich polityków, a tym samym osłabi PiS. Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, zawsze coś można ugrać, ktoś może stracić, a w tym wypadku Polska. Ale jak widać to od wielu lat, opozycji nie interesuje Polska, dla niej dobro Polski nie ma znaczenia. Polska to dla nich słowo obce. Zaś informacja o wprowadzeniu do ustawy przepisu art. 22 i sprostowanie kłamliwych informacji nie ujrzy światła dziennego, a nawet jeśli ujrzy, to nie zadziała, ponieważ odbiorcy uznają sprawę za zbyt skomplikowaną, by się jej bliżej na nowo przyjrzeć. Ewentualnie staną się zakładnikami mechanizmu zbiorowej histerii i nie zmienią zdania, bo to wiązałoby się z utratą wiarygodności i przyjaciół. Kółko się zamknęło. 

Przed nami czas na kolejną zbiorową burzę. Jeszcze nie wiemy czego dotyczyć będzie, ale to, że będzie, jest bardziej niż pewne. Opozycja liczy na to, że kropla drąży skałę i że w końcu osiągną cel. Ciągle nie dorośli do refleksji, że krople w swojej masie mogą się zamienić w ulewny deszcz, a potem potop, który nie oszczędzi nikogo, bez względu na to, kto z jakiej partii jest.

 

Barbara Dziuk, poseł na Sejm RP