Aby uzasadnić tę, dość trzeba powiedzieć karkołomną tezę, dziennikarze „GW” sięgnęli po raport komisji Millera, z którego wyczytali, że „kapitan, przekonany, że nie uda się wylądować, nie "czuł wsparcia" ze strony "głównego dysponenta lotu", czyli prezydenta”. Opinia ta, i to zarówno w papierach komisji, jak i dziennikarzy, dowodzi, że traktują oni naszych pilotów, jak dzieci, które potrzebują wsparcia. Nie wiadomo, co miał zrobić prezydent: pogłaskać ich po główkach czy może powiedzieć: „nie martwcie się kochani, niech tam na dole czekają, a ja się cieszę, że polecimy na lotnisko zapasowe”. Pewne jest jednak, że cokolwiek by powiedział, to i tak teraz Czuchnowski z Kublikową przekonywaliby, że było to wsparcie za małe, i że gdyby było większe, to katastrofy by nie było.

 

Dalsza część tekstu jest jednak jeszcze zabawniejsza. „Cynle” z „GW” dorabiają do raportu własne interpretacje.

 

...kapitan "pomimo świadomości 'zawalenia się' planu lotu (w tym szczególnie lądowania na lotnisku Smoleńsk Północny) nie miał determinacji do podjęcia próby lądowania na siłę" (jak uznał rosyjski MAK w swoim raporcie). Na pytanie drugiego pilota: "A jak nie wylądujemy, to co?", odpowiedział: " To odejdziemy".


Ale w dalszej rozmowie w kokpicie - podkreśla komisja - "dowódca statku powietrznego wyraził swoje obawy ewentualnych skutków i konsekwencji wynikających z realizacji takiej decyzji": "Ja się tylko martwię tym, (co mi?) ..." oraz "Tym, (to się naprawdę martwię?)".


Może - choć w protokole tego nie znajdziemy - obu pilotom przypomniał się tzw. incydent gruziński z 2008 r? Pilot 36. pułku odmówił wówczas prezydentowi lądowania na objętym konfliktem zbrojnym lotnisku w Tbilisi. Skończyło się to dla niego m.in. postępowaniem karnym
”.

 

„Może” mówi o tym tekście wszystko. Piloci mogli pomyśleć, nie wiadomo czy pomyśleli, ale jako że wspiera to spiskową teorię spektakularnego samobójstwa, to Czuchnowski z Kublikową tak twierdzą. I podpierają się opiniami własnych ekspertów, którzy snują opowieści o „skomplikowanym efekcie presji pośredniej”, i tekstami z raportu komisji, w których można przeczytać, że „piloci podejmowali tę bardzo ważną decyzję pilotażową, kierując się nie tyle przesłankami lotniczymi, ile faktem, kogo i w jakim celu przewozili na pokładzie”...

 

A ja mam dla odmiany wrażenie, że Czuchnowski, Kublik i Wróblewski pisząc swoje teksty też znajdują się „w skomplikowanym efekcie presji pośredniej”, i nie kierują się przesłankami dziennikarskimi, ale „faktem, komu ich tekst może się opłacać”. Czego najlepszym dowodem jest powtarzanie kłamstw o odmowie lądowania. Tak ona była, tyle że na lotnisku, a nie w powietrzu. Ale po co przypominać o takich drobiazgach, gdy człowiek musi wypełniać polecenia szefostwa, by przyładować w Kaczorów.

 

Tomasz P. Terlikowski