Sojusz Rosji z Wenezuelą nie jest tajemnicą od lat. Moskwa wspierała reżim Chaveza a potem Maduro, widząc w nim kluczowego sprzymierzeńca przeciwko USA na półkuli zachodniej. W zamian za kolejne koncesje dla Rosnieftu, wspieranie takich reżimów, jak Kuba, oraz obietnice rozwoju współpracy wojskowej, Caracas dostawało kolejne miliardy pomocy finansowej. Obecny kryzys polityczny w Wenezueli nabrał już jednak takiego charakteru, że pojawiła się groźba upadku reżimu Maduro. Dla Rosji byłaby to geopolityczna katastrofa (o stratach finansowych nie wspominając). Dlatego Moskwa bardzo aktywnie działa na niwie dyplomatycznej, wspierając Maduro. Czy jednak faktycznie wysłano do Wenezueli kilkuset najemników, żeby bronili reżimu? To kwestia dyskusyjna i na razie brak twardych dowodów na obecność uzbrojonych Rosjan w tym południowoamerykańskim kraju.

Rosja, która w ostatnich latach zapewniła Wenezueli kilkanaście miliardów pomocy finansowej w postaci kredytów i zapłaty za dostawy ropy, w ostatnich dniach bardzo mocno poparła Nicolasa Maduro. Jednoznacznie uznaje go za jedynego legalnego przywódcę państwa i ostrzega Zachód, szczególnie USA, przed próbami „siłowego przewrotu” w Caracas. To przede wszystkim Stany Zjednoczone popierają i wzywają innych do poparcia jako prawowitego przywódcy Juana Guaido. Pytanie, czy Moskwa, oprócz aktywności politycznej i ekonomicznej, popiera Maduro także w inny sposób?

25 stycznia agencja Reuters poinformowała, że w Wenezueli może się znajdować nawet 400 pracowników rosyjskich prywatnych spółek najemniczych. Pierwsi mieli się pojawić w Wenezueli jeszcze w maju 2018 roku, ale niedawno doszło poważne wsparcie. Wśród nich mają być wagnerowcy, a głównym zadaniem jest ochrona prezydenta Maduro. Rzecznik Kremla zaprzecza doniesieniom o wysłaniu do Wenezueli uzbrojonych Rosjan w celu zapewnienia osobistego bezpieczeństwa Maduro. Dotychczas, kiedy pojawiały się doniesienia o aktywności w jakimś kraju najemników z Kompanii Wagnera, wiązało się to z chęcią zapewnienia bezpieczeństwa lokalnym liderom zaprzyjaźnionym z Kremlem oraz chęcią ochrony biznesowych interesów rosyjskich – szczególnie Jewgienija Prigożina. Oba te czynniki wystąpiły jednocześnie w Syrii, Sudanie oraz Republice Środkowoafrykańskiej. Należy więc zadać pytanie, czy Maduro potrzebuje bezpośredniej ochrony wojskowej ze strony Rosjan oraz czy w Wenezueli są jakieś obiekty przemysłowe należące do Rosjan, które należałoby ochraniać.

W obu przypadkach trudno znaleźć oczywiste uzasadnienie dla wysłania do Wenezueli rosyjskich najemników. Po pierwsze, Maduro raczej nie ma problemów ze skompletowaniem ochrony osobistej, armia też go popiera. Jest zresztą trzecia pod względem liczebności w regionie, za Brazylią i Kolumbią. A jest jeszcze Gwardia Narodowa Wenezueli z 23 000 zbrojnych – elitarna formacja, świetnie wyposażona i wyszkolona. Jej celem jest tłumienie protestów. Po drugie, w przeciwieństwie do Syrii czy Sudanu, w Wenezueli nie ma rosyjskich obiektów, które musieliby ochraniać uzbrojeni Rosjanie. Wszystkie projekty, w które zaangażowała się Rosnieft, są zarządzane przez operatora, państwowy koncern PDVSA.

Nie można też oczywiście z góry przesądzać, że informacja o najemnikach jest fałszywa. Można na przykład założyć, że Maduro jednak nie jest tak do końca pewny lojalności swoich pretorianów. Być może też oficjalnie dementowana przez Kreml informacja jest jednak prawdziwa, bo Moskwa wysyłając najemników do Wenezueli symbolicznie chce podkreślić, że jest zdecydowana na wiele, byle obronić reżim Maduro. Faktem jest, że w ostatnich tygodniach widać zwiększoną aktywność państwowych samolotów rosyjskich w tym regionie świata – i kursują one głównie między Wenezuelą a Kubą. Nie da się wykluczyć, że Rosjanie przygotowują scenariusz ewakuacji Maduro, najważniejszych ludzi reżimu i ich majątku z Wenezueli na Kubę właśnie.

Warsaw Institute