Za mało modlitwy, za mało wyrzeczeń, za mało postu. To są prawdziwe powody, dla których kapłani, zakonni i diecezjalni, a także siostry zakonne, przeżywają kryzysy, załamują się, odchodzą z kapłaństwa czy zakonu, a niekiedy próbują popełnić samobójstwo. I nie mówię o braku ich modlitwy (choć to także się zdarza), ale o tym, że my za mało się za nich modlimy. Sam sobie zadaję pytanie, ile różańców odmówiłem za moich przyjaciół kapłanów czy siostry, z którymi przyjaźni się moja rodzina? Jak często powierzam ich/je w modlitwie Panu? Czy umartwiam się za nich? Czy ofiarowuje w ich intencji choćby drobne rezygnacje?

A przecież wiem, że oni są na pierwszym froncie, ich szatan atakuje szczególnie mocno. Metody są rozmaite. Czasem to pycha, niezrozumienie, czasem samotność, czasem kobieta, a czasem depresja, której nikt nie diagnozuje. Ale cel zawsze jest ten sam. Odciągnąć księdza, zakonnika czy siostrę od powołania, odseparować go/ją od Jezusa i zniszczyć dar, jakim jest on dla Kościoła. Obroną przed tymi pokusami jest płaszcz modlitewny, jakim powinniśmy ich otoczyć. Sznur różańca nie powinien wypadać z naszych rąk, a przynajmniej jedna z dziesiątek dziennie powinna być oddana w intencji konkretnego kapłana czy konkretnej siostry. Czasem w intencji nawrócenia, czasem o umocnienie, a czasem o obronę, bo przecież ci/te najbardziej aktywni/e, charyzmatyczni/e są też najbardziej narażeni/one na upadek i atak diabelski. Post, nie tylko w tym okresie Wielkiego Postu, też można ofiarować za nich, by wybłagać u Boga jeszcze pełniejszą opiekę nad nimi.

Jesteśmy wspólnotą, a to oznacza, że nie tylko oni są powołani do modlitwy za nas, do ofiarowania za nas swoich umartwień i modlitw (wszystkim modlącym się za mnie i moich bliskim z serca dziękuję), ale także my jesteśmy powołani, by ofiarować modlitwy za nich. Także wówczas, gdy sytuacja, po ludzku wydaje się beznadziejna, warto wziąć w ręce różaniec i błagać Boga o miłosierdzie, o opiekę, o obronę. Innej drogi walki ze złem duchowym nie ma.

Tomasz P. Terlikowski