Fronda.pl: Prawo i Sprawiedliwość od dawna mówi o potrzebie reformy samorządowej. Sprawa dwukadencyjności nie przestaje być w centrum zainteresowania rządu?

Stanisław Ożóg, europoseł PiS: Nie tylko Prawo i Sprawiedliwość mówi o potrzebie reformy samorządu terytorialnego. Od kiedy pojawił się drugi rodzaj samorządów, a więc powiaty i województwa, reformę należało podjąć. Nie zrobiono tego do dnia dzisiejszego. Osobiście byłem przez dwie kadencje najpierw burmistrzem, a potem starostą. W obu przypadkach odchodziłem po dwóch kadencjach. W pierwszym przypadku był to awans, ponieważ zostałem dyrektorem Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, a w drugim przypadku trafiłem do Sejmu RP w 2005 roku. Moje decyzje podyktowane były tym, że uważałem, iż dwie kadencje w samorządzie to czas wystarczający. Chciałem wykorzystać doświadczenie, by iść dalej, obecnie będąc w Parlamencie Europejskim.

Co Pan może powiedzieć o tym jak funkcjonuje samorząd z pozycji kogoś, kto zna go nie tylko z zewnątrz?

Od 1990 roku samorząd bardzo się zmienił. Mam na myśli nie tylko sprawy ustrojowe, ale także podejście do samorządów kolejnych ekip rządowych. Tyle jest samorządności, ile jest pieniędzy, a tych w samorządach było coraz mniej. Z biegiem czasu samorząd należało reformować, czego jednak zaniechano. Sprawy, z którymi rządy sobie nie radziły, przekazywały samorządom, bez zabezpieczenia pieniężnego na realizację konkretnych celów. O kadencyjności mówiła chyba każda partia jeszcze pięć czy dziesięć lat temu. Z takim hasłem do wyborów szło Prawo i Sprawiedliwość.

Co zatem wpłynęło na to, że reforma nie wejdzie w życie od najbliższej kadencji?

Słucham tego co mają do powiedzenia mieszkańcy i nie tylko oni zresztą. To nie prawda, że prawo działałoby wstecz. Określone byłyby warunki jakie powinien spełniać kandydat na wójta, burmistrza czy prezydenta, ale wprowadzenie nowych przepisów od zaraz, budziło emocje. Prezydent również wypowiedział się w tej sprawie, twierdząc, że być może należałoby to wprowadzić od następnej kadencji. Biorąc to pod uwagę, decyzja zapadła o tym, że reforma będzie, ale nie od najbliższej kadencji. Nie mówi się przy tym według mnie o jednym, zasadniczym problemie.

Co ma Pan na myśli?

Mamy w tej chwili około 2,5 tysiąca gmin. Jeśli wójt, burmistrz, czy prezydent będzie urzędował przez dwie kadencje, to nie oszukujmy się, ale powstanie problem co dalej? Jak inżynier czy lekarz mają wrócić do zawodu po kilku latach nieuprawiania go? Na dobrą sprawę, zgodnie z literą prawa ktoś, kto jest np. burmistrzem czy wójtem, jest stroną w przypadku każdego z podmiotów, funkcjonujących na terenie gminy czy miasta. Pracownik, który podpisuje np. nakaz podatkowy, z upoważnienia prezydenta, działa w jego imieniu. Już w tym momencie zachodzi kolizja prawna przy możliwości zatrudnienia tego kogoś kto przestał być samorządowcem w podmiotach gospodarczych na terenie gminy. Ponowny start w życiu zawodowym takich ludzi byłby co najmniej wielce utrudniony. Stąd potrzebny jest czas na dyskusję w spokoju, ponieważ nadmiar emocji niczego dobrego nie przyniesie.

Czyli podejście rządu do tej skomplikowanej sytuacji pokazuje jego rozwagę?

Jak najbardziej. To ważki problem, tym bardziej, że – o czym się nie mówi – do dyspozycji jednostek samorządu terytorialnego jest ponad 60 proc. środków publicznych. Samorząd jest motorem napędzającym koniunkturę gospodarczą poprzez zadania, które realizuje. W tej sytuacji naprawdę potrzeba dużej rozwagi.

Na ostatnim „Marszu Wolności” opozycja krzyczała: Ręce precz od samorządów” – czy tego rodzaju hasła pokazują, jak PO czy PSL troszczą się o to, by lokalne układy trwały w najlepsze?

Dotknął Pan problemu lokalnych układów, a to również ważna sprawa. Na poziomie lokalnym powiązania pomiędzy burmistrzem, policją, strażą pożarną, prokuraturą czy prezesem sądu bywają bardzo różne. Jeśli chodzi o tzw. Marsz Wolności, który miał bronić samorządów, warto powiedzieć, że tych ostatnich nie trzeba bronić przed Prawem i Sprawiedliwością, ale raczej przed tymi, którzy zmieniają zdanie. Jeszcze nie tak dawno PO i PSL mówiły o dwukadencyjności. Jeśli chodzi o okrzyki, czy raczej wrzaski tam wydawane, nic już nie dziwi, bo w takt „Katiuszy” można było rożne rzeczy wykrzykiwać.

Dziękuję za rozmowę.