Znak” - być może słusznie, z punktu widzenia marketingowego – zdecydował się przesterować się w kierunku zdecydowanej, już nie tyle społecznej, ile światopoglądowej lewicy. Homoseksualizm, kapłaństwo kobiet, krytyka społeczne, wykluczeni, transgenderowcy weszli zatem w krąg zainteresowań miesięcznika. A jako, że „Znak” twierdzi, że nadal jest katolicki, to tematyka ta podejmowana jest z perspektywy chrześcijańskiej. Problem polega tylko na tym, że chrześcijaństwo to niewiele lub zgoła nic, nie ma wspólnego z tym, które znamy z Ewangelii i Tradycji.

 

Qeerowanie teologii”

 

A najlepszym tego przykładem jest tekst Marka Woszczeka z grudniowego numeru „Znaku” pod znaczacym tytułem „Qeerowanie w teologii projekt w realizacji”. Artykuł ten napisany dekonstrukcjonistyczno-postmodernistyczną, trudną do zniesienia nowomową, podważa wszystkie w istocie przekonania katolicyzmu. Prawo naturalne nie istnieje, nie istnieje także realna różnica między mężczyzną a kobietą, co oznacza, że antropologię księgi Rodzaju możemy sobie wsadzić w buty, a Objawienie Boże jest odrzucone, jako szkodliwy „mit czystego źródła”.


Co Woszczek (pracownik pracowni kierowanej przez prof. Tomasza Polaka (d. Węcławskiego) proponuje w zamian? Walkę z „ideologią płci”. „Ideologia płci to każdy dyskurs usiłujący hegemonicznie znaturalizować lub zabsolutyzować te matryce różnicy płciowej tak, by ukryć czy zamaskować ich całkowitą przygodność i społeczno-kulturową historię, stąd maskowane w ten sposób teologiczne twierdzenie, że homoseksualność lub transgenderyzm «jest wbrew prawu naturalnemu», to ideologia w stanie czystym. To teologii powinno zależeć przede wszystkim na niekończącym się, świadomym dokonywaniu przeglądu, dogłębnej krytyki i rewizji tych ideologii (nie tylko w jej własnej domenie), gdyż to ona właśnie intensywnie zajmuje się permanentnie niestabilną, mistyczną relacją historyczności i przygodności do wieczności i transcendencji w ich ścisłym związku z miłością, wolnością i przemocą” - oznajmia Woszczek.


Takie ujęcie tematu jest całkowicie nie do przyjęcia przez katolickiego teologa. Stąd ks. Jacek Prusak zdecydowanie, choć w bardzo oględnych słowach, je odrzuca. Jezuita wskazuje, że tak rozumiana „teologia queer” odrzuca nie tylko prawo naturalne, ale nawet autorytet Biblii czy w ogóle Objawienia. Najwyższym źródłem prawdy stają się zaś dla niej postmodernistycznie zinterpretowane nauki społeczne, gender studies i inne tego rodzaju współczesne pseudonauki. Św. Paweł – to już mój dopisek – zostaje zastąpiony Michelem Foucaultem. Prusak jednoznacznie wyjaśnia także, dlaczego Kościół nie chce prowadzić duszpasterstw dla osób homoseksualnych i przypomina, że Jezus nie przyszedł, by nawoływać prostytutki i jawnogrzesznice do zaakceptowania swojego stylu życia, ale do nawrócenia.

 

Wszyscy jesteśmy nierządnicami

 

Nie kwestionując słuszności jednoznacznej polemiki ojca Prusa z tezami Woszczeka, trudno nie zatrzymać się jeszcze krótko nad innymi dyskusyjnymi tezami z tekstów w tym numerze „Znaku”. Marzena Zdanowska (członek redakcji) sugeruje na przykład, że dla wierzącego katolika teologia queer może być istotnym źródłem inspiracji i stawiania pytań: „czy mój Bóg jest też Bogiem wyrzutków i odmieńców? Czy jestem gotów dzielić Królestwo Boże z włóczęgami i pedałami?” W jej tekście („Bóg wyrzutków i odmieńców”) wciąż też powraca przeciwstawienie „normalnych”, „pobożnych” chrześcijan, rozmaitym odmieńcom.

/

I znowu trudno nie dostrzec, że to przeciwstawienie nie jest specjalnie chrześcijańskie. A, by to odkryć nie trzeba wcale teologii queer, wystarczy bowiem uważna lektura Biblii, chrześcijańskich mistyków, czy choćby George'a Bernanosa. Każdy świadomy swojej wiary chrześcijanin wie, że jest niegodną miłości istotą, kurzem i prochem, który wciąż popada w grzechy, śmieciem, który mógłby zostać odrzucony, ale który zostaje przyjęty i umiłowany – bez najmniejszej własnej zasługi – przez Boga. Normalność, zadowolenie z siebie, mieszczańskie, by nie powiedzieć faryzejskie uznanie, że jest się już sprawiedliwym, nie ma nic wspólnego z Ewangelią, w której podstawą nawrócenia jest zawsze uznanie własnej słabości i zwrócenie się do Boga. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mt 9, 12) – przypomina Jezus swoim uczniom.


I właśnie tego uznania brakuje zarówno w teologii queer, jak i w jej omówieniach czy zachwytach nad nią w miesięczniku „Znak”. Jego autorzy (poza ojcem Prusakiem) próbują stworzyć świat bez kategorii grzechu (termin ten niemal nie występuje w tekstach) czyniąc w istocie bezsensowną albo wyłącznie społeczną ofiarę Chrystusa. Jeśli bowiem grzechu nie ma (a rzecz nie dotyczy tylko homoseksualizmu, bowiem według świętego Pawła, Królestwa Bożego nie odziedziczą nie tylko mężczyźni współżyjący ze sobą, ale także „rozpustnicy, bałwochwalcy, cudzołożnicy, ani rozwięźli, złodzieje, chciwi, pijacy, oszczercy, zdziercy” (1 Kor. 6, 9-10), to nie potrzebujemy lekarza i uzdrowiciela. Jeśli szczytem chrześcijaństwa jest normalność, to śmierć krzyżowa była bez sensu.


Chrześcijanin, i to w istocie niezależnie od konfesji, w tej sprawie bowiem istnieje konsensus, wie, że każdego z nas tragi grzech, że nikt z nas nie może osiągnąć świętości (a to ona, a nie mieszczańska normalność jest naszym celem) czy choćby zbawienia o własnych siłach. To Bóg daje nam łaskę wyzwalania się z naszych grzechów, Bóg zbliża się do nas, jak do prostytutek i celników (w istocie bowiem właśnie nimi jesteśmy), a my możemy jedynie w pokorze i świadomości własnej nicości przyjąć Jego łaskę. Ale żeby tak było, to zamiast tworzyć teologię gueer (czy teologię złodziejstwa, rozpusty, bałwochwalstwa) musimy uznać naszą grzeszność i niegodność. Całkowitą!

 

Pytania o Objawienie

 

Takie ujęcia sprawy jest jednak możliwe na bazie antropologii biblijnej (odczytywanej także w naszej konkretnej sytuacji egzystencjalnej, słabości i niemożliwości podniesienia się z grzechów). Ta zaś jest otwarcie kwestionowana przez teologię queer. I nie chodzi tylko o jej konkretne wyrazy, zawarte choćby w Księdze Rodzaju czy listach pawłowych, ale także o sam jej fundament, jakim jest Objawienie (w naturze, o którym tak mocno pisał św. Paweł w Liście do Rzymian, ale też w Starym i Nowym Testamencie, a także Tradycji i Magisterium Kościoła). To ostatnie przestaje się liczyć, tak jak przestaje się liczyć jakakolwiek niezmienna, stała prawda.


W jej miejsce queerujący teologowie wstawiają własny bełkot, który przesłonić ma racjonalną strukturę świata. Przesada? To jak inaczej określić podsumowanie rozważań Marcelli M. Althaus-Reid, którą Woszczek zachwala w następujący sposób: „... autorka próbuje złamać tradycyjny, «diadyczny» heteroseksizm chrześcijańskiego mówienia o Bogu poprzez systematyczną, nieustępliwą dekolonizację gejowsko-lesbijsko-transgenderowej seksualności i wrażliwości religijnej”. W tłumaczeniu na normalny język oznacza to mniej więcej tyle, że język i przekaz Biblii zastąpiony ma być przez gejowsko-lesbijskie widzimisię, a jasne nauczanie moralne Kościoła przez pochwałę seksualnych i psychicznych dewiacji.


Oczywiście każdy ma prawo pisać, co mu się żywnie podoba. Żyjemy w wolnym świecie. Trzeba jednak zapytać po pierwsze, w jakim celu nazywać to coś teologią, a po drugie, dlaczego w promowaniu rozmywania jasnego i oczywistego nauczania Kościoła (a w istocie do lat 60. XX wieku wszystkich chrześcijan) uczestniczyć ma katolickie rzekomo pismo? Spór o homoseksualizm, o jego ocenę moralną jest bowiem – jak to doskonale pokazują teksty w „Znaku” w istocie sporem o Objawienie, o to, czy chrześcijanie pozostają wierni biblijnej antropologii. Jeśli zaś nie zostają, to trudno nie zadać pytanie, czy nie są „solą, która straciła smak”? Może jestem przy tym złośliwy, ale ciekawi mnie, co na temat twórczości „Znaku” sądzą członkowie jego redakcji biskup Grzegorz Ryś, ks. Michał Heller czy ks. Jan Kracik? Czy ich zdaniem katolicki miesięcznik powinien służyć jako trybuna dla „myślicieli” kwestionujących już nie tylko Magisterium Kościoła, ale wręcz Objawienie chrześcijańskie?

 

Wątpliwe korzyści z „queerowania”

 

Argument, że dzięki takiemu doświadczeniu odkrywamy nową perspektywę wykluczonych trudno uznać za poważny, tak jak trudno na poważnie zastanawiać się nad pytaniem naczelnej „Znaku” Dominiki Kozłowskiej, która z zadęciem oznajmia, że teksty o inności „osłabią nasze zadowolenie z wypełniania moralnych zobowiązań”. Nie wiem, jak redaktorzy „Znaku”, ale we mnie takiego zadowolenia nie ma. A nie ma go, bowiem wiem od św. Pawła, a nie od queerujących teologów, że nikt z nas nie jest w stanie wypełnić Prawa. Wiem to zresztą również z własnego doświadczenia, i mam głębokie przekonanie, że jeśli ktoś uważa inaczej, to błądzi.


Nie jest również, dla kogoś kto zamiast teologii queer czyta Pismo Święte, wiedza o tym, że Bóg jest zawsze Bogiem wykluczonych: sierot, wdów, cudzoziemców, i że Jezus przyszedł do grzeszników. Problem polega tylko na tym, że On przyszedł by pomóc nam się nawrócić, a nie po to, by zapewnić nas, że Prawo Boże objawione w naturze i Piśmie Świętym nas nie obowiązuje, i że w istocie Bóg żartował sobie komunikując za pośrednictwem autorów objawionych, to co w Biblii na temat homoseksualizmu się znajduje. Prostytutki i celnicy wyprzedzają nas do Królestwa, co tak chętnie cytują autorzy „Znaku”, nie z powodu prostytucji i oszustw, ale z powodu głębi swojego nawrócenia. I nie wątpię, że podobnie może być z wieloma homoseksualistami, a nawet działaczami gejowskimi. Jeśli się nawrócą, a nie z powodu ich działalności lobbystycznej.

 

Tomasz P. Terlikowski