Podczas awantury związanej z wyrzuceniem Michała Rachonia, dziennikarza Telewizji Republika z konferencji Jerzego Owsiaka, kilkakrotnie słyszałem jak ktoś – niestety, na obrazie telewizyjnym było widać tylko zamazaną postać, praktycznie nie do rozpoznania – wykrzykiwał słowo „żul!”. Następnie pokazywano portrety obydwu bohaterów konfliktu – Jerzego Owsiaka i Michała Rachonia. Muszę przyznać, że od momentu zajścia do dziś nie potrafiłbym stanowczo stwierdzić, do której z tych twarzy to słowo mogło się odnosić.

Co innego jest ważniejsze. Wyrzucenie dziennikarza z jakiejś ważnej imprezy, której przebieg przekazują media do publicznej wiadomości, nie jest pierwszym tego rodzaju incydentem w ostatnich latach. Dwa lata temu w kwietniu ze śniadania prasowego, jakie dla dziennikarzy zorganizowała Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, zostali wyproszeni dziennikarze „Naszego Dziennika” i Telewizji Trwam. Mimo braku zaproszenia, najmniejszego kłopotu z wejściem nie miał reporter „Gazety Michnika”.  

Miesiąc później, również w 2013 roku, Maciej Lasek nie wpuścił na swoją pierwszą konferencję prasową, odbywającą się w Kancelarii Premiera, a poświęconą sprawie tragedii smoleńskiej, przedstawicieli „Gazety Polskiej”, piszących o katastrofie i jej przyczynach od trzech lat.  

Bezpośrednio po tym drugim przypadku,  w jednym z programów telewizyjnych wyraziłem ubolewanie nad tym, że inni dziennikarze, którzy byli świadkami, jak ich branżowego kolegę z „Gazety Polskiej” wypraszano za drzwi, nie zbojkotowali spotkania i na znak protestu przeciwko niedopuszczalnym praktykom, nie wyszli wszyscy wspólnie.  - Dla mnie jest oczywiste,  - tłumaczyłem jednemu z dziennikarzy obecnych do końca na tej konferencji -  że tylko pozostawienie w sali pustych krzeseł naprzeciwko tych, którzy dopuszczają się praktyk dyskryminacji niektórych mediów, jest w stanie zapobiec na przyszłość podobnym krokom.

Aby taka solidarna akcja się udała, musi pojawić się spontanicznie nieformalny, samozwańczy przywódca, którego postawa i autorytet potrafią  na tyle zintegrować  obecnych, że staną się wspólnotą, gotową ze względu na wyższy cel, odłożyć na bok partykularne interesy redakcji, walkę z konkurencją i przede wszystkim utworzyć jeden front ponad podziałami politycznymi. Pamiętam, jak w pod koniec lat 90, tego rodzaju akcję udało mi się przeprowadzić w Sejmie. Duża grupa reporterów, obsługująca komisję do spraw służb specjalnych, zaprotestowała w ten sposób przeciwko nagminnemu lekceważeniu naszej pracy i organizowaniu przez posłów konferencji po posiedzeniach z wielogodzinnymi opóźnieniami. Wielu kolegom – szczególnie piszącym – uniemożliwiało to przygotowanie tekstu do bieżącego numeru, ukazującego się następnego dnia. Jednorazowy bojkot wystarczył, by od tamtej pory komisja współpracowała z nami, jak w szwajcarskim zegarku.

Patrzę na swoich młodszych kolegów i smutno mi, że w czasie, kiedy na zlecenie Owsiaka ochroniarze „ wypychali” Michała Rachonia  z konferencyjnej sali, u żadnego z pozostałych dziennikarzy nie pojawił się choćby okruch solidarności zawodowej. A przecież buta i cynizm Owsiaka sprawiły, że w porównaniu do wspomnianych wcześniej przypadków dyskryminacji niektórych mediów i ich dziennikarzy, sytuacja była naprawdę drastyczna. Została wzbogacona – przy dźwiękach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy – elementami psychicznej i fizycznej przemocy.  

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl