Tak wiem, że to mocny zarzut, ale warto sobie uświadomić, że nie ja postawiłem go jako pierwszy, a sam ojciec Wiśniewski stawia go tym, którzy głoszą ortodoksyjne, niezmienne od tysiącleci nauczanie Kościoła w sprawie małżeństwa, grzechu cudzołóstwa i świętokradczego przystępowania do Eucharystii. Zdaniem dominikanina uznanie, że cudzołóstwo jest grzechem ciężkim, a przystępowanie w stanie grzechu do komunii jest świętokradztwem to „budowanie nowych płotów”, która w istocie oznacza, że jest się już w sekcie. „Pan Terlikowski ogłosza, że dopuszczenie do komunii małżeństw niesakramentalnych to «totalna destrukcja katolickiej moralności i zastąpienie jej niemoralnością świata». Przez całe wieki nadgorliwi teologowie budowali «płoty» w obronie «katolickiej, ortodoksyjnej moralności», która często była moralnością bez miłości. I dzisiaj możemy sobie pobudować nowe płoty oddzielające grzeszników od Kościoła, ale ostatni raz już pytam, czy to będzie jeszcze chrześcijaństwo, religia miłości i miłosierdzia, czy już sekta” – gromi zwolenników Ewangelii ojciec Ludwik.

A ja odsyłam ojca Wiśniewskiego po odpowiedź na to pytanie do samego Jezusa Chrystusa. To bowiem właśnie Zbawiciel jasno powiedział, że ponowny związek po rozwodzie jest grzechem. To nie wymysł Tomasza Terlikowskiego czy „nadgorliwych teologów”, ale samego Jezusa Chrystusa, który wskazuje, że „każdy, kto oddala swoją żonę (…) naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa”. Inny nadgorliwiec, który buduje płoty dla grzeszników, czyli św. Paweł Apostoł uświadamiał, że niegodne przystępowanie do Eucharystii jest wydawaniem się na ogień piekielny. „Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11, 27-29). Ojciec Wiśniewski może oczywiście odrzucić te słowa, tylko, że wtedy to on, a  nie jego adwersarze, znajdzie się w sekcie. Sekcie miłej i sympatycznej, ale z chrześcijaństwem nie mającej wiele wspólnego.

I niestety wiele wskazuje na to, że dominikanin już w takiej sekcie żyje. W istocie jego tekst jest bowiem apoteozą immoralizmu i świętokradztwa. Owszem wszystko ukryte jest w formie pytań, ale w istocie są one tak postawione, by emocjonalnie nastawiony czytelnik, szczególnie jeśli nie zna nauczania Kościoła, udzielał na nie odpowiedzi, jakich chce ojciec Wiśniewski. Dominikanin uznaje, że spowiednik powinien traktować ludzi w nowym związku (czyli żyjącym  w stanie stałego cudzołóstwa) jak nałogowców i po prostu udzielać im rozgrzeszenia. Dlaczego? Bo one nie są w stanie zmienić swojego życia, niekoniecznie nawet uznają swoją winę, a jednak potrzebują pomocy z góry. I dlatego trzeba udzielić im rozgrzeszenia. Tyle, że jeśli poważnie traktować św. Pawła (a nawet jeśli jest on formalistą to dla mnie ma więcej autorytetu niż głoszący teologiczne bzdury dominikanin) takie rozwiązanie oznacza zaproponowanie cudzołożnikom, by dołożyli jeszcze do listy swoich grzechów świętokradztwo. To zaś oznacza, że ojciec Wiśniewski proponuje im, by „spożywali i pili na siebie wyrok”. Z chrześcijaństwem, miłosierdziem i miłością wobec grzeszników ma to bardzo niewiele wspólnego. Jest raczej próbą budowania chrześcijaństwa bez moralności, bez wymagań, bez zasad i bez świętego lęku przed Obliczem Bożym.

Jakie są skutki takiego chrześcijaństwa? Staje się ona – by odwołać się po raz kolejny do tego, który też budował płoty i głosił „ortodoksyjną wizję moralności” – solą, która traci smak. „Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi” – wskazuje Jezus. A potwierdzeniem prawdziwości tych słów jest los tych wyznań protestanckich, które drogą ojca Wiśniewskiego już ruszyły. Ich nikt nie potrzebuje, wierni od nich odchodzą, a ich zbory pustoszeją. Nie inaczej jest w Kościele katolickim w Niemczech, który pomysły ojca Wiśniewskiego już dawno wprowadził w życie. I nie tylko nie zyskał nowych wiernych zachęconych rzekomym miłosierdziem, ale wciąż ich traci. Powód jest zaś prosty. Ludzie nie potrzebują herezji pseudomiłosierdzia, ani sekciarskiego odrzucania katolickiej nauki, ale Prawdziwego Miłosierdzia Bożego i Prawdy. I idą tam, gdzie ją znajdują. To dlatego tam, gdzie głoszona jest zdrowa nauką są i wierni i powołania.

Tomasz P. Terlikowski