Joanna Jaszczuk, Fronda.pl: Rząd zadecydował o zwiększeniu nakładów na wojsko do co najmniej 2,5 procent PKB. Jednocześnie liczebność armii ma dwukrotnie wzrosnąć, a wszystko to do 2030 roku. Wydatki będą wzrastać stopniowo. Czy w Pana ocenie możemy mówić o wzmocnieniu armii, o wzmocnieniu zdolności obronnych?

Gen. Roman Polko: Nowoczesna armia to nie tyle liczba żołnierzy, co przede wszystkim wykorzystywanie współczesnych technologii. Po serii ataków w cyberprzestrzeni, do których doszło niedawno w Europie, widzimy, że jeżeli w przyszłości dojdzie do wojny, to będzie ona miała zupełnie inny charakter, zdecydowanie bardziej kompleksowy i złożony, niż na poziomie serialu „Czterej pancerni i pies”.

Krótko mówiąc, armia, żeby spełniać swoje zadanie, musi być nowoczesna. Również Obrona Terytorialna czy rezerwy muszą być dobrze wyszkolone i wyposażone i w tym momencie tak właśnie jest. Od pewnego czasu słyszymy, że polska armia ma liczyć 250 tysięcy żołnierzy, czyli jej liczebność ma być zwiększona nawet więcej niż dwukrotnie, gdyż obecnie liczy sto tysięcy. Tymczasem, jeżeli chodzi o uzbrojenie, to po problemach z przeprowadzeniem przetargu na śmigłowce, nasuwają się pytania: no dobrze, podwoimy liczebność armii, ale co z infrastrukturą? Co z wyposażeniem? Co z kosztami szkolenia? I budżet, który będzie trochę wyższy, będzie w dużym stopniu przejadany przez skład osobowy. Tego wszystkiego nie da się kupić, zresztą nie trzeba być superinformatykiem, by stwierdzić, że jeśli 2 procent PKB okazuje się niezupełnie wystarczające, to 2,5 procent, przy zwiększonej liczebności armii, nawet przy dobrym rozwoju gospodarczym naszego kraju, raczej nie wystarczy. Ta informacja skłania mnie do pewnej refleksji. Czy nie powinniśmy przypadkiem najpierw zagospodarować tego, co już jest, a dopiero potem myśleć o osobowym zwiększeniu potencjału sił zbrojnych. W kalkulacjach operacyjno-taktycznych, gdy mówimy o zdolności bojowej, nie liczymy ilości ludzi, ale środki bojowe, środki, którymi przeciwnik może nas razić czy obezwładnić i które my jesteśmy w stanie wystawić, aby odeprzeć jego ewentualny atak.

Przypominam sobie, że kilka miesięcy temu szef MON mówił, że za kilkanaście lat, Polska będzie w stanie obronić się sama. Ministerstwo przedstawiło wówczas strategię obronną

W tym momencie żaden kraj, nawet jeśli mówimy o bogatych krajach europejskich, nie jest w stanie zrealizować swojej obrony sam. Doskonale rozumiał to Śp. Prezydent Lech Kaczyński, który zawsze mocno podkreślał, również w osobistych rozmowach, jak ważne są nasze relacje z sojuszem NATO, jak ważne jest dla nas to, aby ten sojusz był silny, jak ważne są relacje transatlantyckie. Jednak podkreślał również, że musimy budować także własne zdolności obronne. Przypomnę również, że był zwolennikiem budowy armii europejskiej. Stoi to poniekąd w kontrze do decyzji obecnego kierownictwa MON o wycofaniu Polski z Eurokorpusu i oparciu naszych relacji z Sojuszem NATO właściwie tylko na jednym z krajów, czyli na Stanach Zjednoczonych. W mojej ocenie jest to błędne podejście. Musimy opierać się na swoich sojusznikach. Tym bardziej, że dziś obrona kraju jest zdecydowanie większym kompleksem zagadnień, niż wyłącznie obrona „kinetyczna”. Jest to chociażby budowanie silnej gospodarki. Teraz, kiedy nasi sojusznicy w Europie, jak np. Francuzi czy Niemcy, myślą o wspólnym budowaniu czy produkowaniu uzbrojenia, gdyż w ten sposób można robić to taniej, żeby nie być mimo wszystko tak bardzo uzależnionym od Stanów Zjednoczonych. Nasze relacje w budowaniu bezpieczeństwa można zainwestować również w przemysł obronny, który powinniśmy do tego europejskiego projektu również włączyć.

Wspominał Pan, że ważna jest również cyberprzestrzeń, szczególnie po niedawnych atakach hakerskich w Europie. Jak ta dziedzina ma się w Polsce, zwłaszcza, że zaatakowano również kilka firm w naszym kraju?

Co tu dużo mówić, firmy zostały zaatakowane. Mimo komunikatów typu: „Polska jest bezpieczna, nic się u nas nie dzieje”, widać chociażby w kontekście tych ataków hakerskich, które dotknęły stacjonujące w Polsce firmy, że zagrożenie w cyberprzestrzeni jest jak najbardziej realne. Ubiegłoroczny szczyt NATO, podczas którego cyberprzestrzeń została uznana za kolejny obszar działań bojowych pokazuje, że nie wystarczy wziąć „Misiewicza” z dość wątpliwym wykształceniem i stworzyć komórkę do walki z dezinformacją. W zetknięciu z rosyjskimi trollami, którzy dobrze, wręcz zbyt dobrze dają sobie radę z realizacją swoich założeń propagandowych.

Profesjonalna armia we wszystkich obszarach, również w cyberprzestrzeni musi być dobrze wyposażona, wyszkolona i musi sprostać wymogom technicznym XXI wieku. I jest to kolejny przykład na to, że trzeba najpierw załatać dziury tam, gdzie są, zamiast generować kolejne problemy.

Gdy dowodziłem jednostką GROM, powiedziałem kiedyś na odprawie, że największym problemem byłaby sytuacja, gdyby Sztab Generalny kazał nam w krótkim czasie podwoić swoją liczebność, ponieważ nie jestem w stanie dobrać odpowiednich ludzi, przeszkolić, sfinansować, przygotować bazy szkoleniowe... Raz jeszcze podkreślam, że tego rodzaju projekty związane z liczebnością nie budują tak naprawdę zdolności obronnych, ale potęgują chaos. Powinniśmy zadbać najpierw o to, co jest, żeby ludzie mieli bazę szkoleniową, żeby były pieniądze na szkolenia, żeby był sprzęt. Tymczasem nie mamy obrony powietrznej, nie mamy marynarki wojennej, nie mamy śmigłowców, a na przykład w procesie modernizacji jednostek wyposażonych w czołgi są opóźnienia. Może trzeba najpierw zbudować tę Obronę Terytorialną, która całkiem dobrze się rozwija, a dopiero później mówić o podwojeniu wielkości liczebnej armii. W tej chwili jest to dla mnie ogromny znak zapytania, zwłaszcza w kontekście braku kompetentnych ludzi, którzy byliby w stanie chociażby skutecznie przeprowadzić przetargi na tak potrzebne Wojskom Specjalnym śmigłowce.

Wróćmy jeszcze do zwiększenia budżetu na armię do 2,5 procent PKB. Na ile, Pana zdaniem, jest to możliwe do zrealizowania i jak dobrze to wykorzystać?

Przede wszystkim buduje się programy na miarę możliwości. Ten budżet w wysokości 2 procent PKB powinien być dobrze wydany. Natomiast nad 2,5 procent trzeba zastanowić się w kontekście całej gospodarki. Na wyższym kursie zarządzania zasobami obronnymi, który ukończyłem, patrzyliśmy na kwestię zarządzania budżetem MON nie tylko z perspektywy resortu obrony. Nie tylko przez MON buduje się lepsze zdolności w zakresie bezpieczeństwa. A może część z tego, powiedzmy, że te 0,5 procent dać minister cyfryzacji, która może, poprzez swoje kadry, budować zdolności do działań w cyberprzestrzeni. Ten obszar niekoniecznie musi znajdować się w Ministerstwie Obrony Narodowej. Najlepszym przykładem są siły specjalne, które tworzyły się w czasie II wojny światowej w Wielkiej Brytanii. Warto wziąć to pod uwagę.

Trzeba patrzeć na to wszystko całościowo, przede wszystkim przez pryzmat projektów, które będą realizowane, a nie wyłącznie przez pryzmat kasy. Te dwa procent zapisane w ustawie są przede wszystkim po to, aby budżet był stabilny, żeby pojawiały się konkretne projekty, które można by było stabilnie realizować. I dobrze by było, gdyby zwiększenie wynikało ze wzrostu PKB, a nie ze wzrostu części PKB. Jeżeli jednak ma zostać zwiększony, to należy łączyć to z konkretnymi projektami, a nie na zasadzie: „Co uda się kupić, to będzie. Nie udało się ze śmigłowcami, to może kupimy coś innego, nie wiem, okręty podwodne, które wypłyną na wypadek wojny", bo niespecjalnie wiadomo, jaki zrobić z nich użytek dla obronności kraju. Te zakupy nie mogą być przeprowadzone „od sasa do lasa”. Ich koncepcja powinna być spójna, wyliczona w czasie, przedstawiona z konkretnymi zdolnościami. Naszej armii potrzebne są konkretne programy w ramach przyjętej strategii, co wymaga większej refleksji, a nie działania na zasadzie: „Zwiększymy dwukrotnie armię , a potem zobaczymy, co z nią zrobić”.

Bardzo dziękuję za rozmowę.