Eryk Łażewski, Fronda.pl: Ostatnio mamy do czynienia z szeregiem antypolskich wypowiedzi: od dziennikarki Andrei Mitchell po pełniącego obowiązki ministra spraw zagranicznych Israela Katza. Czy mógł by je Pan Profesor skomentować?

Prof. Roman Bäcker, politolog: Niewątpliwie mamy do czynienia z czymś, co można nazwać ogromną słabością polskiej dyplomacji. Tym samym politycy i to nie tylko izraelscy uważają, że mogą sobie pozwolić na mówienie bardzo nieprzyjemnych rzeczy nawet w czasie wizyty w Polsce. Jeżeli się przeanalizuje przebieg konferencji tak zwanej „Bliskowschodniej” w Warszawie, to widać wyraźnie, że Polska była traktowana jako „chłopiec do bicia” i to o wiele większy, niż Iran, w sprawie którego się spotkano. Nie dosyć, że mówiono bardzo nieprzyjemne rzeczy o Polakach w czasie II Wojny Światowej, to jeszcze opuszczono Warszawę przed czasem. Warto jeszcze dodać: wiceprezydent Stanów Zjednoczonych mówił w obecności polityków, którzy niezbyt lubią Lecha Wałęsę, o tym, jakim on był Wielkim Polakiem i człowiekiem znanym na cały świat. Tutaj nie ma mowy o przypadku. Po prostu, Ameryka i jej najsilniejszy sojusznik na Bliskim Wschodzie, a więc Izrael, uważają, że można sobie pozwolić na tego typu afronty wobec partii rządzącej Polską. No to sobie na to pozwalają.

No to może nie będą sobie już pozwalać, skoro pan premier Morawiecki postanowił zareagować i odwołał praktycznie Szczyt Grupa Wyszehradzka – Izrael. Jak Pan sądzi?

No dobrze. Tylko, że Polsce o wiele bardziej zależy na Grupie Wyszehradzkiej, niż Izraelowi. Jeżeli polska dyplomacja byłaby sprawna, to by doprowadziła do przeniesienia Szczytu Grupy Wyszehradzkiej w inne miejsce, do stolicy któregoś z krajów Grupy Wyszehradzkiej, a nie akurat upierała się przy Izraelu. Inaczej mówiąc, polska dyplomacja poniosła tym razem konkretne straty, ponieważ współpraca Grupy Wyszehradzkiej jest jednym z priorytetowych kierunków polskiej dyplomacji aktualnej partii rządzącej. Choćby dlatego, że relacje z Niemcami, Ukrainą, Rosją, Francją, no i wieloma innymi państwami Unii Europejskiej są gorsze niż oziębłe.

Ja rozumiem tę decyzję premiera Morawieckiego jako próbę ukarania Izraela. Jak Pan sądzi, czy tak to można odczytać?

Odwołanie wizyty w Izraelu, tak jak i odwołanie wizyty w jakimkolwiek państwie jest po prostu formą protestu, a jednocześnie oznacza zmniejszenie rangi relacji między tymi państwami. Tak to się traktuje w dyplomacji. Natomiast powtarzam: gdyby rzeczywiście chciano ukarać Izrael, to by znaleziono mnóstwo rozmaitych innych sposobów. Tymczasem Polska ukarała samą siebie nie przyjeżdżając na szczyt Grupy Wyszehradzkiej.

Dziękuję za rozmowę.