W latach 70. i 80., mimo zakazu wyświęcania homoseksualistów, do seminariów w krajach zachodnich wstąpiło tysiące gejów. Ogromna większość z nich nie tylko pozostała w Kościele, ale i zrobiła w nim kariery.

Wielu amerykańskich, niemieckich czy włoskich komentatorów, kapłanów czy biskupów bez ogródek i zupełnie wprost formułuje twierdzenie, że „tylko ślepiec może nie dostrzegać związku między skandalami pedofilskimi a homoseksualizmem w Kościele”. 

– Obecny kryzys związany z nadużyciami seksualnymi w Kościele katolickim jest ściśle związany z homoseksualizmem – podkreśla biskup Marian Eleganti OSB, biskup pomocniczy w szwajcarskim Chur. – Byłoby ślepotą odrzucenie twierdzenia, że mamy w Kościele problem z homoseksualizmem, i że homoseksualizm odgrywa istotną rolę w skandalach seksualnych – mówił hierarcha w wywiadzie dla telewizji EWTN. 

W bardzo podobnym duchu wypowiedział się ordynariusz Birmingham biskup Robert J. Baker, który podkreślił, że „oskarżenia o nadużycia seksualne mają w przeważającej części charakter homoseksualny”, a jeszcze dalej w swoich opiniach poszedł biskup Robert Morlino z Madison, który zaznaczył, że bez oczyszczenia Kościoła z homolobby nie może być mowy o rzeczywistym zerwaniu ze skandalami seksualnymi. „Czas przyznać, że w hierarchii Kościoła katolickiego istnieje subkultura homoseksualna, która niszczy winnicę Pana” – napisał biskup.
 
I dodał, że inną przyczyną skandali jest to, że Kościół współczesny w imię tolerancji i fałszywie pojętego miłosierdzia „pogodził się z grzechem”, zaakceptował go. „Zbyt długo pomniejszaliśmy rzeczywistość grzechu, odmawialiśmy nazwania grzechu grzechem i usprawiedliwialiśmy go w imię fałszywie pojętego miłosierdzia” – napisał w liście do wiernych biskup Morlino. 

Mniejszościowa orientacja

Można oczywiście wzruszyć ramionami i stwierdzić, że nie brak biskupów, a nawet kardynałów, którzy formułują odmienne opinie. To prawda. Kardynał Blaise Cupich czy biskup Steven Biegler odrzucają takie twierdzenia, a kanclerz szwajcarskiej diecezji Sankt Gallen Claudius Lauterbacher wprost zarzucił biskupowi Elegantiemu „homofobię”, sugerując, że „kwestia nadużyć seksualnych nie ma nic wspólnego z homoseksualizmem, a powiązana jest z nadużyciem władzy i przemocą”. Przerzucanie się opiniami mogłoby trwać długo, gdyby nie fakt, że dysponujemy bardzo twardymi danymi dotyczącymi tych kwestii. 

Raport przygotowany przez instytut John Jay College of Criminal Justice z Nowego Jorku nie pozostawia najmniejszych wątpliwości: 81 procent ofiar molestowania i nadużyć seksualnych była płci męskiej, a 78 procent ofiar była w wieku dojrzałości seksualnej. Nie, nie oznacza to, że wszyscy oni byli dorośli, ale że molestowano głównie chłopców powyżej 15. roku życia, a także – o czym mówi się jeszcze rzadziej – młodych kleryków i kapłanów. 

To, choć za każdą z tych historii kryje się dramat wykorzystanej jednostki, nie jest pedofilia (skłonność do dzieci), a efebofilia (skłonność do osób młodych, w wieku 15-19 lat), ewentualnie zwyczajny homoseksualizm połączony z nadużyciem władzy. 

Identyczne dane pochodzą z raportu zleconego przez władze Australii. Także z niego wynika, że ponad 80 procent ofiar stanowili chłopcy, ale niestety nie podano, w jakim wieku były ofiary. Zamiast tego posłużono się średnią wieku ofiar, która choć robi wrażenie, to nie pozwala na ustalenie, jaka część ofiar była już dojrzała seksualnie. 

Inaczej jest w Niemczech, gdzie w raporcie przygotowanym na zlecenie Konferencji Episkopatu Niemiec wprost stwierdzono, że najczęstszymi ofiarami pedofilów w sutannach byli chłopcy, z których ponad połowa nie miała trzynastu lat, a reszta była na różnym etapie dojrzałości seksualnej. Co ciekawe, mimo politycznej poprawności, w raporcie ujawnionym kilka dni temu przez niemieckie media, wprost sugeruje się zwrócenie bacznej uwagi na homoseksualnych kleryków.
 
Dane te nie pozostawiają większych wątpliwości: realnym problemem, z jakim boryka się obecnie Kościół katolicki są skandale homoseksualne czy efebofilskie, a nie tylko pedofilskie. 

Jasno i jednoznacznie zwrócił na to uwagę arcybiskup Silvano Tomasi, który w 2009 roku podczas wystąpienia w Genewie na posiedzeniu ONZ wskazywał, że ogromna większość nadużyć seksualnych dokonanych przez księży nie miała charakteru pedofilskiego, ale homoseksualny. – Spośród wszystkich księży biorących udział w nadużyciach od 80 do 90 procent należy do tej mniejszościowej orientacji seksualnej, która jest zaangażowana seksualnie z dorastającymi chłopcami w wieku od 11 do 17 lat – podkreślił arcybiskup. 

Problemy w Rzymie

Tyle dane dotyczące nadużyć wobec chłopców, ale nie sposób nie dostrzec, że problem dotyczy nie tylko nieletnich, ale także pełnoletnich młodych mężczyzn, których napastowano seksualnie w seminariach czy kuriach biskupich. Casus kardynała (byłego już) Theodore’a McCarricka doskonale to pokazuje. 

Hierarcha został pozbawiony kardynalatu, gdy ujawniono, że wykorzystywał seksualnie nieletniego chłopca. Ale ogromna większość zarzutów wobec niego, w tym te, które według raportu arcybiskupa Carlo Marii Vigano miały doprowadzić do tajnych, nałożonych przez Benedykta XVI (a zdjętych przez Franciszka) restrykcji wobec niego, dotyczyła wykorzystywania seksualnego młodych mężczyzn. Mężczyzn, dodajmy, których McCarrick był przełożonym. 

Rektor, biskup, arcybiskup i metropolita McCarrick zapraszał kleryków i księży do siebie, obmacywał ich, a także sypiał z nimi w jednym łóżku. Wiedzieli o tym jego współpracownicy, wiedziała nuncjatura, wiedzieli dziennikarze. I co? I nic. 

Szef organizacji Road to Recovery, której zadaniem jest pomoc ofiarom molestowania, Robert Hoatson, były ksiądz diecezji New Jersey, w której biskupem był McCarrick, opowiadał w wywiadzie dla „American Conservative”, że już w latach 90. wiadomo było, że arcybiskup wykorzystuje młodych mężczyzn i kleryków. 

Gdy podczas oficjalnego spotkania zapytał o to jednego z kurialistów, ten lekceważącą machnął ręką. – Nie, to już przeszłość – miał powiedzieć. – Już tego nie robi, bo biskup James McHugh i nuncjusz apostolski powiedzieli mu, by tego nie robił – usłyszał Hoatson. 

Nie był to, niestety, odosobniony przypadek. Wystarczy przypomnieć polską historię arcybiskupa Juliusza Paetza czy austriacką – seminarium w St. Polten, które zlikwidowano właśnie z powodu tolerowania skandali homoseksualnych.
 
Coraz lepiej widać także problemy w samym Rzymie, czego smutnym przykładem było zatrzymanie przez żandarmerię włoską za posiadanie narkotyków i organizowanie w watykańskich apartamentach orgii gejowskich ks. Luigiego Capozziego – sekretarza kardynała Francesco Coccopalmerio, hierarchy wpływowego i bliskiego papieżowi Franciszkowi. 

Ciekawe, że oprócz kara świeckich, duchownego niewiele więcej spotkało, a jedynie skierowano go na kurację. Kardynał Coccopalmerio zaś wytłumaczył się tym, że – choć sam zapewniał, że do późnych godzin nocnych lubił pracować ze swoim sekretarzem – to nic nie zauważył. 

Równie mało spostrzegawczy był inny watykański hierarcha, kard. Kevin Farell, który przez lata był członkiem Legionistów Chrystusa, a później biskupem pomocniczym u McCarricka. On także niczego nie zauważył, a obecnie nie widzi najmniejszego problemu homoseksualnego w Kościele. 

Jeśli coś go martwi, to homofobia i transfobia, dlatego jako asystę liturgiczną we mszy świętej na na otwarcie Kongresu Duszpasterskiego przed Światowym Spotkaniem Rodzin w Dublinie kard. Farrell zaprosił diakona Raya Devera, który jest działaczem LGBT, kwestionującym nauczanie Kościoła. 

Diakon ten od lat promuje antykatolicką organizację New Ways Ministry, która głosi, że poglądy Kościoła w kwestii moralności małżeńskiej, oceny moralnej homoseksualizmu, tożsamości płciowej itd. powinny być zmodyfikowane. 

Powodem aktywności Devera jest zapewne także to, że jest on ojcem transseksualnego mężczyzny, który obecnie uważa się za kobietę. Diakon chętnie występuje z synem, razem promują niekatolickie i niebiblijne rozumienie płci. 

I właśnie taką osobę kard. Farell wybrał, by towarzyszyła mu jako asysta diakońska we Mszy świętej, która miała być elementem promocji rodziny. 

Problem ma też Kościół z najbliższym współpracownikiem Franciszka, liderem grupy dziewięciu kardynałów reformujących Kurię Rzymską, czyli kard. Óscarem Rodríguezem Maradiagą. W jego seminarium pięćdziesięciu kleryków zaczęło protestować przeciwko dominacji kultury homoseksualnej. Wcześniej Juan José Pineda, biskup pomocniczy Maradiagi, został usunięty ze stanowiska za malwersacje finansowe i… homoseksualizm.
 
Kard. Maradiaga oczywiście odrzuca oskarżenia, twierdzi, że nic nie wiedział ani o malwersacjach, ani o kochankach swojego bliskiego współpracownika i zarzuca klerykom, że rozpowszechniają nieprawdziwe plotki. Kłopot polega tylko na tym, że jeśli nawet kardynał rzeczywiście nic nie wiedział, to nie najlepiej świadczy to o kompetencjach głównego doradcy papieża. 

Gejom trudniej o wstrzemięźliwość

Tych kilka nazwisk to zaledwie wierzchołek góry lodowej lobby gejowskiego wewnątrz Kościoła. W latach 70. i 80., co jasno wskazuje raport instytutu Johna Jaya, mimo zakazu wyświęcania homoseksualistów z roku 1965, do seminariów w krajach zachodnich wstąpiło tysiące gejów. Ogromna większość z nich nie tylko pozostała w Kościele, ale i zrobiła w nim kariery. 

Obecnie, według amerykańskich badań, choćby byłego benedyktyna prof. Richard Sipe’a, od 30 do 50 procent amerykańskich księży może być homoseksualna. Niekoniecznie oznacza to aktywne współżycie, ale skłonność i związane z nią uczestnictwo w kulturze gejowskiej albo przynajmniej próby wyciszania problemów ze skłonnością tą związanych.
 
Od 2005 roku obowiązuje wprawdzie, ponowiony przez Benedykta XVI, zakaz wyświęcenia na kapłanów mężczyzn o trwale zakorzenionej skłonności homoseksualnej, ale… tylko w niektórych diecezjach się go egzekwuje, a w innych wręcz przeciwnie. 

Efekt jest taki, że problem się odradza w każdym pokoleniu, a jeśli homoseksualny jest biskup, to problem się zwiększa, bowiem homoseksualni kapłani są mianowani na kluczowe stanowiska. Są nawet takie diecezje, w których kapłaństwo zostało całkowicie zdominowane przez gejów, a heteroseksualni klerycy są w istocie eliminowani już na poziomie seminarium.
 
Liczba homoseksualistów w sutannach jest tak duża, że progejowscy kapłani sugerują już nawet, że najlepszą drogą do zmiany nauczania Kościoła katolickiego w sprawie oceny moralnej aktów homoseksualnych będzie… jednoczesny coming out wszystkich homoseksualnych księży. 

– To mogłoby pokazać katolikom w kościelnych ławkach jak wyglądają geje, a także, że żyją oni w czystości i uczciwości. Wielką ironią jest fakt, że oni żyją tak, jak tego Kościół wymaga od osób LGBT – w czystości i celibacie – i nie wolno im o tym mówić. Oni wykonują świetną robotę, ale pozostają ukryci w chmurze, jakby ich nie było – mówił jezuita ojciec James Martin, pisarz, rekolekcjonista, autor książki „Building A Bridge” o budowaniu mostów między Kościołem a środowiskami LGBT. 

Tyle tylko, że nie do końca jest to prawda. Każdy, kto zajmuje się problemem homoseksualizmu wśród duchownych ma świadomość, że środowisko to ma o wiele większy problem z zachowaniem wstrzemięźliwości seksualnej niż heteroseksualiści. Jakby tego było mało, wspiera się ono w karierach duchownych i wykorzystuje swoją pozycję do promowania sobie podobnych. 

Ale jest i kwestia najistotniejsza. Pomysł, by ujawnić żyjących w czystości homoseksualistów, wcale nie służy ani kapłaństwu, ani Kościołowi, a jedynie promowaniu wrażenia, że homoseksualizm jest normą. 

Oczywiście, o czym też trzeba pamiętać, istnieje różnica między homoseksualizmem a pedofilią. Nie każdy homoseksualista jest pedofilem, i nie każdy pedofil (nawet ten molestujący chłopców) – homoseksualistą. Kłopot polega na tym, że każde rozmycie zasad moralnych kończy się w ten sam sposób: uznaniem, że można coraz więcej. 

Zwraca na to uwagę biskup Edward Scharfenberger, ordynariusz diecezji Albany, którego zdaniem skandale seksualne wynikają w istocie z tego, że kapłani, biskupi i zwykli wierni odrzucili nauczanie Kościoła. Kościół od zawsze nauczał, że seks poza małżeństwem jest grzechem ciężkim.
Zasady te dotyczyły wszystkich, w tym także kapłanów. Jednak, gdy kapłani zaczęli tracić wiarę w nauczanie Pisma Świętego, które jasno wskazuje, że akt homoseksualny zawsze jest grzechem, gdy zaczęli rozprawiać o możliwości błogosławienia związków gejowskich, i gdy teologię zastąpili (słabą często) psychologią, to zaczęły się problemy z ich własnym celibatem. 

Atak na Ojca Świetego?

Ale to nie jedyny związek między poszerzającymi się wpływami homolobby (a przez to słowo rozumiem nie tylko aktywnych homoseksualistów, ale i tych z duchownych, którzy są zwolennikami zmiany nauczania Kościoła w kwestii oceny moralnej relacji seksualnych między osobami tej samej płci) a skandalami seksualnymi. 

Tak się bowiem składa, że ogromna większość ze zwolenników zmiany tradycyjnego nauczania, wyświęcania homoseksualistów na księży czy błogosławienia ich związków, lekceważy obecny kryzys związany ze skandalami seksualnymi. 

Kard. Cupich wskazuje, że ekologia jest ważniejsza niż problemy z celibatem, a kardynał Maradiaga wprost stwierdza, że mówienie o problemach ze skandalami seksualnymi w istocie oznacza brak wiary i atak na Ojca Świętego.
– Odnoszę wrażenie, że wspominanie o gejowskim lobby w Watykanie jest nieproporcjonalne. Jest to coś, co istnieje bardziej w tekstach gazetowych niż w rzeczywistości. Dla mnie jest oczywiste, że celem wszystkich tych zatrutych sugestii i informacji jest zaatakowanie Ojca Świętego. Ale jeśli brakuje wiary, to aktorzy tego medialnego cyrku nie wyrzekną się swoich oszczerstw – oznajmił kardynał Maradiaga. 

I tak ci, którzy chcą oczyszczenia Kościoła, powrotu do czystości nauczania Pisma Świętego, Tradycji i Magisterium zostali oskarżeni o brak wiary i niewierność papiestwu. Jednak ta wypowiedź pokazuje, jaki jest zasięg problemu, a także, że nie da się skończyć ze skandalami seksualnymi w Kościele, dopóki nie zlikwiduje się gejowskiego lobby. 

Tomasz P. Terlikowski 
 
Tygodnik TVP