Sto lat temu Bolesław Leśmian spolszczył „nadzwyczajne” historie Edgara Allana Poe. Autor Williama Wilsona, Maski Śmierci Szkarłatnej i Zagłady Domu Usherów zaprasza do niesamowitej krainy grozy, w której wszystko może się zdarzyć. I niczego nie wolno być pewnym do końca poza jednym, poza pewnością śmierci. W podobną podróż do krainy na granicy życia i śmierci zabiera czytelników proza Borisa Akunina, Neila Gaimana i Umberta Eco. Cała trójka ze szczególną predylekcją zajmuje się tematyką cmentarną. Ich literackie światy nie pojawiają się jednak jako kolejna wersja memento mori, wprost przeciwnie. To sfera życia jawi się jako banalna i zwodnicza; życie to dziedzina zdrady, ponieważ bez naszej winy musimy porzucić egzystencję, a właściwie to ona nas porzuca, pozostawiając na pastwę śmierci. Wypada zatem traktować śmierć poważnie, z całą jej realnością, nieuchronnością i osobistością. Życie jest ulotne i niepewne, a śmierć to jedyna pewność, ona zawsze i na zawsze („na wieki wieków”) pozostanie nam wierna. Stąd rodzi się szczególny rodzaj namysłu nad śmiercią, którego cechą charakterystyczną stanowi taphofilia, czyli umiłowanie cmentarza. Idź na cmentarz – zdają się wołać prozaicy – aby rozpoznać, jaki jest sens i bezsens twojej wędrówki przez ten świat. Z bytu w niebyt, ze świata w zaświaty, z próżnej egzystencji w pełną tajemnicy nicość – taki jest kierunek ludzkiego losu. I w żaden sposób nie można się ukryć. Tak perorują pisarze taphologiczni, objaśniając swoje paradoksalne pragnienie życia… na cmentarzu. W pasji poznawania tajemnicy bycia pomiędzy życiem a śmiercią pisarze cmentarni przypominają ewangelicznego Łazarza, który po swoim wskrzeszeniu „utknął” pomiędzy światem żywych i umarłych.

* * *

Odkąd pojawiła się ekranizacja powieści Umberta Eco, ze znakomitym Seanem Connerym (Wilhelm z Baskerville) oraz Christianem Slaterem (Adso z Melku), należy podwoić czujność pedagogiczną. Niektórzy, zamiast czytać dzieło włoskiego profesora semiologii, mogą wybrać drogę na skróty: obejrzeć wersję filmową. Tymczasem warto nie tylko czytać, ale czytać od deski do deski. Ciekawa informacja pojawia się bowiem w Dopiskach na marginesie „Imienia róży”, które Umberto Eco dodał do swojego dzieło w roku 1983 (czyli trzy lata po wydaniu Il nome della rosa). Autor podaje w nich genezę powstania powieści: „Napisałem powieść, ponieważ na to miałem właśnie chęć”. Po tym wstępnym wyjaśnieniu pada porażające stwierdzenie: „Zacząłem pisać w marcu 1978 roku, wychodząc od pomysłu w stadium zalążkowym. Miałem ochotę otruć mnicha”. Ponieważ każdy poważny kryminał przynosi straty w ludziach, więc śmierć mnicha nie budzi moich zastrzeżeń (ktoś musi przecież pełnić dyżurną rolę kozła ofiarnego). Moje przerażenie budzi to, co Eco pisze dalej:

Zacząłem szperać w moim archiwum mediewisty w stanie hibernacji (książka o estetyce średniowiecznej w roku 1956, około stu stron na ten temat w roku 1969, jakiś esej po drodze, zwrócenie się ku tradycji średniowiecznej w roku 1962, kiedy przygotowywałem pracę o Joysie, a potem w 1972 roku długie studium o Apokalipsie i o miniaturach, a więc komentarz Beatusa z Liebany do tejże Apokalipsy, a więc kontaktu ze średniowieczem nie traciłem). Wpadł mi w ręce obszerny materiał (fiszki, fotokopie, zeszyty), gromadzony od 1952 roku, który miał służyć innym, niezbyt jasno określonym celom.

Wniosek jest prosty: materiał Imienia róży stanowi ćwierć wieku zapisków, czyli… to, co miało trafić do kosza, wylądować na śmietniku, staje się materiałem do napisania powieści (dodajmy uczciwie, doskonałej powieści)! Eco jest więc pisarzem ekologicznym. Taki pisarski recykling ucieszy wielu, a już na pewno Tadeusza Różewicza. Ekologiczna twórczość Eco zasługuje na pochwałę, bowiem pokazuje, jak z niczego zrobić coś.

Z tym większą ciekawością przystąpiłem do lektury najnowszej powieści Eco, Cmentarza w Pradze (Il cimitero di Praga, 2010). Zamiast „imienia róży” czytelnik otrzymuje jednak, co najwyżej, lichą ksywkę stokrotki. I to marnej. Co stało się z wielkim mistrzem pióra? Cóż, po raz wtóry sięgnął po swój znany chwyt „ekologiczny”. Powieściowa historia o masonach, Żydach i jezuitach, którzy spiskują i walczą o władzę nad światem, to dobrze znany motyw, który dość obszernie zaprezentował Eco w zbiorze esejów Six walks in the fictional woods (1994). Po kilkunastu latach od wydania eseju powstaje Cmentarz w Pradze, wielka powieść, która ponawia temat Protokołów Mędrców Syjonu. Dlaczego więc zajmować się w niniejszym szkicu ekologiczną powieścią Eco, w której cmentarza jak na lekarstwo? Tematem powieści nie jest bowiem praska nekropolia, ale historia fikcyjnego dzieła, będącego pamfletem przeciwko Żydom i masonom. Zdaniem Eco Protokoły Mędrców Syjonu są falsyfikatem, ponieważ „Mędrcy nazbyt cynicznie ujawniają w nich swoje niecne plany (…) trudno uwierzyć, by w rzeczywistości ktokolwiek mógł się tak bezwstydnie obnażyć”. Aby całość należycie udokumentować Eco w swoim eseju zamieszcza nawet rysunek, który przedstawia osiemnaście (sic!) rozmaitych etapów transformacji falsyfikatu: od spisku templariuszy w czasach króla Filipa Pięknego aż do Czarnej Sotni i Piotra Iwanowicza Raczkowskiego, tajnego agenta rosyjskich służb wywiadu. O czym zatem opowiada Cmentarz w Pradze, spiskowa opowieść o Żydach, masonach i jezuitach?

Najnowsza ekologiczna powieść Eco, wydana trzydzieści lat po Imieniu róży, nie jest wcale opowieścią, w której centrum znajduje się cmentarz. Dwunastu żydowskich rabinów, spotykających się o północy – jak informuje ulotka antysemicka – na cmentarzu w Pradze raz na sto lat, aby spiskować przeciwko ludzkości, to zaledwie marginalna notka w obszernej powieści Eco. Cmentarz w Pradze to historia zdrady. Simone Simonini oraz ksiądz dalla Piccola, niczym Dr Jekyll i Mr Hyde, bohaterowie noweli Roberta Louisa Stevensona, oprowadzają czytelnika po swoim królestwie nikczemności, intryg i zbrodni. I jak w Imieniu róży Eco miał ochotę „otruć mnicha”, tak w Cmentarzu w Pradze śmierć dotyka kolejne ofiary, które główny bohater topi… w gównie!

Uspokajam się. Mówię sobie, że muszę ukryć zwłoki kobiety w kloace na dole, która staje się już bardziej gościnna niż pański cmentarz w Pradze (…)
Wygląda na to, że Boullan zwariował. Zanosi się śmiechem.
– Ileż tu zwłok! – mówi. – Może lepiej jest tutaj niż tam na górze, w świecie (…)?
Wyciągam pistolet, strzelam, trafiam go w samo czoło.
Boullan pada ukosem, prawie na nogi Diany. Muszę się schylić, unieść go i położyć przy niej. Leżą obok siebie jak para kochanków.

Oczywiście gros lokatorów kloaki-cmentarza stanowią katoliccy duchowni. Wydaje się, iż Eco z dużym upodobaniem oraz przewrotnością wygłasza swoje antyklerykalne tezy, jednak niechaj nikt nie odważy się oskarżać go o „nienawiść” do Kościoła katolickiego. Autor ironicznie odpowie, iż powieść z identyczną nienawiścią piętnuje Żydów, masonów i jezuitów. A poza tym, to tylko powieść…! Nie warto się obrażać, skoro wszystko jest kwestią konwencji. I słusznie, jedynym sądem, pod który można poddać mizantropiczne (sic!) dzieło osiemdziesięcioletniego profesora i znawcy kultury, Umberta Eco, jest osąd sumienia. Pewno dlatego (przynaglony sumieniem krytyka), zamiast analizować funeralne obrazy Cmentarza w Pradze, przywołuję poniżej fragment rozdziału 24 powieści, zatytułowany Nocna msza, który egzemplifikuje wulgarność i ohydę świata, przedstawianego z taką predylekcją przez Eco:

Dwoje hermafrodytów klęka przed Boullanem, unosi chlamidę i razem całuje jego wyprężony członek. Potem cała grupa rzuca mu się do nóg, chłopcy zaczynają się masturbować, dziewczynki zdzierają jedna z drugiej tuniki i sczepiają się ze sobą wśród podniecających okrzyków. Powietrze napełnia się nowymi, coraz ostrzejszymi, trudnymi do zniesienia zapachami. Słychać pełne pożądania westchnienia, potem wycie zwierząt w rui. Wszyscy obecni obnażają się i spółkują ze sobą, nie zważając na płeć ni wiek. Widzę w oparach ponadsiedemdziesięcioletnią megierę o pomarszczonej skórze, piersiach jak listki sałaty, nogach szkieletu, która tarza się po posadzce, podczas gdy jeden z nieletnich całuje chciwie to, co było jej pochwą.

(Boullan, jeden z uczestników satanistycznego rytuału, to oczywiście ksiądz). Czytając tego typu opisy – jako czytelnik, nie jako duchowny – odczuwam niesmak. Wielbiciele pisarza mogą powtarzać, iż tak mroczna tematyka domaga się odpowiedniego, stosownego stylu. Jednak w epoce pornografizacji kultury wybitny profesor, i znawca kultury, powinien znać umiar. Nie piszę jako czytelnik zgorszony lub zawstydzony, piszę jako czytelnik zasmucony. Nie wszystko wolno usprawiedliwiać grą z czytelnikiem, zabawą i prowokacją. Nie wszystko wolno opatrzyć etykietką komizmu i humorystyki.
Cmentarz w Pradze to powieść, w której cmentarz nie jest wcale istotny. Eco przedstawia posępną wizję świata: zdrada, chciwość, intrygi i zbrodnie to najgłębsze tajemnice ludzkiej natury. Stąd płynie jak najbardziej cmentarne przesłanie powieści: życie jest tym, czego nie warto przeżyć! I smutny wniosek dla czytelnika: w epoce upadku kultury humanistycznej dzieło otwarte zamienia się w dzieło puste.

Ks. Stefan Radziszewski

Całość tekstu ks. Stefana Radziszewskiego
Niech żyje cmentarz! Eco, Gaiman, Akunin: trzy rodzaje taphoturystyki
dostępna bezpłatnie w wersji e-book, m. in. na platformach iBookstore, Ebookpoint, Legimi.