To smutny dzień dla Polski. Prezydent podpisał eugeniczną, selekcjonującą ludzi ustawę o in vitro. W naszym kraju legalne i finansowane z podatków nas wszystkich staną się działania eugeniczne, likwidacja i mrożenie ludzi, tworzenie nadliczbowych dzieci. Smutny to dzień także dla prezydenta Komorowskiego, a może lepiej powiedzieć dla Bronisława Komorowskiego. Dziś bowiem wybrał on swoją przyszłość, do momentu publicznej pokuty, poza wspólnotą Kościoła.

Stanowisko Episkopatu nie pozostawiało wątpliwości. Ten, kto opowiada się za takimi rozwiązaniami sam wyłącza się z Kościoła. Prezydent to zrobił. I w ten sposób podważył własny katolicyzm, pokazał, że nie ma on dla niego znaczenia, i że liczy się wyłącznie postęp. Tym razem nie ma już wytłumaczenia polityczne. Bronisław Komorowski nic by nie stracił odrzucając skandaliczne zapisy, a mógłby pokazać, że istnieją zasady, którym jednak się nie sprzeniewierzył. Wybrał inaczej. I w ten haniebny sposób zakończył własną prezydenturę i własny katolicyzm.

W pewnym sensie uśmiercił także koncept katolicyzmu otwartego (do spółki z dzisiejszym wydaniem „Tygodnika Powszechnego”). Jego decyzja, tak jak okładka rzekomo katolickiego pisma) są doskonałym  dowodem na to, że katolicyzm otwarty prowadzi zazwyczaj do odrzucenia katolicyzmu. Tak się stało w przypadku prezydenta, tak się dzieje w przypadku redaktorów „TP”, którzy  promują – wbrew nauczaniu Kościoła – metodę in vitro i to, co z pochodzenia jest demoniczne nazywają pochodzącym od Boga. To także jest smutne, ale trzeba powiedzieć, że są z tego także pewne korzyści. Jawne bowiem stają się zamysły wielu serc, a wilki przebrane w owcze skóry zrzucają przebrania.

Tomasz P. Terlikowski