"Tak na dobrą sprawę nie wiemy na jakich podstawach są podejmowane te dycyzje" - Andrzej Sadowski, ekonomista, prezydent Centrum im. Adama Smitha komentuje w rozmowie z Tomaszem Pollerem kontrowersyjną decyzję rządu o przedłużeniu obostrzeń dotyczących części gospodarki, związanych m.in. z zamknięciem obiektów noclegowych i gastronomicznych. - "Każdy rząd powinien podejmować decyzje na podstawie własnych analiz a nie tego, co podadzą media u naszych sąsiadów." - podkreśla nasz rozmówca.

 

Tomasz Poller: Rząd podjął decyzję o utrzymaniu ogłoszonych w grudniu obostrzeń także po 17 stycznia. Szczególnie trudna sytuacja branż gastronomicznej czy hotelarskiej, w które owe obostrzenia uderzają, wywołuje kontrowersje i protesty ze strony przedsięborców. Jak ocenia Pan ostatnie działania rządu?

Andrzej Sadowski: Moim zdaniem ta decyzja w kontekście poprzednio przedstawianej mapy wychodzenia z obostrzeń jest trudna do oceny z tego względu, że na koniec stycznia czy w międzyczasie może znowu ulec zmianie. Zwłaszcza, że tak na dobrą sprawę nie wiemy na jakich podstawach są podejmowane te dycyzje. Nie ma wystarczającej informacji. Nie przekazano obywatelom uzasadnień, analiz, które by pozwalały przyjąć, co jest właściwie podstawą podjęcia takiej czy innej decyzji, i że nie jest to reakcja na teoretyczne czy wyimaginowane zagrożenie albo naśladowanie naszych sąsiadów. Jako że sytuacje wcale nie są aż tak do siebie podobne w różnych krajach, to jednak każdy rząd powinien podejmować decyzje na podstawie własnych analiz a nie tego, co podadzą media u naszych sąsiadów.

Tamte wytyczne listopadowe, cała ta mapa drogowa ze strefami czerwoną, żółtą, zieloną, były oparte jednak na konkretnych danych, związanych z ilością wykrytych zakażeń.

Były czytelne.

Jednak całą tę procedurę odwołano, zamiast zapowiadanego luzowania obostrzeń wprowadzając lockdown. I chyba to właśnie jest szczególnie drażliwe, zwłaszcza dla przedstawicieli przymusowo zamkniętych branż...

W tej chwili nie wiadomo na jakiej podstawie. Zresztą sytuacja przestała być zrozumiała od momentu tak zwanego zamknięcia lasów w Polsce. Moim zdaniem to już był taki moment pokazujący, że nie mamy podstaw, aby wierzyć na słowo rządowi, bo nie są przedstawiane jakiekolwiek dane uczciwe, zrozumiałe, transparentne pod względem wiarygodności osób i instytucji, które by wzięły odpowiedzialność za analizę, na której podstawie rząd podejmowałby decyzję. Proszę zauważyć, że coraz częściej rząd odwołuje się do danych medycznych, do nauki... Skoro tak, to faktycznie: niech nauka rozstrzyga, czy dany poziom zakażeń jest na tyle wysoki i groźny, by zamykać całe sektory gospodarki. Dodatkowo wchodzi tu w grę także kwestia analizy ekonomicznej. Bo, czy nie lepiej w tej sytuacji ponieść dodatkowe koszty związane z ochroną tych najsłabszych, którzy są narażeni na ryzyko nawet utraty życia, aniżeli doprowadzać do trudnych w tej chwili do oszacowania szkód dla gospodarki?

No właśnie, nikt takich analiz nie przedstawia, choć w grę wchodzą przecież olbrzymie koszta...

Tutaj nie ma tego typu propozycji, żebyśmy jednak zaczęli ważyć, co się nam bardzej opłaca, jaki wybór strategii... Czy otwieramy się i przeznaczamy dodatkowe środki na ochronę najsłabszych, którzy w ten sposób są specjalnie traktowani, czy też zakazujmy wszystkim, ale wtedy mamy sytuację de facto cofnięcia się w rozwoju o dekadę a może i więcej.