Portal Fronda.pl: Parlament Europejski, wbrew głośnym zapowiedziom jego przewodniczącego, Martina Schulza, „zamachem stanu” w Polsce się jednak nie zajmie.

Prof. Ryszard Legutko: Nie. Pogróżki Schulza, że wewnętrzna sytuacja Polski stanie na porządku obrad rozpoczętej w poniedziałek sesji, okazały się bezpodstawne. Nie wykluczam jednak, że debata o Polsce odbędzie się w styczniu lub w lutym. Mogą o tym świadczyć ów szokująco kłamliwy język, jakiego użył przewodniczący PE. Platforma wycofała się z pierwotnego zamysłu o natychmiastowej organizacji takiej debaty. Uznała prawdopodobnie, że, po pierwsze, padnie wówczas wiele kompromitujących informacji na jej temat, a po drugie: nie jest to w kraju politycznie chwytliwe. Mogą więc do tego pomysłu wrócić za jakiś czas.

Dlaczego Martin Schulz takie słowa w ogóle wypowiedział? Co chciał w ten sposób osiągnąć?

Schulz jest znany z takiego niemającego miary języka. To jedna z tych wypowiedzi, o których trzeba powiedzieć, że jest z jednej strony skandaliczna, a z drugiej - kompletnie idiotyczna. Człowiek średnio wykształcony, a wiemy, że takim jest Martin Schulz, rozumie, co to jest zamach stanu. Zamach stanu ma miejsce wówczas, gdy mniejszość zdobywa przy użyciu siły władzę, która jej się nie należy. W Polsce tak nie było i nie trzeba być geniuszem, by to stwierdzić. Słusznie powiedział pan poseł Wojciechowski, że jeżeli ktoś chce zdobyć nad Polską władzę środkami siłowymi, to raczej opozycja. Ale my nie traktujemy tego jako zamachu stanu, lecz raczej jako folklor polityczny. Jakkolwiek jest to folklor, który ucieka się do języka znacznie poniżej elementarnej tolerancji. Brutalna retoryka Schulza pokazuje, że oni nie odpuszczą. I dlatego należy na podobne słowa ostro reagować. Musi robić to polski rząd, dyplomacja, również my, w Parlamencie Europejskim. Nie można puścić płazem takich wypowiedzi. Jeśli nie zareagujemy ostrym sprzeciwem, to obelgi i ordynarne fałszerstwa o Polsce staną się rutyną.

Nie tylko Schulz stawia Polsce tak poważne zarzuty. Na łamach „Spiegla” wypowiedział się także przewodniczący europejskiej Rady ds. Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych, luksemburczyk Jean Asselborn. Twierdził, że w Polsce łamie się „podstawowe europejskie prawa”, a to oznacza, że sytuacja nad Wisłą jest sprawą nie tylko wewnętrzną, polską, ale także ogólnie europejską i Bruksela musi podjąć jakieś kroki.

Znam ten język. Z punktu widzenia regulacji europejskich i traktatów, istnieją oczywiste granice ingerencji władz centralnych w politykę państwa narodowego. Te granice są jednak systematycznie przekraczane w oparciu o argument, że w jakimś kraju są gwałcone jakieś prawa. Nie wiem, jakie prawa są gwałcone w Polsce. W Unii króluje hipokryzja. Jeśli mamy rząd prawicowy i to niepokorny, to ten rząd, zwłaszcza w mniejszych krajach, w Europie Wschodniej, staje się natychmiast przedmiotem niebywałego ataku. Jeśli mamy natomiast rząd lewicowy lub dobrze przez tę lewicę widziany, potulny wobec Brukseli, który mówi o prawach homoseksualistów, o LGBT… O, taki rząd może robić z opozycją, co chce! Może gwałcić jej prawa w sposób najbardziej drastyczny, jak miało to miejsce w Polsce przez ostatnie 8 lat, czy tak jak miało to miejsce na Węgrzech za rządów socjalistów. Rząd, który podoba się europejskiej lewicy, może robić wszystko zupełnie bezkarnie i nikt się nie odezwie! Niestety, Unia Europejska jest obsadzona niemal całkowicie przez lewicę. Nie dajmy się oszukać frazeologią praw człowieka i swobód obywatelskich. Akurat lewica ma kompletnie w nosie prawa i swobody obywatelskie, a używa ich tylko jako broni przeciwko tym, których nie lubi.

Podczas gdy europejska lewica jest bardzo solidarna z Platformą Obywatelską i resztą polskiej „opozycji”, to europejska prawica raczej milczy i nie staje w obronie Polski. Dlaczego?

Liczymy, że takie głosy zaczną się podnosić. Trzeba po prostu prowadzić intensywną dyplomację. Dziś jest jeszcze za wcześnie na dostrzegalne skutki: dopiero co zdobyliśmy władzę. Pamiętajmy też, że prawica europejska, prawica zachodnia, jest, powiedziałbym, dość lewa. Mamy jednak trochę wspólnych interesów i musimy stworzyć jakąś grupę wpływu działającą solidarnie, coś w rodzaju koalicji na różnych poziomach. Nie możemy dać partiom lewicowym sobą pomiatać. Oni są zupełnie bezwzględni i bezczelni w tym, co mówią i robią.

Mówiąc o budowaniu swoistej prawicowej koalicji europejskiej ma pan profesor na myśli Grupę Wyszehradzką  czy także inne państwa zachodnie?

Myślę, że to nie tylko Grupa Wyszehradzka. Grupa ta dopiero teraz, po wielu latach, zaczyna dawać jakieś znaki istnienia. Wcześniej był to twór raczej papierowy, bo każdy z krajów do niej należących dążył do ścisłego aliansu z jednym z wielkich państw Europy Zachodniej, Niemcami czy Francją. Teraz grupa ta zaczyna dawać oznaki swojej godności. Myślę, że będzie się to rozwijać. Mamy jednak państwa, gdzie rządzą partie prawicowe. To trochę inna prawica, niż w Polsce, jak choćby w Wielkiej Brytanii, ale akurat z nią sporo nas łączy. Powinniśmy więc działać na rzecz przeciwstawienia się temu lewicowemu dyktatowi.

Jaka jest w budowaniu tej zachodniej kampanii nienawiści rola polskich mediów? Widzieliśmy w telewizji ARD użalającego się na prześladowania Tomasza Lisa, czytamy w „Die Zeit” manipulacyjny z założenia blog prowadzony przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Jak to wszystko wpływa na ocenę Polski za granicą, jaka jest tego rzeczywista siła?

Wpływa to, oczywiście, źle. O Polsce wie się w Europie i na świecie generalnie mało, a to, co się wie, wie się często na podstawie lektury takich karykaturalnych, nieprawdziwych tekstów, w „Spieglu”, „El País” czy „The Washington Post”, gdzie szaleje Anne Applebaum. Nie chciałbym iść głęboko w historyczne analogie, ale... Mówił o tym ostatnio pan prezes Jarosław Kaczyński, za co wielu się na niego rzuciło. Ja sam pisałem już o tym wcześniej. Jest mianowicie w Polsce taka polityczna i intelektualna tradycja, która zbudowana jest na przekonaniu, że będzie najlepiej, jak będzie nami rządził suweren z zewnątrz. Czasami przybiera ona formę zdrady, innym razem politycznej naiwności, innym znowu staje się to próbą załatwienia cudzymi rękami przeciwnika. Jest coś takiego w Polsce, że bardzo chętnie uciekamy się do jakiegoś zewnętrznego autorytetu. W innych krajach to się nie zdarza. Są głębokie podziały, jak w Anglii czy we Francji, ale nie przybiera to takich form oddawania się pod władzę innych, by zniszczyć przeciwnika wewnętrznego… W Polsce bierze się to stąd, że przez wiele dziesięcioleci, a realnie przez stulecia byliśmy pozbawieni suwerenności i przyzwyczailiśmy się do odwoływania się do okupanta, zaborcy, czy narzuconej władzy. Nie mieliśmy kiedy nauczyć się korzystać z suwerenności, która wydaje się wielu Polakom kategorią podejrzaną. Łatwo popadamy w przeświadczenie, że są gdzieś mądrzejsi i silniejsi, że oni tu przyjdą i zrobią porządek.  Dzisiaj ten syndrom napędzany jest też oszalałą nienawiścią do Prawa i Sprawiedliwości. Dotyczy to po części dziennikarzy, u których ta obsesja przekracza wszystkie granice. W nienawiść tę angażuje się też część akademików – te wszystkie głupie uchwały, które ukazują się na rozmaitych wydziałach uniwersyteckich na temat łamania prawa... To kolejny przykład hipokryzji, bo wydziały te przez osiem lat nie wydały nawet najmniejszego pisku, kiedy rządząca partia nami poniewierała. Antypisowska nienawiść przybrała rozmiary chorobliwe. Należy ciągle przypominać, że jej skutkiem był mord polityczny, jaki popełniono przed kilku laty na Marku Rosiaku, członku Prawa i Sprawiedliwości. Ludzie opętani tą nienawiścią zrobią dla pozbawienia PiS władzy wszystko. Dosłownie wszystko.

Gdy patrzy pan profesor w przyszłość, na najbliższe cztery lata, to sądzi pan, że rząd wyjdzie z tej fali krytyki i nienawiści obronną ręką i przekona Polaków także w następnych wyborach, że, tak jak na Węgrzech, warto dać PiS kolejną kadencję?

Mam nadzieję. Trzeba działać stanowczo i zdecydowanie. Mamy w polskim parlamencie większość i liczymy, że wyborcy opowiedzą się za nami po raz wtóry. Nie sądzę, by opowiedziała się za nami większość członków wydziału prawa UJ czy UW. Jeśli do tej pory niewiele zrozumieli, to zapewne nadal rozumieć nie będą. Ale jestem pewien, że szeroka rzesza wyborców doceni nasze rządzenie i łatwo dostrzeże kontrast między tym, co robimy my, a co robił rząd poprzedni.

Dziękuję za rozmowę.