Okazuje się, że tradycyjny pochówek zaczyna coraz bardziej przeszkadzać, bo przestają się podobać tradycyjne nekropolie, które zamiast stanowić swoiste memento i być miejscem modlitwy za zmarłych, zaczynają być traktowane jak wrzód na mapie miasta, traktowany niczym dzielnica śmierci. Poza tym niejeden inwestor miłaby chrapkę na zajmowane przez cmentarze tereny, które mogłyby zostać wykorzystane np. przez deweloperów...
Miejsca pochówku nie mają więc już od wielu lat dobrej prasy. Na jakiś czas sprawa przycichła gdy popularna stała się kremacja zwłok. Jednak ekologiczne lobby nie śpi. Czuwa nad tym, by w końcu spróbować znaleźć argument jednoznacznie potwierdzający to, czego do tej pory jeszcze nikomu nie udało się udowodnić – że to człowiek jest odpowiedzialny za globalne ocieplenie.
Problem zatem powrócił także i przy kremacji, bo okazało się, że i ten sposób radzenia sobie z ciałami zmarłych nie jest dobry, bo... szkodzi środowisku. W trakcie spalania emitowane jest do atmosfery spora ilość dwutlenku węgla oraz inne związki i pierwiastki uznawane za toksyczne.
Pomysłowy Dobromir potrafił znaleźć rozwiązanie w każdej sytuacji, a cóż dopiero ludzkość, która od swego zarania aż do tej pory jakoś nie może poradzić sobie z problemem tak nie cierpiącym zwłoki jak śmierć.
Alternatywnych sposobów na pochówek proponowano co najmniej kilka. Szwedzka biolog, Suzanne Wiigh-Masak proponuje opatentowaną metodę „promessa” zwaną także promesją polegającą na poddaniu ciała działaniu ciekłego azotu, po którym rozpada się ono na drobniutkie kawałeczki. Prochy suszy się następnie w specjalnym bębnie, oddziela od nich fragmenty metaliczne by poddać recyklingowi, przesypuje się je pudełeczka ze skrobi i wkłada do płytkiego dołka w ziemi, gdzie w ciągu roku rozpuści się pod wpływem czynników naturalnych i zamieni w żyzny kompost dla zasadzonej nad nim roślinki. Woda też się nie zmarnuje - po odparowaniu i destylacji można jej używać na przykład do żelazka lub chłodnicy. Całość w przyzwoitej cenie 280 euro.
Dla osób, które straciły kogoś, kto za życia był dla nich najdroższym skarbem, dobrym sposobem może być zamienienie ciała zmarłego w... diament. Stałe związki, z których składa się ludzkie ciało zawierają dużo węgla. Dzięki specjalnej ciśnieniowej technologii można je zamienić w cenny kamień noszony następnie w pierścionku lub naszyjniku.
Moda na ekologiczne pogrzeby powoduje sięganie do coraz to nowych metod i sposobów. Ostatnio na Florydzie zaprezentowano metodę rozpuszczania zwłok. Ciało zanurza się w wodorotlenku potasu o temperaturze 180 stopni Celsjusza w ciśnieniu 10 atmosfer. Tkanki miękkie rozpuszczają się, usuwa się plomby itp., a kości trafiają do kremulatora, czyli do młyna kulowego pulweryzującego szczątki, lub inaczej mówiąc - mielącego je na pył.
Producenci systemu chwalą się swoim ekologicznym rozwiązaniem, twierdząc, że ilość dwutlenku węgla jest trzykrotnie niższa niż przy kremacji, energii zużywa się w tym procesie siedem razy mniej, ogranicza zaś przy tym emisję metali ciężkich.
A co z rozpuszczonym ciałem? Według twórców urządzenia roztwór zwłok jest nieszkodliwy dla środowiska, zatem mogą trafiać do ścieku. W ten sposób mamy bardzo tani i pozbawiony zbędnej celebry pogrzeb w kanalizacji.
P.S.
Firma produkująca system dekompozycji zwłok otrzymała liczne nagrody, m.in. za innowacyjną technologię
Paweł Krzemiński / Bbc.co.uk