Przez „spoczynek w Duchu Świętym” rozumiemy upadek w czasie modlitwy przypominający zemdlenie. Najczęściej zdarza się on podczas modlitwy z nałożeniem rąk w grupach Odnowy w Duchu Świętym. Upadek nie powoduje bólu, ani nie pozostawia żadnych śladów na ciele, natomiast łączy się z doświadczeniem bliskości Boga, z przeżyciem wielkiej radości, a niekiedy nawet z jakąś wizją. Często jest on też źródłem wielkiej pozytywnej przemiany duchowej. Osoby, które „spoczęły” w Duchu Świętym, pragną przeżyć je ponownie.   

Poniżej zamieszczam cztery świadectwa o spoczynku w Duchu Świętym w czasie modlitwy o wylanie Ducha Świętego.

Świadectwo Alicji, lat 29, posiadającej wyższe wykształcenie, należącej do katolickiej wspólnoty Marana Tha.

Kiedy zaczęłam uczestniczyć w rekolekcjach Marana Tha, z zachwytem obserwowałam tzw. <<spoczynki w Duchu Świętym>> osób mi bliskich i znajomych. Niejednokrotnie czułam trudne do opisania uniesienie w czasie modlitwy na rekolekcjach, lub Mszach o uzdrowienie. Jednocześnie zastanawiałam się, czy w jakiś sposób nie bronię dostępu do siebie Panu Bogu, by mógł mnie dotknąć bardziej, z jeszcze większą mocą - tak jak doświadczali tego ludzie, którzy spoczywali w Duchu Świętym. Widziałam ich ogromny pokój oraz szczęście wypisane na twarzy, owoce modlitw i Bożych darów w życiu codziennym. Tajemnica tych przeżyć skrywała się jednak za zasłoną, której nie mogłam sama odsłonić. Dlatego modliłam się nadal tak, jak potrafiłam i czułam, że reszta zależy od Pana Boga. Choć nie ukrywam, że czasami zastanawiałam się, czy spoczynku w Duchu Świętym nie doświadczają ludzie bardzo wrażliwi, rozmodleni, a może nawet o wyjątkowej konstrukcji psychicznej.

Po siedmiu latach bycia we Wspólnocie trafiłam na jedne z wielu pięknych rekolekcji, których zwieńczeniem były modlitwy << O wylanie Ducha Świętego >>. Pamiętam, że tamtego dnia czułam się wyjątkowo niegodnie, żeby prosić Pana Boga o przytulenie mnie do Jego serca, więc tym bardziej nie spodziewałam się żadnych <<Bożych prezentów>> i niespodzianek, ale po przełamaniu oporów powiedziałam Mu szczerze w modlitwie, że pewnych swoich grzesznych skłonności nie pokonam sama. Ofiarowałam Panu Jezusowi wszystko.

Kiedy podeszłam do modlitwy wstawienniczej, wymieniłam trzy prośby: aby Pan Bóg zachował mi wiarę do końca życia, abym nauczyła się przebaczać (a w tamtej chwili akurat nosiłam w sercu żal do pewnej osoby i nie potrafiłam go się pozbyć), poprosiłam też o dar szczęśliwego małżeństwa. Miałam zamknięte oczy jak zwykle i modliłam się razem z animatorami. Bardzo miłym przeżyciem, niejako otwierającym mnie na Pana Boga, były modlitwy w językach, które słyszałam z ust modlących się za mnie osób. Byłam wdzięczna, że mogę je słyszeć tak blisko, że są w dodatku w mojej intencji. W pewnym momencie poczułam uniesienie nie do opisania, potęgującą się radość w sercu, które zdawało się bić dużo szybciej i mocniej, niż zwykle. Ogarnęła mnie niezwykła jasność, która sprawiła, że głowa zaczęła mi się podnosić (wcześniej miałam ją opuszczoną) - zupełnie jakby Jezus chciał powiedzieć, żebym na Niego popatrzyła i jakby sam chwycił mój podbródek, przywracając mi godność Bożego dziecka. Czułam się niezwykle kochana - jak przez nikogo dotychczas w życiu, chociaż nigdy nie brakowało mi okazywania uczuć od bliskich mi osób z rodziny. TA MIŁOŚĆ przekraczała jednak wszelkie granice - była bezinteresowna, czuła, wzruszająca, nie do zrozumienia przez grzeszne ludzkie serce.

Byłam świadoma miejsca, sytuacji w jakiej się znajdowałam, ale sala, animatorzy, pieśni znajdowały się jakby w tle. Najważniejszy był Pan Bóg i ja. Wiedziałam, że w pewnym momencie znalazłam się na podłodze, chociaż zupełnie nie czułam spadania na ziemię, ani samego upadku. Chciałam złożyć odruchowo ręce, bo wiedziałam, że znajduję się wyjątkowo blisko Pana Boga, ale nie mogłam nimi poruszyć, więc zostawiłam je skrzyżowane na piersi. To było naprawdę dziwne - miałam świadomość istnienia swojego ciała, a jednocześnie uczucie wolności, jakbym się od niego uwolniła. Ciało zdaje się być ciasnym niewygodnym ubrankiem w porównaniu do tamtego bezbolesnego uczucia egzystowania. Czułam się wolna, szczęśliwa i blisko Pana Boga! Nagle wydało mi się, że mam tylko serce (właściwie jakbym cała stała się sercem). Miałam wrażenie, że Bóg trzyma to moje serce i przyciąga je do siebie - całą moją osobę - gdzieś w górę do światła i przyjemnego ciepła. Spontanicznie zaczęłam dziękować Bogu, że czuję się tak blisko Niego, zalała mnie ogromna fala miłości, radości i pokoju. Zaczęłam szeptać <<Dziękuję! Dziękuję!>> (ale później dowiedziałam się, że słowa te wykrzykiwałam). Intuicyjnie przyciągnęłam do siebie rękę modlącej się animatorki, aby i ona mogła poczuć tą bliskość Pana Boga. W pewnym momencie poczułam, że ktoś położył mi rękę na czole i modlił się nade mną. Kiedy przyszła mi do głowy myśl, że już mogę wstać (choć najchętniej zostałabym w tamtym stanie), otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą księdza – to on położył mi rękę na czole i modlił się nade mną. Ponieważ przepełniała mnie bezbrzeżna radość (największa, jaką w życiu przeżyłam - mogę to stwierdzić z całym przekonaniem) - kiedy tylko wstałam z pomocą księdza (będąc jeszcze <<jedną nogą w innym świecie>>), rzuciłam mu się na szyję i wyściskałam, chcąc jakby przekazać coś, co sama przed chwilą otrzymałam: OGROMNĄ MIŁOŚĆ.

Moje oczy, a raczej sposób patrzenia, odmienił się - na kogo nie spojrzałam, czułam, że go kocham (niezależnie od faktu, czy były to osoby znajome, czy całkowicie mi nieznane - uczestnicy rekolekcji). Czułam się kochana i pragnęłam kochać każdego człowieka, przekazywać tą otrzymaną Miłość dalej, żeby każdy ją poczuł i był szczęśliwy. Przepełniała mnie całkowita bezinteresowność - zależało mi na szczęściu każdego człowieka. Po tym wszystkim, co przeżyłam, chciałam, by każdy wiedział, że Pan Bóg kocha nas mocniej, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, zależy Mu na nas i każdego tak chce przytulać i dawać mu wieczne, nieustanne szczęście.

Gdy na zakończenie rekolekcji kapłan zachęcił, by osoby, które przeżyły coś wyjątkowego w czasie modlitw, podzieliły się z innymi swoim doświadczeniem, podeszłam do mikrofonu i postanowiłam opowiedzieć o moim przeżyciu przed mikrofonem. Zupełnie nie miałam tremy, opowiedziałam wszystkim o  szczęściu, miłości, radości i pokoju, jakie mnie ogarnęły w czasie spoczynku w Duchu Świętym. Później, wspomnienie tego przeżycia bardzo pomagało mi w życiu wiarą. Alicja”.

Świadectwo Jacka, lat 25, absolwenta wyższej uczelni, członka katolickiej wspólnoty Marana Tha.

Do wspólnoty Marana - Tha należałem już dwa lata. Widziałem wiele znaków, jakie Bóg czynił na rekolekcjach i spotkaniach modlitewnych. Najbardziej zaintrygował mnie tzw. spoczynek w Duchu Świętym, gdyż wydał mi się bardzo mistycznym doświadczeniem Boga. Dyskretnie obserwowałem ludzi dotykanych w taki sposób. Widziałem, że się oni zmieniali na lepsze, często <<spoczynki>> łączyły się z uzdrowieniami duchowymi lub fizycznymi. Zacząłem doszukiwać się pewnych zależności między łaską, a charakterem człowieka. Pomyślałem, że ja jestem zbyt <<logicznie>> myślącym człowiekiem, by tego doświadczyć. Ośmieliłem się nawet wysunąć wniosek, że ten właśnie znak dostają ludzie <<słabej wiary>> - a za takiego się nie uważałem. Sam Bóg jednak wie, jak bardzo pragnąłem doświadczyć Jego Miłości w taki, niemalże namacalny sposób.

Tego dnia byłem w kiepskim nastroju. Był to trudny i pracowity dzień wypełniony zajęciami do samego wieczora. Matka zaprosiła mnie rano na modlitwy wstawiennicze z nałożeniem rąk, a wówczas nie odbywały się one tak często, jak teraz. Można rzec, że były <<wydarzeniem na skalę Trójmiasta>>. W przeciągu dnia humor mi się nie poprawiał, lecz nie potrafiłem zapomnieć o porannym zaproszeniu. Byłem wyjątkowo zmęczony, ale jednocześnie modlitwy, na których zdarzały się <<spoczynki>> intrygowały mnie. Postanowiłem decyzję odłożyć do obiadu: <<Przecież będę musiał jeszcze zjeść obiad. Bar jest po drodze do miejsca nabożeństwa. Tam się zastanowię, co dalej>>. Ostatecznie zrezygnowałem z pójścia na nabożeństwo, stwierdziłem, że na modlitwy nie było tego dnia czasu – <<Nie idę>>.

Kiedy szedłem w stronę baru doświadczyłem pewnego niezwykłego znaku – jak na mój logiczny umysł. W głowie miałem obraz posiłku i <<barową atmosferą>>, nogi jednak, trochę jakby odłączone od reszty ciała, wiodły mnie dalej. Sam nie wiem kiedy znalazłem się pod kaplicą. Jak się później okazało, wkład w tajemnicze doświadczenie miała moja matka, która gorąco modliła się, bym przyszedł na modlitwy i <<broń Boże>> nie wchodził do baru po drodze – gdyż wówczas na pewno bym już do kaplicy nie dotarł.

Kiedy wszedłem do środka, zły humor i zmęczenie powróciło. Gdy nadszedł czas modlitw z nałożeniem rąk, poszedłem na modlitwę do trzech młodych i bardzo drobnych dziewczyn, byłem bowiem przekonany, że Bóg przychodzi do kogo chce, niezależnie, kto się nad daną osobą modli. Idąc, zażartowałem sobie w myśli, że śmiesznie byłoby, gdybym spoczął w Duchu Świętym, gabarytami swojego ciała zgniótłbym chyba drobne animatorki, <<ale ja przecież nie spoczywam>> – natychmiast spoważniałem.

Animatorka zapytała mnie o imię i od razu rozpoczęła się modlitwa wstawiennicza. Poczułem jak przychodzi Boża Miłość, która oddala wszelkie zmartwienia i kłopoty tego dnia, miesiąca i całego życia. Silne, ogromne ciepło rozpaliło się jakby w sercu i głowie na raz. Odczułem mocne drganie powiek – te znaki nie były mi obce, gdyż wcześniej już ich doświadczyłem. Dziękowałem Bogu za Jego dyskretną obecność. Prosiłem Go w wielu własnych intencjach. Moje myśli biegły bardzo szybko i gdyby je spisać, powstałaby spora książeczka. Nagle pojawiła się w głowie myśl, że przed Bogiem nie muszę formułować barwnych zdań, że nie muszę Go prosić o <<konkrety>>, bo On, jako mój Stworzyciel wie lepiej czego potrzebuję. Po prostu zawierzyłem się Bogu, a w myślach zrezygnowałem nawet z pragnienia doświadczenia namacalnego znaku, on już mi nie był potrzebny. Wtedy, na chwilę, naprawdę to zrozumiałem. Śpiew i głośne modlitwy zaczęły oddalać się w moich uszach. Powieki drgały ze wzmożoną siłą, a ja już przestałem modlić się <<werbalnie>> – to był kontakt bez słów. Poczułem jednak, że moje ciało leci. <<Upadam>> – pomyślałem –  <<stało się>>. Z ciekawością czekałem na moment uderzenia głową o posadzkę kaplicy. Jednak w miarę zbliżania się do pozycji poziomej ciało <<wyhamowywało>>. Upadłem jakby w jakiś kopiec pierza. Oczy miałem zamknięte, lecz nie było tam ciemności. Czułem, że leżę. Wszechobecne ciepło  przybrało formę jakby odczuwalnej, wręcz zmaterializowanej Miłości. Boża Obecność przemówiła, ale nie słowami. To był naprawdę silny i osobowy kontakt.

W tle słyszałem sapanie. Było ciężkie i głośne, ale stłumione – jakby dalekie. Z niemałym zaskoczeniem w oddechu tym rozpoznałem swój głos. Wsłuchując się jeszcze dokładniej usłyszałem śpiew z sali i głosy modlitw, ale one były tak daleko, tak odległe od tego miejsca, w którym obecnie się znajdowałem. Moje ciało także zostało tam – w kaplicy. Tu natomiast odbywało się prawdziwe spotkanie duszy ludzkiej z Bogiem. Miłość, ciepło i jasność, którą czułem, ale nie zmysłami, jest nie do opisania. To było zupełnie nowe uczucie. Zrozumiałem, że jest to uczucie idealnej Miłości, którą w życiu można próbować naśladować. Platon powiedziałby, że jest to idea miłości – jej pierwowzór.

Kiedy delektowałem się stanem, w jakim się znalazłem – odczułem, że coś się dzieje. Moja dusza zaczęła ponowną wędrówkę, tym razem powrotną. Pierwszy widok, jaki zobaczyłem, to brzydkie, jakby seledynowe i niedoskonałe światło rażących mnie lamp. Wstając z posadzki i otrzepując się nie mogłem uwierzyć jak bardzo obraz świata, na który patrzę, jest  niedoskonały. Trochę wyblakły i bez kolorów. To tak jakby wyjść z seansu w kinie i przenieść się przed czarnobiały ekran starego telewizora.

Naprawdę ciężko było mi uwierzyć z relacji mojej matki i bliskich, że huk uderzenia mojego ciała o posadzkę był bardzo głośny i trochę niepokojący.

Euforia w jakiej się znalazłem nie tylko sprawiła, że zapomniałem o zmęczeniu, głodzie i ciężkim dniu. Wszystkie <<ziemskie>> problemy i wątpliwości stały się bardzo małe. Zapragnąłem natychmiast modlić się, śpiewać i mówić o Bogu i swoim doświadczeniu innym ludziom. Poczułem się nieco odmieniony i uzdrowiony, lecz nie wiedziałem z czego.

Dziś, po wielu latach i wielu spoczynkach, jakich od tamtej chwili doznałem, a zdarzały się one dosłownie seriami, wiem, że każde z tych doświadczeń niesie ze sobą jakieś uzdrowienie, czy nawet uwolnienie od pewnego konkretnego problemu, negatywnego uczucia czy grzechu. Jacek”.

Świadectwo Ewy, członkini wspólnoty Marana Tha

O kursie Filipa dowiedziałam się w kościele i postanowiłam wziąć w nim udział razem z moim mężem. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, czym jest ten kurs. Kojarzył nam się z możliwością duchowego rozwoju. Byliśmy dobrze nastawieni, a mimo wszystko przetrwaliśmy tylko jeden wieczór.

Katechezy były głoszone w kościele, uczestnicy siedzieli w ławkach, nie mieli ze sobą kontaktu. Poza tym miałam wrażenie, że ekipa stanowiła grupę zamkniętą, samowystarczalną. Ktoś wygłaszał jakiś tekst, ale to do mnie nie trafiało. W dodatku źle działało nagłośnienie. Zespół muzyczny nie potrafił uczestników zagarnąć śpiewem.

To złe doświadczenie spowodowało, że kiedy ks. Kowalczyk zachęcał mnie do udziału w kursie organizowanym przez wspólnotę Marana Tha, przez długi czas nie chciałam się zgodzić pomimo tego, że wielu moich znajomych wybierało się na te rekolekcje.

Nie wiem, jak to się stało, ale kiedy termin kursu się zbliżył, nagle zdecydowałam się pójść. Tym razem odbywał się on w szkole. Było bardzo wielu uczestników, a ja otoczona byłam gronem przyjaciół. Od początku była inna atmosfera. Czuliśmy się oczekiwani, a między uczestnikami szybko wytworzył się rodzaj jakiejś duchowej więzi. Nie miałam trudności w słuchaniu głoszonych katechez, trafiały do mnie, świadectwa poruszały mnie. Coraz żywiej włączałam się w śpiew i modlitwę.

Kiedy nadszedł dzień modlitwy o wylanie Ducha Świętego, miałam pełne poczucie bezpieczeństwa. Całą siła woli starałam się otworzyć na działanie Ducha Świętego. Jednak byłam pewna, że spoczynek w Duchu Świętym nie może mi się przydarzyć, ponieważ moja struktura psychiczno-emocjonalna to wyklucza. Sądziłam, że spocząć w Duchu Świętym może tylko osoba bardzo pobudliwa, zdolna do swego rodzaju egzaltacji. Kiedy więc spoczęłam w Duchu Świętym, było to dla mnie potężnym znakiem.

Doświadczyłam działania Boga. Stało się to wbrew moim oczekiwaniom, ale w żaden sposób nie łamało mojej woli. Sam upadek zdarzył się nagle. Kiedy mężczyzna modlący się w mojej intencji nieoczekiwanie zwrócił się wprost do mnie słowami: „nie kontroluj, nie musisz wszystkiego nadzorować, zaufaj”, wtedy pomyślałam: „rzeczywiście, przecież ja cały czas niby się modlę, ale tak naprawdę to raczej słucham modlitwy tego człowieka i czujnie obserwuję swoje na nią reakcje”. I pomyślałam: „nie chcę tak, nie chcę kontrolować, chcę zaufać”, i po chwili: „zgadzam się na wszystko, niech się dzieje Twoja wola”. W tym samym momencie nogi po prostu zgięły mi się w kolanach i już leżałam na podłodze. Złożyłam się jak scyzoryk, upadłam na plecy z nogami podwiniętymi pod siebie. Upadłam gwałtownie, choć lekko jak piórko - bezpiecznie. Porównałabym to do wspomnienia z dzieciństwa, gdy ojciec zanosił mnie do łóżka i w żartach upuszczał, a ja spadałam wprost w ciepłą pierzynę. Ogarnęło mnie podobne tamtemu poczucie radości, zbliżającego się odpoczynku i absolutnego bezpieczeństwa. Odczucie było podobne, choć stokroć intensywniejsze. Trwalsze.

Uważam określenie <<spoczynek>> za wspaniale oddające charakter tego stanu, bo to rzeczywiście niewyobrażalny odpoczynek - odpoczynek od trudu istnienia poza rajem. Miałam wrażenie, że moja dusza rozpręża się, wyzwalając z wszelkich ograniczeń i nacisków.  Poczułam się całkowicie sobą, byłam wolna, a jednocześnie byłam w doskonałej jedności z innymi ludźmi, z całym światem stworzonym. Uczucie wszechogarniającego pokoju towarzyszyło mi jeszcze przez wiele godzin.

Widziałam świat jakby Bożymi oczami, uporządkowany i pełen harmonii. Taki, jakim pragnie go Bóg.

W ludziach postrzegałam coś, co czyniło ich pięknymi i godnymi miłości.

Po powrocie z kursu do końca dnia wyśpiewywałam: <<Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nigdy nie odstąpi od ciebie, mówi Pan>>”.

Świadectwo Teresy członkini wspólnoty Marana Tha

Było to rok po moim nawróceniu. Wówczas jeszcze chwiejnie kroczyłam drogami Bożymi. Próbowałam poznawać Ewangelię, ale miałam wiele dylematów i było mi bardzo ciężko w mojej ówczesnej sytuacji życiowej. Trudno mi było pogodzić się z moimi osobistymi problemami. Tylko codzienna Msza Św. i Eucharystia pozwoliły mi przetrwać i umacniać się w wierze. Było to zalecenie wspaniałego, troskliwego kapłana z moich pierwszych w życiu rekolekcji. Na tych rekolekcjach zostałam uwolnienia ze zniewolenia demonicznego. Straszne przeżycie i doświadczenie ogromu mocy zła, a jednocześnie cudownej przemiany dokonanej Wszechmocą Boga dawało mi siłę do postanowienia trwania w dobru.

03.03.2000 roku po raz trzeci w życiu uczestniczyłam w katolickich rekolekcjach ewangelizacyjnych. Był to dla mnie dzień którego nie zapomnę do końca życia. Na zakończenie Mszy Św. po Eucharystii, kiedy przyjęłam Pana Jezusa do mojego serca, ogarnęła mnie ogromna radość. Włączyłam się z wielkim przejęciem w śpiew pieśni wysławiającej Boga jako naszego dobrego Ojca. Nagle poczułam jak moje serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej, a mnie przepełnia narastająca radość zapierająca dech w piersiach. Byłam pewna, że ktoś wysoki kładzie mi delikatnie dłoń na ramieniu, a serce moje bije w szalonym tempie - unosi się i wychodzi z mego wnętrza. Poczułam bezwład mojego ciała, które osunęło się na podłogę. Stało się coś nieprawdopodobnego, czego nie mogłabym się spodziewać w najśmielszych moich marzeniach - to serce wychodzące z mojej piersi stało się maleńką istotą – kropeczką - pyłkiem. To byłam właśnie "ja" wraz z wszystkimi zmysłami. Czułam się unoszona w górę i otaczana cudowną złocisto-białą Światłością przepełnioną słodyczą miłości, dobroci, delikatności, czułości, wyrozumiałości i troski. Była to zarazem Mądrość, która rozprasza i rozwiązuje wszelkie problemy z wielką dobrocią. Ten niedostępny, tajemniczy wymiar rzeczywistości stał się dla mnie najbardziej realnym przeżyciem, które odbierałam wszystkimi zmysłami. Widziałam tę Cudowną Obecność, choć nie miałam oczu, czułam Jej bezmiar dobroci i przyjemnego ciepła miłości, która mnie otaczała, choć nie miałam ciała. Zaczęłam nieśmiało, z wielkim wzruszeniem rozmawiać z Nią, choć nie miałam ust, słyszałam co mi przekazuje ta cudowna Miłość choć nie miałam uszu. Czułam tę Wspaniałą Światłość jaka mnie przytulała, ochraniała i kochała cudowną pełnią miłości, zabierała wszelkie lęki i obawy, którymi byłam wcześniej przepełniona. Zapragnęłam jednocześnie, aby ta chwila nigdy się nie skończyła i trwała wiecznie. Po czasie wróciłam do obecnego świata i otwierając oczy zobaczyłam „szarą” rzeczywistość i mdłe światło sączące się z lamp. Do głębi byłam wzruszona i wstrząśnięta tym prawdziwym spotkaniem z Cudowną Osobą objawiającą swoją wewnętrzną istotę bezmiaru miłości i pokoju. Czułam, jakbym została przeprowadzona przez próg, za którym istnieje inny Świat, naznaczony Świętością, a jednak rzeczywisty i doświadczalny moimi zmysłami, moją nicością. Brakuje mi słów i nie jestem w stanie w pełni wyrazić spotkania z tą Cudowną Obecnością – Boga tak bardzo realnego, spotkania Osoby tak miłosiernej i dobrej dającej pełnię pokoju i radości, a jednocześnie wzbudzającej szacunek i bojaźń, aby nigdy Jej nie stracić, aby mieć siły do podążania za Nią i bycia Jej wierną w swojej wolności. Przeżycie to było zaledwie jak dotyk, który trwał zbyt krótko i nie pozwolił dojrzeć wszystkiego. W jego ogromie zrozumiałam moją bezsilność, małość i nicość, a zarazem wielkie obdarowanie i łaskę cudownego spotkania.

Doświadczenie to było dla mnie tak rzeczywiste, że dzisiaj, po dziesięciu latach od tego pamiętnego dnia, jak tylko spotykają mnie trudności i różne utrapienia, przypominam sobie owo wydarzenie. Mam obecnie świadomość, że przecież jest Bóg w Trójcy Św., który pozwolił mi zakosztować Jego miłości i zapewnił z wielką troską, że gdy będę w Nim trwała i do Niego się uciekała w każdej potrzebie, to ON JEST zawsze przy mnie. Teraz wiem, że tylko całkowita ufność w Tę Cudowną Dobroć i Mądrość w najwyższym stopniu, a jednocześnie wiara w moc i potęgę Boga, może mnie wyzwolić z wszelkiej niemocy i zła, dając zawsze nadzieję i dobro”, Teresa.

Spoczynek w Duchu Świętym budzi jednak duże kontrowersje: czy jest on rzeczywiście dziełem Ducha Świętego, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem naturalnym. Taki znak nie jest w Biblii wspomniany, są w niej opisane jedynie upadki w kontekście wizji pochodzących od Boga lub spotkania z Jezusem. Prorok Daniel na widok nadprzyrodzonej istoty, która ukazała mu się nad brzegiem Tygrysu, upadł na ziemię; por. Dn 10,9. Trzej Apostołowie na górze Tabor słysząc głos Ojca niebieskiego padli na twarz; por. Mt 17,6. W Ogrodzie Oliwnym napastnicy padają na twarz przed Jezusem; por. J 18,6. Kiedy Jezus objawił się Szawłowi na drodze do Damaszku, ten, przyszły Apostoł narodów spadł z konia; por. Dz 9,4.

Są przynajmniej trzy powody, dla których wiele osób krytyczne ocenia spoczynek w Duchu Świętym: 1) odrzucenie w ogóle możliwości znaków nadprzyrodzonych; 2) dlatego, że znak ten objawia się także w grupach innych wyznań chrześcijańskich i w sektach; 3) dlatego, że nierzadko grupy, w których takie znaki miały miejsce, zrywały z Kościołem katolickim.

Odnośnie pierwszego powodu, stwierdzamy, że odrzucenie znaków to odrzucenie Ewangelii. Jezus podczas głoszenia Ewangelii posługiwał się znakami, miały ona potwierdzać Jego godność i władzę Mesjasza i Syna Bożego. Kiedy wysłańcy Jana Chrzciciela przyszli do Jezusa z pytaniem: „Czy jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Łk 7,20b), Jezus wskazuje na cuda, które czyni. Jan Ewangelista cuda Jezusa nazywa „znakami”, w rozdziale dwudziestym pisze: „I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” (J 20,30-31).

Jezus nie tylko sam czynił znaki, ale władzę tę przekazał także Kościołowi. Znaki według Jezus będą towarzyszyć nauczaniu Kościoła. Przed swoim Wniebowstąpieniem mówi On apostołom: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,15-18). Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich tak pisze o działalności apostołów: „Bojaźń ogarniała każdego, gdyż Apostołowie czynili wiele znaków i cudów” (Dz 2,43). Szczególnie z daru uzdrawiania znany był św. Piotr; por. Dz 5,12-16. Zwróćmy uwagę, że Jezus w mowie przed Wniebowstąpieniem nie ogranicza władzy czynienia znaków tylko do apostołów, będą ją posiadali ci, którzy uwierzą.

W historii Kościoła zawsze były osoby obdarzone darem czynienia znaków. Czy dzisiaj miało by być inaczej?

Warto wspomnieć, że zmarły w opinii świętości mnich prawosławny Jan z Wałaamu w liście do pewnej mniszki pisze o możliwości osłabienia w czasie modlitwy, które może doprowadzić do upadku: „Na wszelki wypadek dodam: choć zdarza się to rzadko i ludziom wyjątkowym, łzy mogą popłynąć po prostu strumieniem, inni wydawać się będą świętymi, ciepło, ale nie krwi, tylko szczególne, pochodzące z łaski Bożej, rozejdzie się po całym ciele, tak, że trudno będzie ustać na nogach, trzeba wtedy usiąść albo się położyć. To Gość Niebiański nawiedził. Wie o tym tylko ten kto sam tego doświadczył, dla postronnych jest to niezrozumiałe”[1].

Jednak znaki nie zawsze muszą pochodzić od Boga. Jezus ostrzega, że przyjdą po Nim fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy, którzy będą czynili znaki: „Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych” (Mt 24,24). Św. Paweł Apostoł w drugim liście do Tesaloniczan uzasadnia nawet pojawienie się fałszywych znaków: „Pojawieniu się jego (<<człowieka grzechu>>) towarzyszyć będzie działanie szatana, z całą mocą, wśród znaków i fałszywych cudów, [działanie] z wszelkim zwodzeniem ku nieprawości tych, którzy giną, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby dostąpić zbawienia. Dlatego Bóg dopuszcza działanie na nich oszustwa, tak iż uwierzą kłamstwu, aby byli osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, ale upodobali sobie nieprawość” (2 Tes 2,9-12).

Jeśli chodzi o objawianie się znaków poza Kościołem katolickim, to fakt ten  nie może przekreślać ich pochodzenie od Boga. Sobór Watykański II w Dekrecie o ekumenizmie naucza: „Ci przecież, co wierzą w Chrystusa i otrzymali ważnie chrzest, pozostają w jakiejś, choć nie doskonałej wspólnocie (communio) ze społecznością Kościoła katolickiego. Faktem jest, że z powodu rozbieżności utrzymujących się w różnej formie między nimi a Kościołem katolickim, czy to w sprawach doktryny, a niekiedy też zasad karności, czy odnośnie do struktury Kościoła, pełna łączność (communio) kościelna napotyka na niemało przeszkód, częstokroć bardzo poważnych, który przełamać usiłuje ruch ekumeniczny. Pomimo to usprawiedliwieni z wiary przez chrzest należą do Ciała Chrystusa, dlatego też zdobi ich należne im imię chrześcijańskie, a synowie Kościoła katolickiego słusznie ich uważają za braci w Panu. Ponadto wśród elementów czy dóbr, dzięki którym, razem wziętym, sam Kościół się buduje i ożywia, niektóre, i to liczne i znamienite mogą istnieć poza widocznym obrębem Kościoła katolickiego: spisane słowo Boże, życie w łasce, wiara, nadzieja, miłość oraz inne wewnętrzne dary Ducha Świętego, jak również inne widzialne elementy: wszystko to, co pochodzi od Chrystusa i do Niego prowadzi, należy słusznie do jedynego Kościoła Chrystusowego”[2].

Według św. Pawła Apostoła bez pomocy Ducha Świętego nie można nawet powiedzieć, że „Panem jest Jezus” (por. 1 Kor 12,3 ), a przecież chrześcijanie poza Kościołem katolickim potrafią złożyć takie wyznanie wiary. Wiara w Jezusa jest w nich dziełem Ducha Świętego, a jeśli ta wiara jest bardzo mocna, to można przypuszczać, że Duch Święty może też wśród nich działać znaki. Trzeba jednak zaraz zrobić zastrzeżenie: znaki nadprzyrodzone nawet od Boga nie muszą świadczyć o całkowitej poprawności wiary ani też o doskonałości moralnej. Jezus uwalnia od złego ducha córkę kobiety kananejskiej ze względu na wiarę w Jego moc, chociaż jest ona poganką; por. Mt 15,21-28. Duch Święty zstępuje na pogan słuchających Dobrej Nowiny o Jezusie w domu Korneliusza; por. Dz 10,44. Jeśli chodzi o moralność, sam Jezus ostrzega, że nie każdy, który czyni cuda wejdzie do królestwa niebieskiego; por. Mt 7,21-23.

Niektórzy krytycznie odnoszący się do spoczynku w Duchu Świętym powołują się na kardynała Léona Josepha Suenensa (1904-1996) wielkiego propagatora i opiekuna Odnowy w Duchu Świętym jakoby on je potępił. Otóż, nie jest prawdą, że kardynał Suenens odrzucił możliwość ich Bożego pochodzenia, on tylko mocno podkreślił możliwość ich naturalnego charakteru i konieczność właściwego ich rozeznania. Obawia się on, aby „upadki” nie podważyły wiarygodności Odnowy.

W swoim Szóstym Dokumencie z Malines zatytułowanym „<<Spoczynek w Duchu>> Kontrowersyjne zjawisko”, wydanym w 1986 roku, kardynał Suenens poddał wnikliwej analizie wspomniane zjawisko na szerokim tle biblijnym, historycznym oraz w oparciu o ankiety rozesłane do ośrodków Odnowy charyzmatycznej na całym świecie. W zakończeniu swojego dokumentu stwierdza: „Zjawisko powinno być domniemane jako naturalne aż do udowodnienia czegoś przeciwnego. Obowiązek wykazania przeciwieństwa spoczywa na tym, który się na to zjawisko powołuje”[3]. Suenens nie zaprzecza szczerości i wiarygodności osób, które doświadczyły „spoczynku” jako zjawiska nadprzyrodzonego, pisze on: „Tam gdzie to zjawisko się przytrafia, należy – w celu uniknięcia wszelkich niejasności – wprowadzić lub polecić wprowadzenie nauczania o relacjach natury i łaski, a w szczególności o wpływie na ludzkie zachowanie sfery somatycznej, psychicznej i duchowej. W ten sposób uniknęłoby się niezdrowego zaślepienia. Pytania, które tu stawiamy, dotyczą planu ogólnego, nie determinują natury w konkretnych indywidualnych przypadkach ani nie narzucają interpretacji danych fenomenów. Mogę przyjąć do wiadomości różne świadectwa i pozostaję wdzięczny moim korespondentom za ich odpowiedzi na mój apel. Nie do mnie należy jednak wypowiadać się na ich temat w planie ich osobistych przeżyć”[4].

Kardynał nie twierdzi, że nie dowierza świadectwom, ale nie czyni z nich argumentu na korzyść „spoczynków” jako znaków Bożych. Jest bardzo ostrożny. Trzeba się jednak zgodzić, że znaki łaski, żeby pozostały znakami, muszą być widzialne, a zatem muszą posiadać coś naturalnego, a jednocześnie nie mogą być do końca wyjaśnione siłami natury. Jak udowodnić, że „spoczynek” nie jest zjawiskiem naturalnym? Tak samo, jak uzasadniamy cudowne uzdrowienia. „Spoczynku” nie da się wyjaśnić w sposób naturalny. Jak już było powiedziane, osoby w czasie upadku nie wyrządzają sobie żadnej szkody, odczuwają niezwykłą miłość i radość, owoce „spoczynku” są dobre, stają się one albo początkiem nawrócenia, albo wielkim umocnieniem na drodze rozwoju duchowego. Owoce zwykle są trwałe, nie wydają się być skutkiem rozbudzonych chwilowych emocji. „Spoczynki” zdarzają się osobom, które ich nie oczekują, a nawet są sceptyczni wobec nich. Warto zwrócić uwagę na to, że „spoczynki” nie są zależne od określonych warunków naturalnych, od jakiegoś napięcia psychicznego danej osoby lub danej grupy. Ta sama osoba w tych samych okolicznościach może upaść lub nie upaść. Znam osobę, która bardzo pragnęła „upaść”, i przydarzyło się to jej na dziewiętnastych rekolekcjach, które niczym nie wyróżniały się od poprzednich osiemnastu. Znam osobę, która nie pragnęła „upaść”, a jednak „upadła” na swoich pierwszych rekolekcjach, natomiast już nigdy na wielu następnych zupełnie takich samych. Z mojej własnej praktyki wiem, że „spoczynek” może się zdarzyć w czasie modlitwy z nałożeniem rąk poza nabożeństwem, bez towarzyszenia muzyki i śpiewu, bez duchowego – i jeśli ktoś uważa za ważne – psychicznego przygotowania, to znaczy bez pouczeń na ten temat. I przeciwnie, mogą się one nie pojawić na bardzo uroczystych modlitwach o wylanie Ducha Świętego. A zatem należy stwierdzić, że „spoczynku” nie da się z całą pewnością przewidzieć, ani zaprogramować, jest ono wolnym darem Boga.

Kardynał dużą uwagę poświęca masowym upadkom jakoby w Duchu Świętym, które mają miejsce na wielkich zgromadzeniach niekatolickich liderów religijnych. Pod ich wpływem z wielkim dystansem patrzy również na podobne zjawiska w grupach katolickich. Zjawisko masowych upadków na niekatolickich zgromadzeniach religijnych, oraz w grupach sekciarskich, mogą rzeczywiście podważyć ich nadprzyrodzony charakter i postawić pytanie, czy nie mamy do czynienia ze zbiorową histerią. Nie chcę całkowicie wykluczać czynników psychologicznych, należało by w tym celu poddać analizie poszczególne przypadki, ale ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że chodzi tutaj o działanie złego ducha. Upadki w tego rodzaju okolicznościach to przecież doskonały sposób na osłabienie znaczenia prawdziwych znaków Bożych. Warto podkreślić, co kardynał pisze w rozdziale pierwszym swojego dokumentu: „Nie trzeba się dziwić, jeśli [diabeł] mnoży podróbki, imitacje autentycznej Odnowy lub gdy próbuje sprowadzić na złą drogę dzieło Boga”[5].

Upadki pochodzące od złego ducha bardzo często zdarzają się w czasie egzorcyzmów, zły duch przewraca osoby egzorcyzmowane, niekiedy także odbiera im świadomość, prawdopodobnie, aby je zastraszyć i nie dopuścić do następnych egzorcyzmów. Przewracanie się w czasie modlitwy, które ma miejsce poza Kościołem katolickim oraz w sektach, może pochodzić, jak już powiedzieliśmy, od Ducha Świętego, ale może też pochodzić od złego ducha. W przypadku wspólnot niekatolickich trzeba być szczególnie ostrożnym, ponieważ panuje w nich wielka swoboda na polu doktryny i w praktykach religijnych. Subiektywizm liderów tych wspólnot niechętnie poddających się, albo wprost odrzucających, rozeznanie duchów przez odpowiednie władze z łatwością prowadzi na manowce. Trzeba też wiedzieć, że prawdziwe charyzmaty mogą w pewnych sytuacjach przerodzić się we fałszywe i w konsekwencji prawdziwe znaki Ducha Świętego znikną, a na ich miejsce pojawią się znaki fałszywe.

Szczególnie należy być ostrożnym, jeśli chodzi o znaki w sektach, które powstały w wyniku zerwania łączności z Kościołem katolickim. Stojący u źródeł takiej sekty duch kłamstwa i niezgody sugeruje wpływ złego ducha na wszystko, co się w takiej sekcie dzieje.

Upadki przypominające „spoczynek w Duchu Świętym” pochodzące od złego ducha to - między innymi - „wielkie znaki i cuda” fałszywych mesjaszy i proroków, o których mówił Jezus w Mt 24,24. Przy ich pomocy zły duch chce osiągnąć następujące trzy cele: 1) wzbudzić nieufność do znaków Bożych; 2) podporządkować sobie osoby zdezorientowane; 3) wzbudzić strach u osób, na który ma wpływ, i u których spowodował upadek, aby nie poddawały się modlitwom wstawienniczym. Zewnętrznym objawem „upadku” jest bardzo często drżenie danej osoby, a objawem wewnętrznym – lęk i złe samopoczucie. Zły duch może w czasie modlitwy charyzmatycznej nie tylko spowodować upadek, ale także manifestacje: tarzanie się po ziemi, krzyki itp.

Znam przykłady upadków w kontekście modlitwy, których źródłem był niewątpliwie zły duch.

W listopadzie 1993 miała miejsce w Polsce wielka konferencja przybyłego z USA „proroka” Augustyna Alcala, jednego z głośnych przedstawicieli tak zwanej teologii sukcesu w nurcie zielonoświątkowym. Tematem konferencji było „Złap ducha”. Brało w niej udział około 3000 osób w hali sportowej. Na jednym ze spotkań prowadzonych przez grupę zajmującą się ewangelizacją uliczną (seminarium posługiwania w mocy), na którym było około 200 osób, lider wymachując nad głową marynarką powodował padanie w duchu dużej liczby osób ustawionych w kole. Padanie przypominało przewracanie się kostek domina. Na seminarium małżeńskim lider – pewien Szwed – powodował upadek w duchu bardzo wielu ludzi poprzez klepnięcie w policzek, dmuchnięcie lub pchnięcie palcem. Padanie miało miejsce również przez rzucanie przedmiotami. Podobno osoby chore w czasie modlitw na tym seminarium a również na spotkaniach ogólnych doznawały uzdrowienia. Kilka miesięcy później wspólnota, która zorganizowała tą konferencję odeszła od Kościoła. Powstaje pytanie: Jakiego ducha łapano na tej konferencji? Czy można przypuszczać, aby Duch Święty działał w taki zabawowy sposób?  A po drugie: Czy można przypuszczać, aby owocem Jego działania były niepokoje i rozbicie wspólnoty Kościoła? Św. Paweł Apostoł poucza: „Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju” (1 Kor 14,33).

Inny przypadek. Pewien młody mężczyzna przebierał się w habit zakonny i brał udział w modlitwach wstawienniczych z nałożeniem rąk, w wyniku których zdarzało się, że niektóre osoby „padały”. Zresztą sam również upadał w wielkim spokoju, kiedy się nad nim modlono. Brał udział również w egzorcyzmach na różnych rekolekcjach. Po jakimś czasie jednak „coś” mu zaczęło przeszkadzać w modlitwie: jakaś siła odrzucała mu głowę w lewo i w prawo jakby w nerwowym nie do opanowania tiku. Nie mógł odmówić Ojcze nasz. Stwierdziłem niewątpliwe zniewolenie przez złego ducha. Kilkugodzinne modlitwy o uwolnienie, w których sam brałem udział, nie przynosiły rezultatu. Manifestacje opuściły go, kiedy przyznał się, że nie jest zakonnikiem. Później dowiedziałem się, że pewna osoba, nad którą się modlił, miała następnego dnia atak demonicznego lęku. Przerażona, wcześnie rano wprost pobiegła do spowiedzi, aby się od tego lęku uwolnić. Fałszywy zakonnik nie przekazał jej Ducha Świętego lecz ducha złego. Kto więc był źródłem „upadków”, które miały miejsce podczas jego modlitw z nałożeniem rąk? Zły duch.

Modlitwa o wylanie Ducha Świętego w środowisku sekciarskim może się skończyć zniewoleniem przez złego ducha. Oto, co opowiedziała mi pewna młoda kobieta.

Ponad pół roku temu w Anglii byłam na dwudniowym obozie formacyjnym z grupą z Niezależnego Charyzmatycznego Kościoła Ewangelickiego. Pewna dziewczyna modliła się nade mną. Oddałam swoje życie Panu. Po pewnym okresie oziębłości religijnej nastąpiło we mnie jakby nawrócenie. Ta dziewczyna jednak krytycznie wyrażała się o kulcie Maryi i Kościele Katolickim. Ja jednak nie odeszłam od Kościoła katolickiego, chodziłam na Mszę św. i na ich spotkania.

Kilka miesięcy temu wzięłam udział w kursie Alfa prowadzona przez tę grupę. Na zakończenie była modlitwa o wylanie Ducha Świętego. Bardzo płakałam. Po tym kursie uwierzyłam, że jestem powołana do modlitwy nad ludźmi. Modliłam się nad pewną dziewczyną. Zaproszono mnie na lynch do znajomych z tej grupy. Była tam dziewczyna, która zachęcała mnie, żebym nie modliła się do Maryi. Nie zgodziłam się z nią. Ale w czasie modlitwy przed jedzeniem zaczęłam się trząść. Po lynchu wspomniana dziewczyna zaczęła się modlić o uwolnienie mnie od <<duchowego zniewolenie>>. Bardzo mocno się trzęsłam. Potem zaczęłam mieć wątpliwości, czy Kościół katolicki naucza prawdę. Gdy przyszłam do domu, nie mogłam się patrzeć na obrazek św. Cecylii, który leżał na stoliku. Przykryłam go. Różaniec odpychał mnie, wprost nie mogłam go dotknąć. W kościele katolickim raziły mnie figury świętych. Potem modliłam się nad pewnym mężczyzną o jego nawrócenie. Myślałam, że mam dar uzdrawiania. Pytałam się pastora, czy mogę się modlić o uzdrowienie. Odpowiedział, że tak. Potem modliłam się nad pewną kobietą. Czułam w niej jakieś zło. Czułam, że jej pomagam, i że działa przeze mnie Duch Święty. Ale po powrocie do domu czułam się bardzo źle. Miałam lęki. Ciemność. Nie mogłam usnąć. Przez tydzień od tego momentu bałam się patrzeć w lustro. Gdy w miejscu pracy spotkałam chłopca, nad którym się poprzednio modliłam, zaczęłam się trząść. Ogarnął mnie niepokój i następnego dnia poszłam na Mszę św. do kościoła katolickiego. Gdy zbliżałam się do kościoła, czułam, jakby mnie coś wewnątrz paliło. Nie mogłam podejść do Komunii św. Nie podeszłam. Zrozumiałam, że muszę się oczyścić. Wyspowiadałam się i dopiero później przyjęłam Komunię św. Do dzisiaj czuję, jakby coś za mną chodziło. Boję się usnąć”.

Zwróćmy uwagę, że XY po modlitwie o wylanie Ducha Świętego w grupie sekciarskiej odczuła radość i przypływ gorliwości religijnej, nawet sądziła, że ma dar uzdrawiania, ale Duch Święty poprzez lęk oraz inne znaki doprowadził ją do stwierdzenia, że nie jest na dobrej drodze, oraz że to, co uważa za dar, nie pochodzi od Niego.

Jeśli chodzi o trzeci powód postawy krytycznej w stosunku do „spoczynków” - odejście niektórych grup Odnowy w Duchu Świętym, w których „spoczynki” w czasie modlitwy się zdarzały – odejścia te nie mogą zamknąć nas na tego rodzaju znaki od Boga. Człowiek w swojej słabości może zmarnować każdą Bożą łaskę, może zmarnować powołanie do chrześcijaństwa, do kapłaństwa, do ewangelizacji, do rozwoju w życiu duchowym, również może utracić dane mu charyzmaty. Zły duch nie rezygnuje z tych, którzy zostali przez Boga obdarowani więcej niż inni, szuka w nich słabego punktu, rozpala niezdrową ambicję, kusi buntem i nieposłuszeństwem Kościołowi. Zafascynowanie cudami może doprowadzić do zaślepienia, ale przecież nie można mieć pretensji do Boga, że czyni cuda, odrzucać je jako niepotrzebne a nawet szkodliwe. Grupy, które odeszły od Kościoła nie miały odpowiedniej formacji teologicznej, nie miały też z pewnością dobrze teologicznie wykształconego i odpowiedzialnego kierownictwa.

Niektórzy zapytują, dlaczego „spoczynki” nie zdarzają się w Kościele katolickim podczas Eucharystii i tradycyjnych nabożeństw paraliturgicznych. Myślę, że odpowiedź nie jest trudna. Wierni, którzy przychodzą na Mszę św. i na różne nabożeństwa mają brać w nich świadomy udział, zaangażować się w nie umysłem i sercem. Msza św. składa się z dwóch zasadniczych części: liturgii Słowa i liturgii Eucharystii. Słowa należy wysłuchać, do Eucharystii należy przygotować się modlitwą, a następnie przyjąć ją z dziękczynieniem. A zatem, w którym momencie Mszy św. wierny powinien „spocząć”? Albo który moment nabożeństwa różańcowego jest odpowiedni do „spoczynku”, jeżeli to nabożeństwo łączy się z rozważaniem tajemnic życia Jezusa? Wyobraźmy sobie, że wierni padają w czasie kazania, albo przed Komunią św. Powtórzmy jeszcze raz za św. Pawłem: „Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju” (1 Kor 14,33). Spoczynki zdarzają się na specjalnych nabożeństwach, na których zaprasza się Ducha Świętego, aby nas napełnił.

Wydaje mi się, że niektóre osoby zaczynają przypisywać „spoczynkom” charakter naturalny, kiedy w ich grupie modlitewnej, w której kiedyś się zdarzały, znaki te zanikają. Stawiają więc pytanie: czy są potrzebne? Przecież „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29). A nawet – czy są to naprawdę znaki Ducha Świętego? „Spoczynki” a także charyzmaty mogą w danej grupie zanikać z różnych przyczyn. Pierwszą taką przyczyną może być osłabienie życia w Duchu Świętym osób w danej grupie. Charyzmaty nie świadczą o świętości danej osoby, ale na ogół Bóg nie udziela ich komuś, kto lekceważy prawa życia duchowego i nie stara się rozwijać duchowo. W grupie, gdzie zamiast braterskiej miłości, posłuszeństwa i pokory zaznacza się coraz wyraźniej na przykład zazdrość, zarozumiałość, niezdrowe współzawodnictwo, gdzie pragnienie uwielbiania Boga ustąpi pragnieniu zdobycia ludzkich pochwał, dary Boże będą zanikały, ponieważ mogłyby stać się szkodliwe, to znaczy, mogłyby uspakajać, że wszystko jest w porządku. Znaki zależą od wiary i wierności Bogu. Można w tym miejscu przypomnieć historię Samsona. Jego charyzmatyczna siła wiązała się z niestrzyżeniem włosów, kiedy przez swoje nieopanowanie zmysłów i nieroztropność doprowadził do ich ostrzyżenia, stracił charyzmat.

Spoczynki” w danej grupie mogą też zaniknąć, ponieważ w danym czasie i w danej sytuacji nie są potrzebne. Znaki potrzebne są w ewangelizacji. Jeżeli grupa nie angażuje się w działalność ewangelizacyjną, nie potrzebuje „spoczynków”. Życie w Duchu Świętym osoby lub całej grupy nie rozwija się w oparciu o tego rodzaju znaki, źródłem rozwoju są sakramenty, modlitwa i służba bliźniemu. Jest rzeczą znaną, że osoby, które na początku drogi nawrócenia często „spoczywały w Duchu Świętym”, kiedy już zrobiły na niej duże postępy, przestały „spoczywać”.


 

Ks. Andrzej Kowalczyk

Źródło: marana-tha.pl

Przez „spoczynek w Duchu Świętym” rozumiemy upadek w czasie modlitwy przypominający zemdlenie. Najczęściej zdarza się on podczas modlitwy z nałożeniem rąk w grupach Odnowy w Duchu Świętym. Upadek nie powoduje bólu, ani nie pozostawia żadnych śladów na ciele, natomiast łączy się z doświadczeniem bliskości Boga, z przeżyciem wielkiej radości, a niekiedy nawet z jakąś wizją. Często jest on też źródłem wielkiej pozytywnej przemiany duchowej. Osoby, które „spoczęły” w Duchu Świętym, pragną przeżyć je ponownie.   

Poniżej zamieszczam cztery świadectwa o spoczynku w Duchu Świętym w czasie modlitwy o wylanie Ducha Świętego.

Świadectwo Alicji, lat 29, posiadającej wyższe wykształcenie, należącej do katolickiej wspólnoty Marana Tha.

Kiedy zaczęłam uczestniczyć w rekolekcjach Marana Tha, z zachwytem obserwowałam tzw. <<spoczynki w Duchu Świętym>> osób mi bliskich i znajomych. Niejednokrotnie czułam trudne do opisania uniesienie w czasie modlitwy na rekolekcjach, lub Mszach o uzdrowienie. Jednocześnie zastanawiałam się, czy w jakiś sposób nie bronię dostępu do siebie Panu Bogu, by mógł mnie dotknąć bardziej, z jeszcze większą mocą - tak jak doświadczali tego ludzie, którzy spoczywali w Duchu Świętym. Widziałam ich ogromny pokój oraz szczęście wypisane na twarzy, owoce modlitw i Bożych darów w życiu codziennym. Tajemnica tych przeżyć skrywała się jednak za zasłoną, której nie mogłam sama odsłonić. Dlatego modliłam się nadal tak, jak potrafiłam i czułam, że reszta zależy od Pana Boga. Choć nie ukrywam, że czasami zastanawiałam się, czy spoczynku w Duchu Świętym nie doświadczają ludzie bardzo wrażliwi, rozmodleni, a może nawet o wyjątkowej konstrukcji psychicznej.

Po siedmiu latach bycia we Wspólnocie trafiłam na jedne z wielu pięknych rekolekcji, których zwieńczeniem były modlitwy << O wylanie Ducha Świętego >>. Pamiętam, że tamtego dnia czułam się wyjątkowo niegodnie, żeby prosić Pana Boga o przytulenie mnie do Jego serca, więc tym bardziej nie spodziewałam się żadnych <<Bożych prezentów>> i niespodzianek, ale po przełamaniu oporów powiedziałam Mu szczerze w modlitwie, że pewnych swoich grzesznych skłonności nie pokonam sama. Ofiarowałam Panu Jezusowi wszystko.

Kiedy podeszłam do modlitwy wstawienniczej, wymieniłam trzy prośby: aby Pan Bóg zachował mi wiarę do końca życia, abym nauczyła się przebaczać (a w tamtej chwili akurat nosiłam w sercu żal do pewnej osoby i nie potrafiłam go się pozbyć), poprosiłam też o dar szczęśliwego małżeństwa. Miałam zamknięte oczy jak zwykle i modliłam się razem z animatorami. Bardzo miłym przeżyciem, niejako otwierającym mnie na Pana Boga, były modlitwy w językach, które słyszałam z ust modlących się za mnie osób. Byłam wdzięczna, że mogę je słyszeć tak blisko, że są w dodatku w mojej intencji. W pewnym momencie poczułam uniesienie nie do opisania, potęgującą się radość w sercu, które zdawało się bić dużo szybciej i mocniej, niż zwykle. Ogarnęła mnie niezwykła jasność, która sprawiła, że głowa zaczęła mi się podnosić (wcześniej miałam ją opuszczoną) - zupełnie jakby Jezus chciał powiedzieć, żebym na Niego popatrzyła i jakby sam chwycił mój podbródek, przywracając mi godność Bożego dziecka. Czułam się niezwykle kochana - jak przez nikogo dotychczas w życiu, chociaż nigdy nie brakowało mi okazywania uczuć od bliskich mi osób z rodziny. TA MIŁOŚĆ przekraczała jednak wszelkie granice - była bezinteresowna, czuła, wzruszająca, nie do zrozumienia przez grzeszne ludzkie serce.

Byłam świadoma miejsca, sytuacji w jakiej się znajdowałam, ale sala, animatorzy, pieśni znajdowały się jakby w tle. Najważniejszy był Pan Bóg i ja. Wiedziałam, że w pewnym momencie znalazłam się na podłodze, chociaż zupełnie nie czułam spadania na ziemię, ani samego upadku. Chciałam złożyć odruchowo ręce, bo wiedziałam, że znajduję się wyjątkowo blisko Pana Boga, ale nie mogłam nimi poruszyć, więc zostawiłam je skrzyżowane na piersi. To było naprawdę dziwne - miałam świadomość istnienia swojego ciała, a jednocześnie uczucie wolności, jakbym się od niego uwolniła. Ciało zdaje się być ciasnym niewygodnym ubrankiem w porównaniu do tamtego bezbolesnego uczucia egzystowania. Czułam się wolna, szczęśliwa i blisko Pana Boga! Nagle wydało mi się, że mam tylko serce (właściwie jakbym cała stała się sercem). Miałam wrażenie, że Bóg trzyma to moje serce i przyciąga je do siebie - całą moją osobę - gdzieś w górę do światła i przyjemnego ciepła. Spontanicznie zaczęłam dziękować Bogu, że czuję się tak blisko Niego, zalała mnie ogromna fala miłości, radości i pokoju. Zaczęłam szeptać <<Dziękuję! Dziękuję!>> (ale później dowiedziałam się, że słowa te wykrzykiwałam). Intuicyjnie przyciągnęłam do siebie rękę modlącej się animatorki, aby i ona mogła poczuć tą bliskość Pana Boga. W pewnym momencie poczułam, że ktoś położył mi rękę na czole i modlił się nade mną. Kiedy przyszła mi do głowy myśl, że już mogę wstać (choć najchętniej zostałabym w tamtym stanie), otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą księdza – to on położył mi rękę na czole i modlił się nade mną. Ponieważ przepełniała mnie bezbrzeżna radość (największa, jaką w życiu przeżyłam - mogę to stwierdzić z całym przekonaniem) - kiedy tylko wstałam z pomocą księdza (będąc jeszcze <<jedną nogą w innym świecie>>), rzuciłam mu się na szyję i wyściskałam, chcąc jakby przekazać coś, co sama przed chwilą otrzymałam: OGROMNĄ MIŁOŚĆ.

Moje oczy, a raczej sposób patrzenia, odmienił się - na kogo nie spojrzałam, czułam, że go kocham (niezależnie od faktu, czy były to osoby znajome, czy całkowicie mi nieznane - uczestnicy rekolekcji). Czułam się kochana i pragnęłam kochać każdego człowieka, przekazywać tą otrzymaną Miłość dalej, żeby każdy ją poczuł i był szczęśliwy. Przepełniała mnie całkowita bezinteresowność - zależało mi na szczęściu każdego człowieka. Po tym wszystkim, co przeżyłam, chciałam, by każdy wiedział, że Pan Bóg kocha nas mocniej, niż jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, zależy Mu na nas i każdego tak chce przytulać i dawać mu wieczne, nieustanne szczęście.

Gdy na zakończenie rekolekcji kapłan zachęcił, by osoby, które przeżyły coś wyjątkowego w czasie modlitw, podzieliły się z innymi swoim doświadczeniem, podeszłam do mikrofonu i postanowiłam opowiedzieć o moim przeżyciu przed mikrofonem. Zupełnie nie miałam tremy, opowiedziałam wszystkim o  szczęściu, miłości, radości i pokoju, jakie mnie ogarnęły w czasie spoczynku w Duchu Świętym. Później, wspomnienie tego przeżycia bardzo pomagało mi w życiu wiarą. Alicja”.

Świadectwo Jacka, lat 25, absolwenta wyższej uczelni, członka katolickiej wspólnoty Marana Tha.

Do wspólnoty Marana - Tha należałem już dwa lata. Widziałem wiele znaków, jakie Bóg czynił na rekolekcjach i spotkaniach modlitewnych. Najbardziej zaintrygował mnie tzw. spoczynek w Duchu Świętym, gdyż wydał mi się bardzo mistycznym doświadczeniem Boga. Dyskretnie obserwowałem ludzi dotykanych w taki sposób. Widziałem, że się oni zmieniali na lepsze, często <<spoczynki>> łączyły się z uzdrowieniami duchowymi lub fizycznymi. Zacząłem doszukiwać się pewnych zależności między łaską, a charakterem człowieka. Pomyślałem, że ja jestem zbyt <<logicznie>> myślącym człowiekiem, by tego doświadczyć. Ośmieliłem się nawet wysunąć wniosek, że ten właśnie znak dostają ludzie <<słabej wiary>> - a za takiego się nie uważałem. Sam Bóg jednak wie, jak bardzo pragnąłem doświadczyć Jego Miłości w taki, niemalże namacalny sposób.

Tego dnia byłem w kiepskim nastroju. Był to trudny i pracowity dzień wypełniony zajęciami do samego wieczora. Matka zaprosiła mnie rano na modlitwy wstawiennicze z nałożeniem rąk, a wówczas nie odbywały się one tak często, jak teraz. Można rzec, że były <<wydarzeniem na skalę Trójmiasta>>. W przeciągu dnia humor mi się nie poprawiał, lecz nie potrafiłem zapomnieć o porannym zaproszeniu. Byłem wyjątkowo zmęczony, ale jednocześnie modlitwy, na których zdarzały się <<spoczynki>> intrygowały mnie. Postanowiłem decyzję odłożyć do obiadu: <<Przecież będę musiał jeszcze zjeść obiad. Bar jest po drodze do miejsca nabożeństwa. Tam się zastanowię, co dalej>>. Ostatecznie zrezygnowałem z pójścia na nabożeństwo, stwierdziłem, że na modlitwy nie było tego dnia czasu – <<Nie idę>>.

Kiedy szedłem w stronę baru doświadczyłem pewnego niezwykłego znaku – jak na mój logiczny umysł. W głowie miałem obraz posiłku i <<barową atmosferą>>, nogi jednak, trochę jakby odłączone od reszty ciała, wiodły mnie dalej. Sam nie wiem kiedy znalazłem się pod kaplicą. Jak się później okazało, wkład w tajemnicze doświadczenie miała moja matka, która gorąco modliła się, bym przyszedł na modlitwy i <<broń Boże>> nie wchodził do baru po drodze – gdyż wówczas na pewno bym już do kaplicy nie dotarł.

Kiedy wszedłem do środka, zły humor i zmęczenie powróciło. Gdy nadszedł czas modlitw z nałożeniem rąk, poszedłem na modlitwę do trzech młodych i bardzo drobnych dziewczyn, byłem bowiem przekonany, że Bóg przychodzi do kogo chce, niezależnie, kto się nad daną osobą modli. Idąc, zażartowałem sobie w myśli, że śmiesznie byłoby, gdybym spoczął w Duchu Świętym, gabarytami swojego ciała zgniótłbym chyba drobne animatorki, <<ale ja przecież nie spoczywam>> – natychmiast spoważniałem.

Animatorka zapytała mnie o imię i od razu rozpoczęła się modlitwa wstawiennicza. Poczułem jak przychodzi Boża Miłość, która oddala wszelkie zmartwienia i kłopoty tego dnia, miesiąca i całego życia. Silne, ogromne ciepło rozpaliło się jakby w sercu i głowie na raz. Odczułem mocne drganie powiek – te znaki nie były mi obce, gdyż wcześniej już ich doświadczyłem. Dziękowałem Bogu za Jego dyskretną obecność. Prosiłem Go w wielu własnych intencjach. Moje myśli biegły bardzo szybko i gdyby je spisać, powstałaby spora książeczka. Nagle pojawiła się w głowie myśl, że przed Bogiem nie muszę formułować barwnych zdań, że nie muszę Go prosić o <<konkrety>>, bo On, jako mój Stworzyciel wie lepiej czego potrzebuję. Po prostu zawierzyłem się Bogu, a w myślach zrezygnowałem nawet z pragnienia doświadczenia namacalnego znaku, on już mi nie był potrzebny. Wtedy, na chwilę, naprawdę to zrozumiałem. Śpiew i głośne modlitwy zaczęły oddalać się w moich uszach. Powieki drgały ze wzmożoną siłą, a ja już przestałem modlić się <<werbalnie>> – to był kontakt bez słów. Poczułem jednak, że moje ciało leci. <<Upadam>> – pomyślałem –  <<stało się>>. Z ciekawością czekałem na moment uderzenia głową o posadzkę kaplicy. Jednak w miarę zbliżania się do pozycji poziomej ciało <<wyhamowywało>>. Upadłem jakby w jakiś kopiec pierza. Oczy miałem zamknięte, lecz nie było tam ciemności. Czułem, że leżę. Wszechobecne ciepło  przybrało formę jakby odczuwalnej, wręcz zmaterializowanej Miłości. Boża Obecność przemówiła, ale nie słowami. To był naprawdę silny i osobowy kontakt.

W tle słyszałem sapanie. Było ciężkie i głośne, ale stłumione – jakby dalekie. Z niemałym zaskoczeniem w oddechu tym rozpoznałem swój głos. Wsłuchując się jeszcze dokładniej usłyszałem śpiew z sali i głosy modlitw, ale one były tak daleko, tak odległe od tego miejsca, w którym obecnie się znajdowałem. Moje ciało także zostało tam – w kaplicy. Tu natomiast odbywało się prawdziwe spotkanie duszy ludzkiej z Bogiem. Miłość, ciepło i jasność, którą czułem, ale nie zmysłami, jest nie do opisania. To było zupełnie nowe uczucie. Zrozumiałem, że jest to uczucie idealnej Miłości, którą w życiu można próbować naśladować. Platon powiedziałby, że jest to idea miłości – jej pierwowzór.

Kiedy delektowałem się stanem, w jakim się znalazłem – odczułem, że coś się dzieje. Moja dusza zaczęła ponowną wędrówkę, tym razem powrotną. Pierwszy widok, jaki zobaczyłem, to brzydkie, jakby seledynowe i niedoskonałe światło rażących mnie lamp. Wstając z posadzki i otrzepując się nie mogłem uwierzyć jak bardzo obraz świata, na który patrzę, jest  niedoskonały. Trochę wyblakły i bez kolorów. To tak jakby wyjść z seansu w kinie i przenieść się przed czarnobiały ekran starego telewizora.

Naprawdę ciężko było mi uwierzyć z relacji mojej matki i bliskich, że huk uderzenia mojego ciała o posadzkę był bardzo głośny i trochę niepokojący.

Euforia w jakiej się znalazłem nie tylko sprawiła, że zapomniałem o zmęczeniu, głodzie i ciężkim dniu. Wszystkie <<ziemskie>> problemy i wątpliwości stały się bardzo małe. Zapragnąłem natychmiast modlić się, śpiewać i mówić o Bogu i swoim doświadczeniu innym ludziom. Poczułem się nieco odmieniony i uzdrowiony, lecz nie wiedziałem z czego.

Dziś, po wielu latach i wielu spoczynkach, jakich od tamtej chwili doznałem, a zdarzały się one dosłownie seriami, wiem, że każde z tych doświadczeń niesie ze sobą jakieś uzdrowienie, czy nawet uwolnienie od pewnego konkretnego problemu, negatywnego uczucia czy grzechu. Jacek”.

Świadectwo Ewy, członkini wspólnoty Marana Tha

O kursie Filipa dowiedziałam się w kościele i postanowiłam wziąć w nim udział razem z moim mężem. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, czym jest ten kurs. Kojarzył nam się z możliwością duchowego rozwoju. Byliśmy dobrze nastawieni, a mimo wszystko przetrwaliśmy tylko jeden wieczór.

Katechezy były głoszone w kościele, uczestnicy siedzieli w ławkach, nie mieli ze sobą kontaktu. Poza tym miałam wrażenie, że ekipa stanowiła grupę zamkniętą, samowystarczalną. Ktoś wygłaszał jakiś tekst, ale to do mnie nie trafiało. W dodatku źle działało nagłośnienie. Zespół muzyczny nie potrafił uczestników zagarnąć śpiewem.

To złe doświadczenie spowodowało, że kiedy ks. Kowalczyk zachęcał mnie do udziału w kursie organizowanym przez wspólnotę Marana Tha, przez długi czas nie chciałam się zgodzić pomimo tego, że wielu moich znajomych wybierało się na te rekolekcje.

Nie wiem, jak to się stało, ale kiedy termin kursu się zbliżył, nagle zdecydowałam się pójść. Tym razem odbywał się on w szkole. Było bardzo wielu uczestników, a ja otoczona byłam gronem przyjaciół. Od początku była inna atmosfera. Czuliśmy się oczekiwani, a między uczestnikami szybko wytworzył się rodzaj jakiejś duchowej więzi. Nie miałam trudności w słuchaniu głoszonych katechez, trafiały do mnie, świadectwa poruszały mnie. Coraz żywiej włączałam się w śpiew i modlitwę.

Kiedy nadszedł dzień modlitwy o wylanie Ducha Świętego, miałam pełne poczucie bezpieczeństwa. Całą siła woli starałam się otworzyć na działanie Ducha Świętego. Jednak byłam pewna, że spoczynek w Duchu Świętym nie może mi się przydarzyć, ponieważ moja struktura psychiczno-emocjonalna to wyklucza. Sądziłam, że spocząć w Duchu Świętym może tylko osoba bardzo pobudliwa, zdolna do swego rodzaju egzaltacji. Kiedy więc spoczęłam w Duchu Świętym, było to dla mnie potężnym znakiem.

Doświadczyłam działania Boga. Stało się to wbrew moim oczekiwaniom, ale w żaden sposób nie łamało mojej woli. Sam upadek zdarzył się nagle. Kiedy mężczyzna modlący się w mojej intencji nieoczekiwanie zwrócił się wprost do mnie słowami: „nie kontroluj, nie musisz wszystkiego nadzorować, zaufaj”, wtedy pomyślałam: „rzeczywiście, przecież ja cały czas niby się modlę, ale tak naprawdę to raczej słucham modlitwy tego człowieka i czujnie obserwuję swoje na nią reakcje”. I pomyślałam: „nie chcę tak, nie chcę kontrolować, chcę zaufać”, i po chwili: „zgadzam się na wszystko, niech się dzieje Twoja wola”. W tym samym momencie nogi po prostu zgięły mi się w kolanach i już leżałam na podłodze. Złożyłam się jak scyzoryk, upadłam na plecy z nogami podwiniętymi pod siebie. Upadłam gwałtownie, choć lekko jak piórko - bezpiecznie. Porównałabym to do wspomnienia z dzieciństwa, gdy ojciec zanosił mnie do łóżka i w żartach upuszczał, a ja spadałam wprost w ciepłą pierzynę. Ogarnęło mnie podobne tamtemu poczucie radości, zbliżającego się odpoczynku i absolutnego bezpieczeństwa. Odczucie było podobne, choć stokroć intensywniejsze. Trwalsze.

Uważam określenie <<spoczynek>> za wspaniale oddające charakter tego stanu, bo to rzeczywiście niewyobrażalny odpoczynek - odpoczynek od trudu istnienia poza rajem. Miałam wrażenie, że moja dusza rozpręża się, wyzwalając z wszelkich ograniczeń i nacisków.  Poczułam się całkowicie sobą, byłam wolna, a jednocześnie byłam w doskonałej jedności z innymi ludźmi, z całym światem stworzonym. Uczucie wszechogarniającego pokoju towarzyszyło mi jeszcze przez wiele godzin.

Widziałam świat jakby Bożymi oczami, uporządkowany i pełen harmonii. Taki, jakim pragnie go Bóg.

W ludziach postrzegałam coś, co czyniło ich pięknymi i godnymi miłości.

Po powrocie z kursu do końca dnia wyśpiewywałam: <<Bo góry mogą ustąpić i pagórki się zachwiać, ale miłość moja nigdy nie odstąpi od ciebie, mówi Pan>>”.

Świadectwo Teresy członkini wspólnoty Marana Tha

Było to rok po moim nawróceniu. Wówczas jeszcze chwiejnie kroczyłam drogami Bożymi. Próbowałam poznawać Ewangelię, ale miałam wiele dylematów i było mi bardzo ciężko w mojej ówczesnej sytuacji życiowej. Trudno mi było pogodzić się z moimi osobistymi problemami. Tylko codzienna Msza Św. i Eucharystia pozwoliły mi przetrwać i umacniać się w wierze. Było to zalecenie wspaniałego, troskliwego kapłana z moich pierwszych w życiu rekolekcji. Na tych rekolekcjach zostałam uwolnienia ze zniewolenia demonicznego. Straszne przeżycie i doświadczenie ogromu mocy zła, a jednocześnie cudownej przemiany dokonanej Wszechmocą Boga dawało mi siłę do postanowienia trwania w dobru.

03.03.2000 roku po raz trzeci w życiu uczestniczyłam w katolickich rekolekcjach ewangelizacyjnych. Był to dla mnie dzień którego nie zapomnę do końca życia. Na zakończenie Mszy Św. po Eucharystii, kiedy przyjęłam Pana Jezusa do mojego serca, ogarnęła mnie ogromna radość. Włączyłam się z wielkim przejęciem w śpiew pieśni wysławiającej Boga jako naszego dobrego Ojca. Nagle poczułam jak moje serce zaczyna bić coraz szybciej i szybciej, a mnie przepełnia narastająca radość zapierająca dech w piersiach. Byłam pewna, że ktoś wysoki kładzie mi delikatnie dłoń na ramieniu, a serce moje bije w szalonym tempie - unosi się i wychodzi z mego wnętrza. Poczułam bezwład mojego ciała, które osunęło się na podłogę. Stało się coś nieprawdopodobnego, czego nie mogłabym się spodziewać w najśmielszych moich marzeniach - to serce wychodzące z mojej piersi stało się maleńką istotą – kropeczką - pyłkiem. To byłam właśnie "ja" wraz z wszystkimi zmysłami. Czułam się unoszona w górę i otaczana cudowną złocisto-białą Światłością przepełnioną słodyczą miłości, dobroci, delikatności, czułości, wyrozumiałości i troski. Była to zarazem Mądrość, która rozprasza i rozwiązuje wszelkie problemy z wielką dobrocią. Ten niedostępny, tajemniczy wymiar rzeczywistości stał się dla mnie najbardziej realnym przeżyciem, które odbierałam wszystkimi zmysłami. Widziałam tę Cudowną Obecność, choć nie miałam oczu, czułam Jej bezmiar dobroci i przyjemnego ciepła miłości, która mnie otaczała, choć nie miałam ciała. Zaczęłam nieśmiało, z wielkim wzruszeniem rozmawiać z Nią, choć nie miałam ust, słyszałam co mi przekazuje ta cudowna Miłość choć nie miałam uszu. Czułam tę Wspaniałą Światłość jaka mnie przytulała, ochraniała i kochała cudowną pełnią miłości, zabierała wszelkie lęki i obawy, którymi byłam wcześniej przepełniona. Zapragnęłam jednocześnie, aby ta chwila nigdy się nie skończyła i trwała wiecznie. Po czasie wróciłam do obecnego świata i otwierając oczy zobaczyłam „szarą” rzeczywistość i mdłe światło sączące się z lamp. Do głębi byłam wzruszona i wstrząśnięta tym prawdziwym spotkaniem z Cudowną Osobą objawiającą swoją wewnętrzną istotę bezmiaru miłości i pokoju. Czułam, jakbym została przeprowadzona przez próg, za którym istnieje inny Świat, naznaczony Świętością, a jednak rzeczywisty i doświadczalny moimi zmysłami, moją nicością. Brakuje mi słów i nie jestem w stanie w pełni wyrazić spotkania z tą Cudowną Obecnością – Boga tak bardzo realnego, spotkania Osoby tak miłosiernej i dobrej dającej pełnię pokoju i radości, a jednocześnie wzbudzającej szacunek i bojaźń, aby nigdy Jej nie stracić, aby mieć siły do podążania za Nią i bycia Jej wierną w swojej wolności. Przeżycie to było zaledwie jak dotyk, który trwał zbyt krótko i nie pozwolił dojrzeć wszystkiego. W jego ogromie zrozumiałam moją bezsilność, małość i nicość, a zarazem wielkie obdarowanie i łaskę cudownego spotkania.

Doświadczenie to było dla mnie tak rzeczywiste, że dzisiaj, po dziesięciu latach od tego pamiętnego dnia, jak tylko spotykają mnie trudności i różne utrapienia, przypominam sobie owo wydarzenie. Mam obecnie świadomość, że przecież jest Bóg w Trójcy Św., który pozwolił mi zakosztować Jego miłości i zapewnił z wielką troską, że gdy będę w Nim trwała i do Niego się uciekała w każdej potrzebie, to ON JEST zawsze przy mnie. Teraz wiem, że tylko całkowita ufność w Tę Cudowną Dobroć i Mądrość w najwyższym stopniu, a jednocześnie wiara w moc i potęgę Boga, może mnie wyzwolić z wszelkiej niemocy i zła, dając zawsze nadzieję i dobro”, Teresa.

Spoczynek w Duchu Świętym budzi jednak duże kontrowersje: czy jest on rzeczywiście dziełem Ducha Świętego, czy mamy do czynienia ze zjawiskiem naturalnym. Taki znak nie jest w Biblii wspomniany, są w niej opisane jedynie upadki w kontekście wizji pochodzących od Boga lub spotkania z Jezusem. Prorok Daniel na widok nadprzyrodzonej istoty, która ukazała mu się nad brzegiem Tygrysu, upadł na ziemię; por. Dn 10,9. Trzej Apostołowie na górze Tabor słysząc głos Ojca niebieskiego padli na twarz; por. Mt 17,6. W Ogrodzie Oliwnym napastnicy padają na twarz przed Jezusem; por. J 18,6. Kiedy Jezus objawił się Szawłowi na drodze do Damaszku, ten, przyszły Apostoł narodów spadł z konia; por. Dz 9,4.

Są przynajmniej trzy powody, dla których wiele osób krytyczne ocenia spoczynek w Duchu Świętym: 1) odrzucenie w ogóle możliwości znaków nadprzyrodzonych; 2) dlatego, że znak ten objawia się także w grupach innych wyznań chrześcijańskich i w sektach; 3) dlatego, że nierzadko grupy, w których takie znaki miały miejsce, zrywały z Kościołem katolickim.

Odnośnie pierwszego powodu, stwierdzamy, że odrzucenie znaków to odrzucenie Ewangelii. Jezus podczas głoszenia Ewangelii posługiwał się znakami, miały ona potwierdzać Jego godność i władzę Mesjasza i Syna Bożego. Kiedy wysłańcy Jana Chrzciciela przyszli do Jezusa z pytaniem: „Czy jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Łk 7,20b), Jezus wskazuje na cuda, które czyni. Jan Ewangelista cuda Jezusa nazywa „znakami”, w rozdziale dwudziestym pisze: „I wiele innych znaków, których nie zapisano w tej książce, uczynił Jezus wobec uczniów. Te zaś zapisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym, i abyście wierząc mieli życie w imię Jego” (J 20,30-31).

Jezus nie tylko sam czynił znaki, ale władzę tę przekazał także Kościołowi. Znaki według Jezus będą towarzyszyć nauczaniu Kościoła. Przed swoim Wniebowstąpieniem mówi On apostołom: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie” (Mk 16,15-18). Św. Łukasz w Dziejach Apostolskich tak pisze o działalności apostołów: „Bojaźń ogarniała każdego, gdyż Apostołowie czynili wiele znaków i cudów” (Dz 2,43). Szczególnie z daru uzdrawiania znany był św. Piotr; por. Dz 5,12-16. Zwróćmy uwagę, że Jezus w mowie przed Wniebowstąpieniem nie ogranicza władzy czynienia znaków tylko do apostołów, będą ją posiadali ci, którzy uwierzą.

W historii Kościoła zawsze były osoby obdarzone darem czynienia znaków. Czy dzisiaj miało by być inaczej?

Warto wspomnieć, że zmarły w opinii świętości mnich prawosławny Jan z Wałaamu w liście do pewnej mniszki pisze o możliwości osłabienia w czasie modlitwy, które może doprowadzić do upadku: „Na wszelki wypadek dodam: choć zdarza się to rzadko i ludziom wyjątkowym, łzy mogą popłynąć po prostu strumieniem, inni wydawać się będą świętymi, ciepło, ale nie krwi, tylko szczególne, pochodzące z łaski Bożej, rozejdzie się po całym ciele, tak, że trudno będzie ustać na nogach, trzeba wtedy usiąść albo się położyć. To Gość Niebiański nawiedził. Wie o tym tylko ten kto sam tego doświadczył, dla postronnych jest to niezrozumiałe”[1].

Jednak znaki nie zawsze muszą pochodzić od Boga. Jezus ostrzega, że przyjdą po Nim fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy, którzy będą czynili znaki: „Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych” (Mt 24,24). Św. Paweł Apostoł w drugim liście do Tesaloniczan uzasadnia nawet pojawienie się fałszywych znaków: „Pojawieniu się jego (<<człowieka grzechu>>) towarzyszyć będzie działanie szatana, z całą mocą, wśród znaków i fałszywych cudów, [działanie] z wszelkim zwodzeniem ku nieprawości tych, którzy giną, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, aby dostąpić zbawienia. Dlatego Bóg dopuszcza działanie na nich oszustwa, tak iż uwierzą kłamstwu, aby byli osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, ale upodobali sobie nieprawość” (2 Tes 2,9-12).

Jeśli chodzi o objawianie się znaków poza Kościołem katolickim, to fakt ten  nie może przekreślać ich pochodzenie od Boga. Sobór Watykański II w Dekrecie o ekumenizmie naucza: „Ci przecież, co wierzą w Chrystusa i otrzymali ważnie chrzest, pozostają w jakiejś, choć nie doskonałej wspólnocie (communio) ze społecznością Kościoła katolickiego. Faktem jest, że z powodu rozbieżności utrzymujących się w różnej formie między nimi a Kościołem katolickim, czy to w sprawach doktryny, a niekiedy też zasad karności, czy odnośnie do struktury Kościoła, pełna łączność (communio) kościelna napotyka na niemało przeszkód, częstokroć bardzo poważnych, który przełamać usiłuje ruch ekumeniczny. Pomimo to usprawiedliwieni z wiary przez chrzest należą do Ciała Chrystusa, dlatego też zdobi ich należne im imię chrześcijańskie, a synowie Kościoła katolickiego słusznie ich uważają za braci w Panu. Ponadto wśród elementów czy dóbr, dzięki którym, razem wziętym, sam Kościół się buduje i ożywia, niektóre, i to liczne i znamienite mogą istnieć poza widocznym obrębem Kościoła katolickiego: spisane słowo Boże, życie w łasce, wiara, nadzieja, miłość oraz inne wewnętrzne dary Ducha Świętego, jak również inne widzialne elementy: wszystko to, co pochodzi od Chrystusa i do Niego prowadzi, należy słusznie do jedynego Kościoła Chrystusowego”[2].

Według św. Pawła Apostoła bez pomocy Ducha Świętego nie można nawet powiedzieć, że „Panem jest Jezus” (por. 1 Kor 12,3 ), a przecież chrześcijanie poza Kościołem katolickim potrafią złożyć takie wyznanie wiary. Wiara w Jezusa jest w nich dziełem Ducha Świętego, a jeśli ta wiara jest bardzo mocna, to można przypuszczać, że Duch Święty może też wśród nich działać znaki. Trzeba jednak zaraz zrobić zastrzeżenie: znaki nadprzyrodzone nawet od Boga nie muszą świadczyć o całkowitej poprawności wiary ani też o doskonałości moralnej. Jezus uwalnia od złego ducha córkę kobiety kananejskiej ze względu na wiarę w Jego moc, chociaż jest ona poganką; por. Mt 15,21-28. Duch Święty zstępuje na pogan słuchających Dobrej Nowiny o Jezusie w domu Korneliusza; por. Dz 10,44. Jeśli chodzi o moralność, sam Jezus ostrzega, że nie każdy, który czyni cuda wejdzie do królestwa niebieskiego; por. Mt 7,21-23.

Niektórzy krytycznie odnoszący się do spoczynku w Duchu Świętym powołują się na kardynała Léona Josepha Suenensa (1904-1996) wielkiego propagatora i opiekuna Odnowy w Duchu Świętym jakoby on je potępił. Otóż, nie jest prawdą, że kardynał Suenens odrzucił możliwość ich Bożego pochodzenia, on tylko mocno podkreślił możliwość ich naturalnego charakteru i konieczność właściwego ich rozeznania. Obawia się on, aby „upadki” nie podważyły wiarygodności Odnowy.

W swoim Szóstym Dokumencie z Malines zatytułowanym „<<Spoczynek w Duchu>> Kontrowersyjne zjawisko”, wydanym w 1986 roku, kardynał Suenens poddał wnikliwej analizie wspomniane zjawisko na szerokim tle biblijnym, historycznym oraz w oparciu o ankiety rozesłane do ośrodków Odnowy charyzmatycznej na całym świecie. W zakończeniu swojego dokumentu stwierdza: „Zjawisko powinno być domniemane jako naturalne aż do udowodnienia czegoś przeciwnego. Obowiązek wykazania przeciwieństwa spoczywa na tym, który się na to zjawisko powołuje”[3]. Suenens nie zaprzecza szczerości i wiarygodności osób, które doświadczyły „spoczynku” jako zjawiska nadprzyrodzonego, pisze on: „Tam gdzie to zjawisko się przytrafia, należy – w celu uniknięcia wszelkich niejasności – wprowadzić lub polecić wprowadzenie nauczania o relacjach natury i łaski, a w szczególności o wpływie na ludzkie zachowanie sfery somatycznej, psychicznej i duchowej. W ten sposób uniknęłoby się niezdrowego zaślepienia. Pytania, które tu stawiamy, dotyczą planu ogólnego, nie determinują natury w konkretnych indywidualnych przypadkach ani nie narzucają interpretacji danych fenomenów. Mogę przyjąć do wiadomości różne świadectwa i pozostaję wdzięczny moim korespondentom za ich odpowiedzi na mój apel. Nie do mnie należy jednak wypowiadać się na ich temat w planie ich osobistych przeżyć”[4].

Kardynał nie twierdzi, że nie dowierza świadectwom, ale nie czyni z nich argumentu na korzyść „spoczynków” jako znaków Bożych. Jest bardzo ostrożny. Trzeba się jednak zgodzić, że znaki łaski, żeby pozostały znakami, muszą być widzialne, a zatem muszą posiadać coś naturalnego, a jednocześnie nie mogą być do końca wyjaśnione siłami natury. Jak udowodnić, że „spoczynek” nie jest zjawiskiem naturalnym? Tak samo, jak uzasadniamy cudowne uzdrowienia. „Spoczynku” nie da się wyjaśnić w sposób naturalny. Jak już było powiedziane, osoby w czasie upadku nie wyrządzają sobie żadnej szkody, odczuwają niezwykłą miłość i radość, owoce „spoczynku” są dobre, stają się one albo początkiem nawrócenia, albo wielkim umocnieniem na drodze rozwoju duchowego. Owoce zwykle są trwałe, nie wydają się być skutkiem rozbudzonych chwilowych emocji. „Spoczynki” zdarzają się osobom, które ich nie oczekują, a nawet są sceptyczni wobec nich. Warto zwrócić uwagę na to, że „spoczynki” nie są zależne od określonych warunków naturalnych, od jakiegoś napięcia psychicznego danej osoby lub danej grupy. Ta sama osoba w tych samych okolicznościach może upaść lub nie upaść. Znam osobę, która bardzo pragnęła „upaść”, i przydarzyło się to jej na dziewiętnastych rekolekcjach, które niczym nie wyróżniały się od poprzednich osiemnastu. Znam osobę, która nie pragnęła „upaść”, a jednak „upadła” na swoich pierwszych rekolekcjach, natomiast już nigdy na wielu następnych zupełnie takich samych. Z mojej własnej praktyki wiem, że „spoczynek” może się zdarzyć w czasie modlitwy z nałożeniem rąk poza nabożeństwem, bez towarzyszenia muzyki i śpiewu, bez duchowego – i jeśli ktoś uważa za ważne – psychicznego przygotowania, to znaczy bez pouczeń na ten temat. I przeciwnie, mogą się one nie pojawić na bardzo uroczystych modlitwach o wylanie Ducha Świętego. A zatem należy stwierdzić, że „spoczynku” nie da się z całą pewnością przewidzieć, ani zaprogramować, jest ono wolnym darem Boga.

Kardynał dużą uwagę poświęca masowym upadkom jakoby w Duchu Świętym, które mają miejsce na wielkich zgromadzeniach niekatolickich liderów religijnych. Pod ich wpływem z wielkim dystansem patrzy również na podobne zjawiska w grupach katolickich. Zjawisko masowych upadków na niekatolickich zgromadzeniach religijnych, oraz w grupach sekciarskich, mogą rzeczywiście podważyć ich nadprzyrodzony charakter i postawić pytanie, czy nie mamy do czynienia ze zbiorową histerią. Nie chcę całkowicie wykluczać czynników psychologicznych, należało by w tym celu poddać analizie poszczególne przypadki, ale ogólnie rzecz biorąc, wydaje mi się, że chodzi tutaj o działanie złego ducha. Upadki w tego rodzaju okolicznościach to przecież doskonały sposób na osłabienie znaczenia prawdziwych znaków Bożych. Warto podkreślić, co kardynał pisze w rozdziale pierwszym swojego dokumentu: „Nie trzeba się dziwić, jeśli [diabeł] mnoży podróbki, imitacje autentycznej Odnowy lub gdy próbuje sprowadzić na złą drogę dzieło Boga”[5].

Upadki pochodzące od złego ducha bardzo często zdarzają się w czasie egzorcyzmów, zły duch przewraca osoby egzorcyzmowane, niekiedy także odbiera im świadomość, prawdopodobnie, aby je zastraszyć i nie dopuścić do następnych egzorcyzmów. Przewracanie się w czasie modlitwy, które ma miejsce poza Kościołem katolickim oraz w sektach, może pochodzić, jak już powiedzieliśmy, od Ducha Świętego, ale może też pochodzić od złego ducha. W przypadku wspólnot niekatolickich trzeba być szczególnie ostrożnym, ponieważ panuje w nich wielka swoboda na polu doktryny i w praktykach religijnych. Subiektywizm liderów tych wspólnot niechętnie poddających się, albo wprost odrzucających, rozeznanie duchów przez odpowiednie władze z łatwością prowadzi na manowce. Trzeba też wiedzieć, że prawdziwe charyzmaty mogą w pewnych sytuacjach przerodzić się we fałszywe i w konsekwencji prawdziwe znaki Ducha Świętego znikną, a na ich miejsce pojawią się znaki fałszywe.

Szczególnie należy być ostrożnym, jeśli chodzi o znaki w sektach, które powstały w wyniku zerwania łączności z Kościołem katolickim. Stojący u źródeł takiej sekty duch kłamstwa i niezgody sugeruje wpływ złego ducha na wszystko, co się w takiej sekcie dzieje.

Upadki przypominające „spoczynek w Duchu Świętym” pochodzące od złego ducha to - między innymi - „wielkie znaki i cuda” fałszywych mesjaszy i proroków, o których mówił Jezus w Mt 24,24. Przy ich pomocy zły duch chce osiągnąć następujące trzy cele: 1) wzbudzić nieufność do znaków Bożych; 2) podporządkować sobie osoby zdezorientowane; 3) wzbudzić strach u osób, na który ma wpływ, i u których spowodował upadek, aby nie poddawały się modlitwom wstawienniczym. Zewnętrznym objawem „upadku” jest bardzo często drżenie danej osoby, a objawem wewnętrznym – lęk i złe samopoczucie. Zły duch może w czasie modlitwy charyzmatycznej nie tylko spowodować upadek, ale także manifestacje: tarzanie się po ziemi, krzyki itp.

Znam przykłady upadków w kontekście modlitwy, których źródłem był niewątpliwie zły duch.

W listopadzie 1993 miała miejsce w Polsce wielka konferencja przybyłego z USA „proroka” Augustyna Alcala, jednego z głośnych przedstawicieli tak zwanej teologii sukcesu w nurcie zielonoświątkowym. Tematem konferencji było „Złap ducha”. Brało w niej udział około 3000 osób w hali sportowej. Na jednym ze spotkań prowadzonych przez grupę zajmującą się ewangelizacją uliczną (seminarium posługiwania w mocy), na którym było około 200 osób, lider wymachując nad głową marynarką powodował padanie w duchu dużej liczby osób ustawionych w kole. Padanie przypominało przewracanie się kostek domina. Na seminarium małżeńskim lider – pewien Szwed – powodował upadek w duchu bardzo wielu ludzi poprzez klepnięcie w policzek, dmuchnięcie lub pchnięcie palcem. Padanie miało miejsce również przez rzucanie przedmiotami. Podobno osoby chore w czasie modlitw na tym seminarium a również na spotkaniach ogólnych doznawały uzdrowienia. Kilka miesięcy później wspólnota, która zorganizowała tą konferencję odeszła od Kościoła. Powstaje pytanie: Jakiego ducha łapano na tej konferencji? Czy można przypuszczać, aby Duch Święty działał w taki zabawowy sposób?  A po drugie: Czy można przypuszczać, aby owocem Jego działania były niepokoje i rozbicie wspólnoty Kościoła? Św. Paweł Apostoł poucza: „Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju” (1 Kor 14,33).

Inny przypadek. Pewien młody mężczyzna przebierał się w habit zakonny i brał udział w modlitwach wstawienniczych z nałożeniem rąk, w wyniku których zdarzało się, że niektóre osoby „padały”. Zresztą sam również upadał w wielkim spokoju, kiedy się nad nim modlono. Brał udział również w egzorcyzmach na różnych rekolekcjach. Po jakimś czasie jednak „coś” mu zaczęło przeszkadzać w modlitwie: jakaś siła odrzucała mu głowę w lewo i w prawo jakby w nerwowym nie do opanowania tiku. Nie mógł odmówić Ojcze nasz. Stwierdziłem niewątpliwe zniewolenie przez złego ducha. Kilkugodzinne modlitwy o uwolnienie, w których sam brałem udział, nie przynosiły rezultatu. Manifestacje opuściły go, kiedy przyznał się, że nie jest zakonnikiem. Później dowiedziałem się, że pewna osoba, nad którą się modlił, miała następnego dnia atak demonicznego lęku. Przerażona, wcześnie rano wprost pobiegła do spowiedzi, aby się od tego lęku uwolnić. Fałszywy zakonnik nie przekazał jej Ducha Świętego lecz ducha złego. Kto więc był źródłem „upadków”, które miały miejsce podczas jego modlitw z nałożeniem rąk? Zły duch.

Modlitwa o wylanie Ducha Świętego w środowisku sekciarskim może się skończyć zniewoleniem przez złego ducha. Oto, co opowiedziała mi pewna młoda kobieta.

Ponad pół roku temu w Anglii byłam na dwudniowym obozie formacyjnym z grupą z Niezależnego Charyzmatycznego Kościoła Ewangelickiego. Pewna dziewczyna modliła się nade mną. Oddałam swoje życie Panu. Po pewnym okresie oziębłości religijnej nastąpiło we mnie jakby nawrócenie. Ta dziewczyna jednak krytycznie wyrażała się o kulcie Maryi i Kościele Katolickim. Ja jednak nie odeszłam od Kościoła katolickiego, chodziłam na Mszę św. i na ich spotkania.

Kilka miesięcy temu wzięłam udział w kursie Alfa prowadzona przez tę grupę. Na zakończenie była modlitwa o wylanie Ducha Świętego. Bardzo płakałam. Po tym kursie uwierzyłam, że jestem powołana do modlitwy nad ludźmi. Modliłam się nad pewną dziewczyną. Zaproszono mnie na lynch do znajomych z tej grupy. Była tam dziewczyna, która zachęcała mnie, żebym nie modliła się do Maryi. Nie zgodziłam się z nią. Ale w czasie modlitwy przed jedzeniem zaczęłam się trząść. Po lynchu wspomniana dziewczyna zaczęła się modlić o uwolnienie mnie od <<duchowego zniewolenie>>. Bardzo mocno się trzęsłam. Potem zaczęłam mieć wątpliwości, czy Kościół katolicki naucza prawdę. Gdy przyszłam do domu, nie mogłam się patrzeć na obrazek św. Cecylii, który leżał na stoliku. Przykryłam go. Różaniec odpychał mnie, wprost nie mogłam go dotknąć. W kościele katolickim raziły mnie figury świętych. Potem modliłam się nad pewnym mężczyzną o jego nawrócenie. Myślałam, że mam dar uzdrawiania. Pytałam się pastora, czy mogę się modlić o uzdrowienie. Odpowiedział, że tak. Potem modliłam się nad pewną kobietą. Czułam w niej jakieś zło. Czułam, że jej pomagam, i że działa przeze mnie Duch Święty. Ale po powrocie do domu czułam się bardzo źle. Miałam lęki. Ciemność. Nie mogłam usnąć. Przez tydzień od tego momentu bałam się patrzeć w lustro. Gdy w miejscu pracy spotkałam chłopca, nad którym się poprzednio modliłam, zaczęłam się trząść. Ogarnął mnie niepokój i następnego dnia poszłam na Mszę św. do kościoła katolickiego. Gdy zbliżałam się do kościoła, czułam, jakby mnie coś wewnątrz paliło. Nie mogłam podejść do Komunii św. Nie podeszłam. Zrozumiałam, że muszę się oczyścić. Wyspowiadałam się i dopiero później przyjęłam Komunię św. Do dzisiaj czuję, jakby coś za mną chodziło. Boję się usnąć”.

Zwróćmy uwagę, że XY po modlitwie o wylanie Ducha Świętego w grupie sekciarskiej odczuła radość i przypływ gorliwości religijnej, nawet sądziła, że ma dar uzdrawiania, ale Duch Święty poprzez lęk oraz inne znaki doprowadził ją do stwierdzenia, że nie jest na dobrej drodze, oraz że to, co uważa za dar, nie pochodzi od Niego.

Jeśli chodzi o trzeci powód postawy krytycznej w stosunku do „spoczynków” - odejście niektórych grup Odnowy w Duchu Świętym, w których „spoczynki” w czasie modlitwy się zdarzały – odejścia te nie mogą zamknąć nas na tego rodzaju znaki od Boga. Człowiek w swojej słabości może zmarnować każdą Bożą łaskę, może zmarnować powołanie do chrześcijaństwa, do kapłaństwa, do ewangelizacji, do rozwoju w życiu duchowym, również może utracić dane mu charyzmaty. Zły duch nie rezygnuje z tych, którzy zostali przez Boga obdarowani więcej niż inni, szuka w nich słabego punktu, rozpala niezdrową ambicję, kusi buntem i nieposłuszeństwem Kościołowi. Zafascynowanie cudami może doprowadzić do zaślepienia, ale przecież nie można mieć pretensji do Boga, że czyni cuda, odrzucać je jako niepotrzebne a nawet szkodliwe. Grupy, które odeszły od Kościoła nie miały odpowiedniej formacji teologicznej, nie miały też z pewnością dobrze teologicznie wykształconego i odpowiedzialnego kierownictwa.

Niektórzy zapytują, dlaczego „spoczynki” nie zdarzają się w Kościele katolickim podczas Eucharystii i tradycyjnych nabożeństw paraliturgicznych. Myślę, że odpowiedź nie jest trudna. Wierni, którzy przychodzą na Mszę św. i na różne nabożeństwa mają brać w nich świadomy udział, zaangażować się w nie umysłem i sercem. Msza św. składa się z dwóch zasadniczych części: liturgii Słowa i liturgii Eucharystii. Słowa należy wysłuchać, do Eucharystii należy przygotować się modlitwą, a następnie przyjąć ją z dziękczynieniem. A zatem, w którym momencie Mszy św. wierny powinien „spocząć”? Albo który moment nabożeństwa różańcowego jest odpowiedni do „spoczynku”, jeżeli to nabożeństwo łączy się z rozważaniem tajemnic życia Jezusa? Wyobraźmy sobie, że wierni padają w czasie kazania, albo przed Komunią św. Powtórzmy jeszcze raz za św. Pawłem: „Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju” (1 Kor 14,33). Spoczynki zdarzają się na specjalnych nabożeństwach, na których zaprasza się Ducha Świętego, aby nas napełnił.

Wydaje mi się, że niektóre osoby zaczynają przypisywać „spoczynkom” charakter naturalny, kiedy w ich grupie modlitewnej, w której kiedyś się zdarzały, znaki te zanikają. Stawiają więc pytanie: czy są potrzebne? Przecież „błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29). A nawet – czy są to naprawdę znaki Ducha Świętego? „Spoczynki” a także charyzmaty mogą w danej grupie zanikać z różnych przyczyn. Pierwszą taką przyczyną może być osłabienie życia w Duchu Świętym osób w danej grupie. Charyzmaty nie świadczą o świętości danej osoby, ale na ogół Bóg nie udziela ich komuś, kto lekceważy prawa życia duchowego i nie stara się rozwijać duchowo. W grupie, gdzie zamiast braterskiej miłości, posłuszeństwa i pokory zaznacza się coraz wyraźniej na przykład zazdrość, zarozumiałość, niezdrowe współzawodnictwo, gdzie pragnienie uwielbiania Boga ustąpi pragnieniu zdobycia ludzkich pochwał, dary Boże będą zanikały, ponieważ mogłyby stać się szkodliwe, to znaczy, mogłyby uspakajać, że wszystko jest w porządku. Znaki zależą od wiary i wierności Bogu. Można w tym miejscu przypomnieć historię Samsona. Jego charyzmatyczna siła wiązała się z niestrzyżeniem włosów, kiedy przez swoje nieopanowanie zmysłów i nieroztropność doprowadził do ich ostrzyżenia, stracił charyzmat.

Spoczynki” w danej grupie mogą też zaniknąć, ponieważ w danym czasie i w danej sytuacji nie są potrzebne. Znaki potrzebne są w ewangelizacji. Jeżeli grupa nie angażuje się w działalność ewangelizacyjną, nie potrzebuje „spoczynków”. Życie w Duchu Świętym osoby lub całej grupy nie rozwija się w oparciu o tego rodzaju znaki, źródłem rozwoju są sakramenty, modlitwa i służba bliźniemu. Jest rzeczą znaną, że osoby, które na początku drogi nawrócenia często „spoczywały w Duchu Świętym”, kiedy już zrobiły na niej duże postępy, przestały „spoczywać”.

Ks. Andrzej Kowalczyk