Sprawa z Nowej Zelandii to ewidentny przykład na całkowite szaleństwo i barbarzyństwo radykalnych „ekologów”. Grupa obrońców „praw” zwierząt z Nowej Zelandii zagroziła, że zatruje produkty mleczne dla dzieci. Szantażyści poinformowali w anonimowym liście, że produktów nie zatrują tylko wówczas, jeżeli nowozelandzki rząd zaprzestanie używania pestycydów do kontroli liczby dzikich zwierząt do końca tego miesiąca.

Przeprowadzone dotąd testy nie potwierdziły obecności trucizny w produktach dla dzieci. Największe firmy zapewniają, że nie ma powodu do niepokoju i ich wyroby cały czas są kontrolowane i nie ma możliwości ich zatrucia.

Obrońcy „praw” zwierząt domagają się zaprzestania użycia środka chemicznego 1080, który stosowany jest do kontroli populacji dzikiej zwierzyny. Sprzeciwiają się tej praktyce liczne organizacje, w tym Światowa Liga Ochrony Zwierząt. Ich zdaniem środek powoduje bardzo powolną i bolesną śmierć zwierząt, a co więcej istnieją też obawy co do jakości wody pitnej w miejscach, gdzie 1080 się stosuje.

I nawet jeżeli tak właśnie jest, to jeszcze nie powód, by grozić zatruciem małych dzieci. Jest prawdopodobne, że radykałowie wcale nie chcieli dokonać takiego czynu, a po prostu straszą, by zwrócić uwagę na problem. Jednak nawet w takim wypadku metoda, jaką wybrali, jest po prostu obrzydliwa i pokazuje jasno degenerację tych środowisk. Ludzie ci dopuszczają bowiem myśl, jakoby życie dzieci było warte tyle samo, co życie dzikich zwierząt. Oto bezmiar upadku liberałów!

pac/bloomberg