Ewolucja

 

Były sobie lata 90. Choć w mediach królowały reklamy proszków do prania w stylu „Ojciec, prać?”, Telewizja Polska prezentowała całkiem ciekawe programy. Np. dla miłośników dobrego humoru w weekendowe popołudnia transmitowano kultowy „Za chwilę dalszy ciąg programu”, a przerwy między audycjami wypełniały piosenki gwiazd rocka…

 

Inaczej było tylko na antenie Polsatu. Szczególne w niedzielne popołudnia. Stworzono kącik dla ludzi, którzy próbowali zaistnieć w świecie muzyki, bez tworzenia skomplikowanych kompozycji i wytrawnej liryki. Początkowo disco polo było tylko nowoczesną wersją biesiadnych piosenek. Idealnie trafiało w klimat polskiej wsi sielskiej, anielskiej. Program „Disco Relax” w którym były prezentowane piosenki artystów-amatorów cieszył się wysoką oglądalnością. Całe rodziny, po powrocie z kościoła, przy niedzielnym obiedzie podziwiały gwiazdy pokroju Bayer Full, Akcentu, Boysów, Shazzy czy Milano.

 

Muzyka zaczęła wykraczać poza getto. W swoich kampaniach wyborczych, wykorzystywali ją – niezależnie od poglądów – politycy. Najbardziej znanym przykładem jest piosenka „Ole, Olek!” zespołu Top One, która towarzyszyła zwycięskiej kampanii Aleksandra Kwaśniewskiego.

/
Z czasem, złoty interes w działaniu na scenie disco polo dostrzegli popularni artyści z "głównego nurtu", którym ciężko było się odnaleźć w rzeczywistości lat 90. I tak na listę przebojów programu „Disco Relax” trafili Krzysztof Krawczyk, Janusz Laskowski czy Bohdan Smoleń. Chyba tylko Krawczykowi, dzięki współpracy z Goranem Bregovicem, udało się wrócić na szczyt. Niekoniecznie złoty, bo twórcy disco polo nie narzekali na niedostatek, również długo po tym, jak radio i telewizja zaprzestały prezentowania ich twórczości. Wiele czołowych zespołów l. 90. gra do dziś. Wystarczy wymienić choćby Bayer Full, Akcent czy Boys. Ten pierwszy sprzedał kilkanaście milionów płyt. Dlatego narodziły się plotki o niesamowitym bogactwie lidera grupy – Sławomira Świerzyńskiego (działacza PSL), które sam zainteresowany z uśmiechem dementuje.

 

Pod koniec lat 90. zainteresowanie muzyką disco polo, jako czymś powszechnie uznawanym za obciachowe, słabło. Większą popularnością zaczęły cieszyć się zespoły popowe czy pop-rockowe (jak choćby kiczowate Ich Troje), a nawet spod znaku hip hop-u. Tym ostatnim (np. Jeden Osiem L) szybko przypisano łatkę „hip hopolo”. Potrafiły jednak zebrać pokaźne grono słuchaczy, którzy wynieśli je na szczyty popularności. I tak wyżelowani chłopcy, którzy świetnie bawili się wiejskich dyskotekach przy „Jesteś szalona”, teraz kiwali głowami w rytm „Jak zapomnieć?”.

/
Stosunkowo wcześnie ewolucję muzyki popularnej w stronę kiczu zauważył trójmiejski muzyk Ryszard „Tymon” Tymański. Ucieleśnieniem frustracji stała się płyta zespołu Kury „P.O.L.O.V.I.R.U.S.”. To tam, po raz pierwszy bezlitośnie zostały wyśmiane wszelkie „narodowe obciachy”, właściwie dotyczące nie tyle samego disco polo, co tandety, która zaczęła dominować w mediach „głównego nurtu”. Na „polski dance” czas przyszedł później… W 2004 r. do kin trafił film Wojciecha Smarzowskiego „Wesele” do którego muzykę stworzył właśnie Tymański. Płyta jego nowej kapeli Tymon & Transistors, ze ścieżką dźwiękową do filmu, była kontynuacją kultowego krążka „P.O.L.O.V.I.RU.S.”. Tym razem na celowniku Tymona znalazło się głównie disco polo. Tymański wyśmiał wszystkie sprośne, biesiadne, weselne przyśpiewki (często w klimacie l. 90.), a na listach przebojów zagościł „Biały miś” w jego aranżacji. Groteskowe wspomnienie o latach dominacji tego gatunku, odniosło jednak zupełnie inny efekt od tego, jaki zamierzał osiągnąć twórca yassu. Tymański, całkiem nieświadomie, obudził demony przeszłości. I tak, po „Białym misiu” (którego cover znaczna część laików wzięła na serio), „na salony” znów zapraszano przyblaknięte gwiazdki disco polo.

 

Tym sposobem już w pierwszym dziesięcioleciu XXI w. na uroczystej gali 15-lecia Polsatu grał zespół Boys. O Bayer Full nie zapomniała Telewizja Publiczna, która na antenie telewizyjnej Dwójki w programie „Szansa na sukces” gościła Świerzyńskiego i spółkę. Nie zabrakło również miejsca dla disco polo w prime time. I tak w głównym wydaniu „Wiadomości” na TVP 1 mieliśmy cały materiał o powrocie disco polo. Zespoły, które nie odcinały się od swojej przeszłości, opowiadały o tym, w jak dochodowej branży działają, mimo braku dostępu do mediów. W materiale nie pojawiła się tylko „królowa disco polo” – Shazza, która nie chciała być kojarzona z „obciachem”. I chyba źle zrobiła, bo działalność na scenie pop niewiele jej dała. Dla słuchaczy i krytyki zawsze pozostanie panią z polsatowskiego programu…

 

Obciach wkracza na salony

 

Wspomniane zaproszenia nie wzięły się z niczego. Pojawienie się portalów typu You Tube czy Wrzuta, walnie przyczyniło się do popularyzacji przykurzonych płyt. Mało wymagający słuchacze, dobierając muzykę na imprezy, często decydowali się właśnie na disco polo, które przecież i tak od lat wiodło prym w czasie weselnych zabaw. Właściciele mniejszych stacji telewizyjnych, dostrzegli zapotrzebowanie na tego typu „dobra kultury” i tym sposobem, na platformach cyfrowych bądź sieciach kablowych pojawiły się programy, prezentujące tylko i wyłącznie muzykę disco-polo, czy jak kto woli „polski dance”. Od 2010 r. również na kanale VIVA Polska w każdą niedzielę emitowany jest blok o wiele mówiącej nazwie „Disco ponad wszystko”, cieszący się niezwykłą popularnością.

 

Propagatorzy disco polo poszli za ciosem i już w 2011 roku uruchomili kanał telewizyjny, poświęcony w całości tej muzyce – Polo TV. Nieco więcej pluralizmu jest na kanale TV. Disco, który wystartował kilka dni temu. Na antenie prezentowana jest muzyka dyskotekowa z l. 70, 80 i 90 i oczywiście disco polo, które wraca pod starym, sprawdzonym szyldem „Disco Relaks”.

 

Tym razem, moda na disco polo czy mało wyrafinowany pop, dotknęła nie tylko środowisk wiejskich. „Polski dance” znalazł zwolenników również wśród młodych, wykształconych, z wielkich miast – również studentów, z czym nie kryją się propagatorzy gatunku. To tylko jeden z elementów zjawiska, nazywanego przez niektórych „upadkiem elity”

/
- Zmienił się obraz studenta. W latach dziewięćdziesiątych znaczna cześć studentów rozpoczynała naukę, aby rozwijać swoje zainteresowania. Studiowanie było często przedłużeniem hobby. Zaliczanie egzaminów przychodziło więc z łatwością, a wolny czas można było poświęcać na rozwój kulturalny. Oczywiście nie idealizuję tamtych czasów, ponieważ dla części studiujących kultura sprowadzała się do wypicia kilku piw w pubie. W każdym razie na studiowanie, szczególnie dzienne, mogła sobie pozwolić tylko część abiturientów - studia były więc traktowane jako coś elitarnego, szczególnie jeśli uczyło się na renomowanej uczelni. Z czasem wzrastać zaczął poziom skolaryzacji, a wraz z nim studia powszedniały - zatracał się całkowicie etos studiowania. Ponadto, co zresztą w warunkach rynkowych zrozumiałe, studenci zaczęli pragmatycznie podchodzić do oferty kształcenia wybierając studia które mogą dać pracę, a nie być przedłużeniem zainteresowań. Zazwyczaj w takiej sytuacji więcej czasu poświęca się na zdobywanie wiedzy, a mniej na swój rozwój kulturalny – mówi dr Patryk Tomaszewski, pełnomocnik rektora Uniwersytetu Mikołaja Kopernika ds. kultury studenckiej.


 - Należy również pamiętać, że koniec lat 90 - tych to spadek zainteresowania muzyką bardziej wymagającą. Widoczne jest to choćby na przykładzie subkultur - nie znajdziemy już chyba wśród studentów tzw. depeszowców - słuchaczy Depeche Mode, czy decurowców - słuchaczy The Cure. Studenci przejawiają te same gusta muzyczne, co reszta społeczeństwa, a więc przede wszystkim interesująca jest dla nich muzyka łatwa i przyjemna: pop w wydaniu Dody czy pop rock w wydaniu Feela, itp... Gusty muzyczne studentów są moim zdaniem odzwierciedleniem kultury masowej - tego czym żyje świat cele brytów. Jeżeli weźmiemy pod uwagę zatracenie poczucia elitarności wśród studentów, widzimy masę młodych ludzi, którzy nie odróżniają się od reszty społeczeństwa. Oczywiście ten obraz jest trochę przejaskrawiony, bywają postawy odmienne, ale jeśli mowa o kulturze studenckiej - jeśli istnieje, bo wielu badaczy twierdzi, że obecnie nie - to raczej występują jako margines, poza głównym obiegiem – twierdzi Tomaszewski

 

Dzieci disco-polo

 

Pisząc ten artykuł, nie spodziewałem się z jaką łatwością przyjdzie mi znaleźć rozmówców, którzy opowiedzą o swojej ulubionej muzyce. Jak się okazało, jej popularność jest rzeczywiście bardzo duża, a słuchaczy powinno określać się mianem „wyznawców”, dla których treści piosenek (imprezki, miłość, seks, zabawa) są życiowym drogowskazem. Najchętniej o swoim życiu opowiadają młode kobiety. Dlatego bohaterkami tego tekstu są uczennice szkół średnich: Ania, „Pamela” i Paulina (imiona zostały zmienione – przyp. red.).

/
Ania słynie z tego, że jest nieśmiałą, skromną dziewczyną, jednak na zabawach „zupełnie traci głowę”, a raczej - jak mówi jej koleżanka - „daje d***y jak każda”. Wszystko przy akompaniamencie disco polo. Ma 18 lat, jej siostra 16. Pochodzą z rodziny rolniczej, chodzą do kościoła, sprawiają dobre wrażenie, ale sobotnia impreza całkowicie je odmienia. Wśród rówieśniczek uchodzą za wyobrażenie typowej „wieśniary”. Prostej, wymalowanej „dziołchy” ze wsi. Ich sytuacja rodzinna nie jest ciekawa. Rodzice są po rozwodzie, ojciec siedział nawet we więzieniu, bo nie płacił alimentów. Młodsza z sióstr nie grzeszy urodą. Niewysoka, zalicza się do tych bardziej „puszystych”. Ma jednak zamiłowanie do rytmów spod znaku disco polo przy których, jak starsza siostra, zapomina o całym świecie. To właśnie w czasie takich ludowych bachanaliów, zasłynęła wśród nastoletniej gawiedzi seksem z kilkoma chłopakami naraz. Muza, alkohol i „miejscówa” za remizą – mocne wrażenia wpisują się w pamięć. Nie potrzeba do tego używek, wystarczy sam „klimat”. To dla nich jedyny sposób na życie i ucieczka od szarej rzeczywistości. Jak mówi znajoma Anki, „sobotnia dyskoteka to miejsce, gdzie budzą się zwierzęce instynkty”. Na imprezę siostry zawozi chłopak Ani. Są ze sobą„we wiadomym celu”. Nie musiałem nawet dopytywać w jakim. - Nigdy nie zabrałbym dziewczyny w takie miejsce. Odpowiada mu to? – pytam. – To totalne zezwięrzecenie. Czy ktoś tu myśli w jakichś „wyższych kategoriach”? – odpowiada mi jej rówieśniczka.

 

Pomimo tego, siostry nie uchodzą w swoim środowisku za najgorsze „blachary”. Nie wychodzą poza „średnią”. Są uznawane za szare myszki z „wiochy”, które - po nasłuchaniu się pikantnych piosenek disco polo - szaleją na sobotnich imprezkach. Chcą być jak wszyscy.

 

Podobnie jest z „Pamelą”. Nawet znajome nie pamiętają jej imienia, bo tak przylgnęła do niej ksywka, którą zawdzięcza nadmiernemu makijażowi. Jest całkiem ładna. Chodzi do jednej ze słabych szkół w małym mieście. Również pochodzi ze wsi. Nie potrafi wiązać się emocjonalnie z chłopakami. Co i rusz spotyka się z kimś innym, ale rozstaje bez sentymentu. Ma faceta, bo „jest fajnie” niczym w utworach jej ulubionych zespołów disco polo. Gdy przestanie być „fajnie”, da sobie spokój. Po co się szarpać? „Grunt, żeby mi było dobrze” – mówi.

 

Gdy pilnie poszukiwałem kontaktu z ludźmi „z klimatu”, jej koleżanka, bez mrugnięcia okiem wskazała na nią. – To typowy przykład disco-polówy – powiedziała. „Pamela” jeździ w każdą sobotę do dyskotek, często ulokowanych na wsiach. Nie króluje tam wyłącznie disco-polo, ale jak sama przyznaje „na***ć się i dać wydupczyć też można”.

 

/
W grę wchodzą też narkotyki. W końcu już wiele lat temu trafiły „pod strzechy”. Zjawisko jest na tyle powszechne, że towarem częstują nachalnie dobrzy znajomi. Ci, którzy nie biorą, zaliczają się do tych „porządniejszych”. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że w klubach odchodzi regularna dilerka. – Bywalcy dyskotek, niezależnie od tego, czy są słuchaczami disco polo czy tych „lepszych” nurtów, dzielą się na ludzi, którzy przychodzą, aby się pobawić i tych, którzy „szukają mocniejszych” wrażeń – mówi Paulina, uczennica liceum. – Których jest więcej? – pytam. – 80% to „szukający wrażeń” – odpowiada po chwili namysłu nastolatka. Sobotni wyjazd to ich punkt odniesienia. Chodzą do szkoły, uczą się, ale to tylko marazm. Przełomem jest zawsze sobota. Wówczas nie liczy się kompletnie nic, czynniki zewnętrzne nie mają tu znaczenia. Ważne, aby jechać! Od soboty do soboty.

 

Trzeba zaznaczyć, że „duch disco polo” zapanował nie tylko wśród ludzi ze wsi, ale również (a może przede wszystkim?) wśród „miastowych”. – Dyskotekowe panienki dzielą się na „wieśniary” i te rzekomo lepsze - „z miasta”. Jedne i drugie są niesamowicie chamskie, tyle, że te drugie aspirują do „czegoś więcej”. Zresztą spójrz na nie… - mówi Paulina.

 

Wskazuje mi grupkę dziewczyn, kręcących się blisko szkoły. – Sposób ubierania dużo lepszy, poczucie „luzu” no i „wyższe” aspiracje. Ich cel to nie dyskoteka koło tego małego miasta, ale warszawskie kluby. One też słuchają disco-polo. Wytykają to swoim koleżankom ze wsi, a same cichaczem, gdy nikt nie słyszy, robią to samo. – śmieje się Paulina.

 

Można postawić pytanie, jak muzyka, będąca uosobieniem obciachu, zdobywa sobie popularność wśród młodzieży z różnych środowisk?Niewątpliwie swoje zrobiło rozpowszechnienie Internetu. To właśnie z niego licealna dziatwa czerpie wspomniane „dobra kultury”. Prym wiodą YouTube, Facebook, itp. Sposobów wymiany jest obecnie mnóstwo. Skończyły się czasy, gdy - aby zdobyć ulubioną muzykę - trzeba było przegrywać taśmę czy płytę. Dziś wystarczy jedno kliknięcie. Nie wymaga to wielkiego wysiłku. Podobnie jak odbiór muzyki disco-polo.

 

Słuchanie disco polo, wiążące się z tym „wyjazdy na imprezki” i wszelkie tego konsekwencje są również skutkiem „efektu domina”. – Jeździła Julka, to musi i Kaśka i Olka, itd. Kaśka słucha disco? To spróbować musi i Julka i Olka… Instynkt stadny – śmieje się Paulina. Dziewczyny „z lepszych domów” często okłamują rodziców, co do celu swoich wojaży. Wychodzą z domów, oznajmiając, że idą do koleżanek, a kończą w męskich toaletach wiejskich dyskotek.

 

Siła w prostocie

 

- Chyba samo prostackie disco polo nie może kogoś aż tak zdegenerować? – dociekam – Oczywiście, że sama muzyka nie może. Znam ludzi, którzy słuchają tego i są normalni. Często to inteligentni ludzie, dobrzy uczniowie – mówi licealistka. – Nie przeszkadza im ten kicz? Ja bym się wstydził. Na czym polega ten fenomen? – pytam. – Na czym? To po prostu nie jest skomplikowane. Nie wymaga długiego myślenia, interpretacji. To klucz do sukcesu tej muzyki. – Punk też nie jest skomplikowany i można się przy nim wyłączyć– przekonuję. – Spójrz na te dziewczyny. Czy do nich pasowałby punk? – uśmiecha się Paulina.

 

Faktycznie, w końcu wygodniej się umalować, niż przebijać policzki agrafkami. Gusta muzyczne są różne, ale w przypadku tych dziewczyn, disco polo czy dance to coś więcej. To sens życia i przełom w monotonii szarych tygodni, którego symbolem jest hałas, alkohol, zabawa i seks bez zobowiązań.

 

Gdy w mediach mówi się o złym wpływie muzyki na młodych ludzi – zazwyczaj chodzi o metal. Pentagramy, trzy szóstki, bluźnierstwa – to wszystko razi szarego Kowalskiego (choć po ostatnich posunięciach władz TVP chyba mniej). Natomiast nikt nie traktuje poważnie muzyki disco polo. Co najwyżej, jako symbol kiczu, dobry do weselnej potańcówki. Na przykładzie wcześniej wspomnianych dziewczyn, przekonałem się, że epatujące seksem teksty - zwłaszcza nowych - utworów tego gatunku, również mogą stanowić pewien problem dla młodych ludzi. Zwłaszcza dla tych, którzy zostali pozostawieni bez dobrego przykładu „z góry” i właściwie wytyczonych perspektyw.

 

Krucjata przeciwko disco polo? Nie. Po prostu zachowanie zdrowego rozsądku i dobrego smaku. Piosenka, nawet ta najłatwiejsza, też kiedyś się kończy. A po niej pozostaje przerażająca cisza i poczucie pustki…

 

Aleksander Majewski