Gdyby rzeczywiście udało się z jednej strony Łukaszence, z drugiej strony naszej pożal się Boże opozycji rozmontować polską granicę, wtedy przejście byłoby lekkie, łatwe i przyjemne i mielibyśmy tutaj dziesiątki tysięcy tych ludzi, a może i setki tysięcy” – powiedział były wiceminister obrony narodowej Romuald Szeremietiew.

„Odbieram to spotkanie, które Łukaszenka zafundował tym zgromadzonym nad granicą jako przyznanie się do przegranej. Dlaczego? Dlatego, że powiedział, że chciałby, aby ci wszyscy, którzy przyjechali na Białoruś, trafili do Niemiec, ale Polacy go nie słuchają i on nie ma na to wpływu, ani sił, żeby zmusić Polskę do przepuszczenia tego towarzystwa do Niemiec. Jak to inaczej odczytać, jak tylko przyznanie się do przegranej? Jeśli idzie o strategiczny wymiar tego przedsięwzięcia, które nam uruchomiono na granicy, to tak to wygląda. Natomiast może być kwestia również drugiego celu w tym wszystkim, mianowicie utrzymanie, na ile się da, niepokoju na naszej granicy, żebyśmy mieli z tym kłopot i żebyśmy musieli w związku z tym ponosić ogromne wydatki.” – powiedział w wywiadzie udzielonym portalowi wpolityce.pl Szermietiew.

„W sytuacjach konfliktów tzw. asymetrycznych jest tak, że ten, który podejmuje działania asymetryczne, a takie działania podejmuje Białoruś w stosunku do Polski, ponosi w gruncie rzeczy niewielkie wydatki. Utrzymanie takiego nieregularnego bojownika to są małe koszty, uzbrojenie go itd. Natomiast dla tego, który pilnuje, który się broni przed tym, i który posługuje się profesjonalną armią, zaangażowanymi w to odpowiednimi służbami itd., to w naszym wypadku widać, te koszty są duże. Czym innym jest utrzymanie grupy przypadkowych ludzi, zebranych na granicy po stronie białoruskiej, a czym innym jest utrzymanie i wyposażenie dużej liczby żołnierzy i funkcjonariuszy na granicy, w warunkach, kiedy oni nie mają tam gdzie stacjonować. Trzeba budować bazy, trzeba zabezpieczyć przecież żywnościowo itd. To są więc oczywiście ogromne koszty. My te koszty ponosimy. W interesie i celem działań strony wschodniej jest to, żebyśmy takie koszty ponosili. Oni chcą, żeby z ich strony było to jak najtaniej” – przekonywał były wiceszef MON.

„Jest pytanie, na czym polega desperacja Łukaszenki, jak daleko jest posunięta. Nie wiem. On zdaje się jest w stanie podejmować różne niestandardowe działania. Cały czas uważamy, że on działa pod kierownictwem i ścisłą kontrolą Władimira Putina, ale tak nie musi być do końca. Uważam, że on nie jest jednak tak do końca sterowalny jeżeli idzie o Moskwę, bo gdyby był sterowalny, to oczywiście w interesie Putina nie leży, żeby ten konflikt z krajem natowskim, jakim jest Polska, się rozwijał, ponieważ może się to w tych relacjach skończyć dla Rosji fatalnie. Polska ciągle jednak ma mocną pozycję w NATO, jest poważnym potencjałem” – diagnozował Romuald Szeremietiew.

„Pamiętajmy, że po stronie Zachodu przecież istnieją ośrodki, które chcą współpracować z Rosją, i jest rosyjska agentura. To, że bardzo wpływowi i poważni politycy Zachodu przyjmują etaty w jakichś Gazpromach, to najlepszy dowód, że tak to jest i taka jest rzeczywistość. To znaczy, że obok różnego rodzaju deklaracji, są też i tacy, którzy po prostu są agentami Putina i działają na rzecz Rosji – starają się to robić możliwie najskuteczniej. Z tym będziemy mieli cały czas do czynienia” – skonstatował Szeremietiew.

 

ren/wpolityce.pl