W Polsce jest jednak wiele miast, w których służby porządkowe zamiast pilnować ludzi, pilnują "sowieckich tęcz".

Pomnik Wdzięczności Armii Radzieckiej” można zobaczyć m.in. z Ronda Waszyngtona przy Stadionie Narodowym. Stoi on w głównej alei Parku Skaryszewskiego, którego patronem jest Ignacy Jan Paderewski. Warto zaznaczyć, że popiersie Paderewskiego, a także popiersie amerykańskiego prezydenta Jerzego Waszyngtona, które znajdują się na Rondzie Waszyngtona, nie tylko nie są objęte specjalnym monitoringiem, ale nawet w jednej dziesiątej nie są tak oświetlone w nocy, jak sowiecki pomnik, który jest niemal tak pilnie chroniony, jak „Tęcza” na Placu Zbawiciela. Podczas gdy w nocy prawie cały Park Skaryszewski tonie w ciemności, todzięki specjalnym lampom skierowanym na sowiecki pomnik, jest przy nim jasno niczym w dzień. Oprócz skierowanych na niego kamer monitoringu, spaceruje przy nim także patrol policji, który zamiast zajmować się naprawdę ważnymi sprawami, chroni przed Polakami symbol rosyjskiej opresji i zniewolenia. Wszystko to, odbywa się zaś za pieniądze polskich podatników.

"Sowiecka tęcza" upamiętnia 26 żołnierzy Armii Czerwonej, którzy w 1944 roku nieopodal ponieśli śmierć. W 1968 roku ciała żołnierzy przeniesiono jednak na Cmentarz Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie. Pomnik stojący przy Rondzie Waszyngtona (właściwe miejsce śmierci żołnierzy), przesunięto zaś w głąb parku. Dziś na froncie pomnika wciąż znajduje się sowiecka pięcioramienna gwiazda. Widniejący na nim napis głosi zaś: Wieczna chwała bohaterom Armii Czerwonej poległym w walkach o wyzwolenie stolicy Polski Warszawy”. Wiadomym jest, iż Armia Czerwona nie mogła przynieść Polakom wyzwolenia, gdyż jej żołnierze sami nie byli wolni. Armia Czerwona przyniosła nam kolejne zniewolenie, które trwało znacznie dłużej niż to niemieckie. Wszyscy także dobrze pamiętają, jak stojąca po prawej stronie Wisły Armia Czerwona, czekała aż Powstanie Warszawskie wykrwawi się, a stolica Polski zostanie doszczętnie zburzona.

Sowiecki pomnik w Parku Skaryszewskim objęty jest całodobową ochroną, gdyż jest najczęściej dewastowanym warszawskim pomnikiem. Pod tym względem jest sowieckim odpowiednikiem "Tęczy" na Placu Zbawiciela. Na pomniku wielokrotnie pojawiały się różne napisy, w tym: „Ince”, czy „Smoleńsk pomścimy”. Widać wyraźnie, że Warszawiacy nie chcą owego pomnika, tak, jak zresztą podczas zaborów nie chcieli "Pomnika oficerów-lojalistów poległych w Noc Listopadową", który po kryjomu permanentnie niszczyli, aż doczekali wreszcie czasów, w których mogli go swobodnie usunąć. Był on bowiem dla nich symbolem narzuconego im przez Rosjan jarzma.

Krzyż w miejsce pomnika

Po śmierci wszyscy są równi. Każdemu więc należy się modlitwa i szacunek. Dlatego też zgodnie z naszą chrześcijańską tradycją, w takich miejscach, jak to, gdzie zginęło 26 rosyjskich żołnierzy, powinien zostać ustawiony prawosławny krzyż. Pomnik zaś, na którym znajdują się symbole związane z totalitaryzmem i kłamliwe hasło, głoszące, że Armia Czerwona wyzwoliła Polaków, powinien być jak najszybciej usunięty z przestrzeni publicznej, tak, jak miało to miejsce z "Pomnikiem oficerów-lojalistów poległych w Noc Listopadową".

Armia Czerwona jak Wermacht

Podczas gdy czymś niewyobrażalnym byłoby istnienie w Polsce ulicy Wermachtu czy pomników przedstawiających Niemców, jako wyzwolicieli, to jednak z Armią Czerwoną w Polsce jest już inaczej. Tymczasem obie armie najeźdźcze powinny być traktowane w podobny sposób, co nie znaczy jednak, że tak samo. Na pewno jednak ani dla wychwalania Wermachtu, ani też dla wychwalania Armii Czerwonej nie powinno być w polskiej przestrzeni publicznej miejsca. Wszakże gdyby nie "bratnia" pomoc Armii Czerwonej, udzielona Polsce 17 września 1939 roku, a wcześniej podpisanie między III Rzeszą a ZSRS Paktu Ribbentrop - Mołotow, to kto wie czy w ogóle doszłoby do wybuchu II wojny światowej.To w końcu Armia Czerwona uczestniczyła w rozbiorze Polski w 1939 roku i to przez nią doszło do Katynia. Armia Czerwona była bowiem narzędziem tej samej bestii, która kazała strzelać w tył głowy polskim oficerom. To ona przyniosła do Polski na swoich bagnetach czerwoną zarazę.

O zbrodniach Wermachtu mówi się w Polsce bardzo wiele. O zbrodniach Armii Czerwonej mówi się zaś wyjątkowo mało, a jest o czym. W mediach nie wspomina się o bitwie w Surkontach z 21 sierpnia 1944 roku, gdzie Armia Krajowa walczyła z Armią Czerwoną. Nie mówi się o zbrodni przeciw ludzkości, dokonanej na Polakach przez Armię Czerwoną w Przyszowicach. Bardzo mało mówi się o tym, żeArmia Czerwona wyłapywała członków Armii Krajowej we Lwowie, Wilnie oraz w wielu innych miejscach. Nie mówi się także o tym, że czerwonoarmiści gwałcili nie tylko Niemki, ale ofiarami ich zwyrodnienia padło także bardzo wiele Polek. Nie poruszanie tych tematów w dyskursie publicznym, świadczy jedynie o skali obłudy, jaka panuje w kręgach, które są obecnie odpowiedzialne za kształt polskiej polityki historycznej.

Miasta nie chcą sowieckich pomników

Władze Szczecina domagały się ostatnio pozwolenia na zburzenie "Pomnika Wdzięczności dla Armii Radzieckiej". Rosjanie nie wyrazi jednak na to swojej zgody. Z powodu zawartej 20 lat temu umowy, Rosjanie wciąż mają bowiem prawo dyktować Polsce, co może zrobić, a czego nie może robić z symbolami sowieckiego zniewolenia. Nadal nie możemy więc stanowić sami o sobie. Wciąż potrzebujemy zgody ludzi, którzy uważają, iż upadek ZSRS był największą tragedią XX wieku. Nie jest to jednak sporadyczny przypadek. Z brakiem pozwolenia Rosjan na zburzenie sowieckiego pomnika, mieliśmy bowiem do czynienia także w Pieniężnie, gdzie władze miasta chciały usunąć pomnik, odpowiedzialnego za likwidacje AK na Wileńszczyźnie, sowieckiego generała, Iwana Czerniachowskiego. Również jednak nie dostały na to zgody. Z tego też powodu, pomnik sowieckiego zbrodniarza jest permanentnie niszczony, tak, jak zresztą "Tęcza" na Placu Zbawiciela. Na pomniku pojawiały się m.in. Znak Polski Walczącej oraz napis „Precz z komuną”.

Prymitywna riposta Rosji

W odpowiedzi na działania polskich miast w sprawie usunięcia sowieckich pomników, Rosyjskie Towarzystwo Wojskowo-Historyczne postanowiło, że zbuduje na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie pomnik ku czci czerwonoarmistów „zamęczonych w polskich obozach śmierci”. Chodzi o 1200 bolszewickich żołnierzy, którzy zginęli podczas ataku na Polskę w 1920 roku. Miała to być również odpowiedź na upominanie się przez Polaków o pamięć zabitych strzałem w tył głowy m.in. w Katyniu, polskich oficerów. Według Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa we wniosku strony rosyjskiej nie było jednak mowy o żadnej tego typu inskrypcji, o jakiej podawała jedna z rosyjskich gazet. Jest to wiec kolejna rosyjska prowokacja, za którą najpewniej stoi Kreml, który chce zastraszyć Polaków za pomocą ferowania pod ich adresem obrzydliwych i kłamliwych oskarżeń. Gdyby jednak rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego wcześniej uchwalił ustawę dekomunizacyjną, to dziś najprawdopodobniej nie mielibyśmy do czynienia z podobnymi prowokacjami. Mają zaś one obecnie na celu wskazanie, iż każda akcja przeciwko sowieckim pomnikom w Polsce, spotka się z odpowiednią reakcją strony rosyjskiej.

Syndrom sztokholmski polskich elit

W Charkowie na Ukrainie, w miejscu powalonego niedawno pomnika Lenina, ustawiono krzyż. Nawet mimo rosyjskiej agresji, Ukraińcy nie bali się reakcji Kremla. Pokazali, że są gotowi, aby decydować sami o sobie. W Polsce zaś od 25 lat nie potrafimy poradzić sobie z reliktami ustroju totalitarnego, który niemal przez pół wieku terroryzował i trzymał pod butem miliony Polaków. Niestety jest to spowodowane syndromem sztokholmskim części elit III RP, który objawia się u nich nie tylko sympatią do sowieckich oprawców, ale pomocą w walce o pozostawienie w Polsce symboli komunistycznego zniewolenia. Wszystko to, odbywa się wbrew polskiemu narodowi i jego interesom. Na szczęście jednak, coraz więcej młodych ludzi jest wolnych od tej przypadłości, która może być w tym przypadku nazwana syndromem sowieckim. Młodzi ludzie zaczynają bowiem oczekiwać od polskich władz konkretnych działań, które raz na zawsze rozwiążą problem obecności reliktów komunizmu w polskiej przestrzeni publicznej. Bądźmy więc spokojni. Nawet bowiem jeśli nie podejmie się tego obecna władza, która wyraźnie puszcza oko do SLD, to i tak w końcu doczekamy chwili, w której symbole komunizmu będzie można zobaczyć w Polsce jedynie w muzeach.

Gabriel Kayzer