Sprawa księdza (jak twierdzi on sam byłego już) Łukasza Kachnowicza skłania do postawienia zasadniczego pytania. Nie, nie samemu byłemu księdzu, ale Kościołowi w Polsce.

Otóż tak się składa, że dziewięć lat temu, gdy Łukasz Kachnowicz był święcony w Kościele obowiązywał już zakaz wyświęcania osób o trwale zakorzenionej tendencji homoseksualnej. I aż trudno nie zadać pytania, na ile ten zakaz został wprowadzony w Polsce życie.

Z moich informacji wynika, że bardzo różnie z tym bywa. Są zakony i seminaria, w których rzeczywiście sprawdza się to, bada, eliminuje osoby, co do których formatorzy mają podejrzenia, że mogą być homoseksualne, ale są i takie, gdzie - z różnych powodów - zapisy są ignorowane (pomińmy milczeniem dlaczego), albo interpretowane w duchu „ważne, żeby w celibacie wytrwał” (ciekawe, że nie przyjmuje się młodych heteroseksualnych mężczyzn do zgromadzeń żeńskich i nie sugeruje im, że najważniejsze, żeby wytrwali w celibacie).

Jak było w Lublinie? Nie wiem. Może ksiądz Łukasz prześlizgnął się, może jeszcze wtedy sam nie był świadomy tego, kim jest, może nie udało się tego zweryfikować. To wszystko możliwie, ale przy okazji jego historii, warto przypomnieć o zakazie święcenia gejów na kapłanów i zadać pytanie, czy w przypadku wyświecenia osoby o trwale zakorzenionej skłonności homoseksualnej jej święcenia są godziwe i ważne? Jeśli mieliśmy do czynienia z jej zatajeniem sprawa wydaje się oczywista, jeśli skłonność została pominięta przez formatorów i biskupa, którzy o niej wiedzieli, to jest to kwestia dla Watykanu, który powinien wyciągnąć konsekwencje.

Źródło: Facebook.com/tomasz.terlikowski