Taksówkarze sparaliżowali w poniedziałek ulice Warszawy, domagając się od rządu uderzenia w Ubera i inne analogiczne firmy. Tysiące Polaków korzystają z takich usług, chwaląc je jako szybkie i tanie. Taksówkarze tracą jednak przez to zyski i chcą, by rząd zapewnił im uprzywilejowaną pozycję.

Protest został przerwany, bo taksówkarska ,,Solidarność'' podpisała porozumienie z przedstawicielami rządu. Ten ma we wtorek zająć się wątpliwościami i zastrzeżeniami taksówkarzy i podjąć decyzję o ewentualnej zmiany w projekcie nowelizacji ustawy transportowej. Rząd ma zastanowić się nawet nad czasowym wyłączeniem aplikacji pośredniczących w przewozach, tak, by uniemożliwić funkcjonowanie Uberowi, Boltowi i innym firmom.

Taksówkarze swoje protesty organizują pod hasłami rzekomego ,,bezpieczeństwa'' pasażerów. Chcą, by także pracownicy Ubera i innych musieli zdawać egzaminy i mieć certyfikaty z topografii. W jakim celu, w dobie szeroko dostępnej nawigacji? Prawda jest taka: wszystko weryfikuje rynek. Gdyby ludzie woleli jeździć taksówkami, to by nimi jeździli. Ale tak nie jest; wolą tańszą, szybszą alternatywę. Co więcej aplikacje są dość bezpieczne, bo zapisują trasę; tego w taksówkach nie ma, więc tam łatwiej o okpienie łatwowiernego klineta.

Taksówkarze chcą ograniczyć wolność konsumentów i mobilność po prostu po to, by zagwarantować sobie zyski.

Rozumiemy ich motywację, ale trudno popierać jedną grupę zawodową przeciwko całemu społeczeństwu.

A jakie jest Państwa zdanie?

bsw/rp.pl