Wielotysięczne protesty w Tbilisi, które początkowo miały przede wszystkim antyrosyjski charakter, a szybko przyjęły formę antyrządową, Rosja już wykorzystuje do eskalacji relacji z Gruzją. Moskwa błyskawicznie nadała sytuacji wyjątkowo groźny charakter i podjęła nadzwyczajne kroki, choć nie mają one żadnego uzasadnienia. Wydaje się, że Kreml będzie chciał w najbliższym czasie grać kwestią gruzińską i to w kilku aspektach. Po pierwsze, ma to budować w oczach światowej opinii niestabilny obraz Gruzji, co z kolei negatywnie miałoby wpłynąć na coraz lepszą współpracę Tbilisi z USA i NATO. Po drugie, Moskwa obawia się zmiany rządów w Gruzji – opozycja jest bowiem dużo bardziej antyrosyjska niż rządząca ekipa. Dlatego chodzi o pokazanie demonstracji jako anarchii wymierzonej w zwykłych Rosjan. Po trzecie, eskalacja w relacjach z Gruzją może być wykorzystana przez Kremla na użytek wewnętrzny – wskazanie zewnętrznego wroga rzekomo zagrażającego „rosyjskim turystom”, ma odwrócić uwagę Rosjan od problemów socjalnych i skupić ich wokół władzy.

Należy pamiętać, że do zaognienia sytuacji doszło krótko po wizycie premiera Gruzji w Waszyngtonie i wcześniej wizycie sekretarza generalnego NATO w Gruzji. Ona te wydarzenia potwierdzają, że Tbilisi znajduje się na dobrym kursie i jest coraz bliżej Zachodu. Obecne wydarzenia mogą zaburzyć ten obraz, choć tak naprawdę opozycja dążąca do przedterminowych wyborów jest jeszcze bardziej prozachodnia, niż rządzące Gruzińskie Marzenie. Dlatego Moskwa natychmiast po prowokacji, jaką było wpuszczenie rosyjskiego deputowanego nie tylko do parlamentu gruzińskiego, ale i pozwolenie mu na zajęcie miejsca przewodniczącego, przystąpiła do medialno-politycznej ofensywy mającej sztucznie jeszcze bardziej zaognić sytuację.

Protesty w Tbilisi w nocy z czwartku na piątek 20/21 czerwca przerodziły się w starcia z policją. Rannych zostało co najmniej 240 osób, w tym 39 funkcjonariuszy. Demonstranci usiłowali wtargnąć do budynku parlamentu, protestując przeciwko obecności Siergieja Gawriłowa. Deputowany Dumy Państwowej przemawiał po rosyjsku z miejsca przewodniczącego. Okazją było coroczne międzynarodowe spotkanie parlamentarzystów z państw prawosławnych. Reakcja Moskwy była od początku przesadzona. Protesty przeciwko obecności kontrowersyjnego polityka rosyjskiego w parlamencie gruzińskim propaganda moskiewska i najwyżsi przedstawiciele władz Rosji zaczęli przedstawiać jako atak na Rosjan i Rosję. Deklaracje o konieczności ochrony rosyjskich turystów brzmiały niepokojąco – znając modus operandi państwa rosyjskiego – nie można wykluczyć prawdziwych prowokacji, to jest „ataków” na zwykłych obywateli Rosji na terenie Gruzji. Wydarzenia w Tbilisi są „rusofobiczną prowokacją” i Rosja jest zaniepokojona przejawami agresji wobec jej obywateli – oświadczył 21 czerwca rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Pieskow powiedział, że „tego rodzaju przejawy rusofobii” wywołują zaniepokojenie, ponieważ „Gruzja jest krajem odwiedzanym dość regularnie przez wielu turystów z Rosji”.

Wcześniej rzeczniczka MSZ Maria Zacharowa na swoim profilu na Facebooku oceniła, że w Gruzji doszło do „koszmarnej prowokacji” i że została ona „urządzona w rozkwicie sezonu turystycznego”. Tego samego dnia Putin dekretem zarządził, że od 8 lipca rosyjskie linie lotnicze nie będą przewozić turystów do Gruzji, a biura podróży – sprzedawać wycieczek do tego kraju. W dokumencie powołał się na względy bezpieczeństwa. Jednocześnie MSZ Rosji zarekomendowało swym obywatelom, by nie udawali się do Gruzji, a tym Rosjanom, którzy już tam są – by nie odwiedzali miejsc masowych zgromadzeń. Tymczasem protesty w Tbilisi trwały w kolejnych dniach i można już mówić o poważnym kryzysie politycznym. Ostrymi reakcjami Kreml może wpływać na rozwój sytuacji w Gruzji. Prezydent Salome Zurabiszwili zasugerowała, że za zamieszkami stoją czynniki prorosyjskie i ostrzegła, że na wewnętrznej konfrontacji w Gruzji skorzysta Moskwa.

Warsaw Institute