Schematy medialne są tak oklepane, że średnio zorientowani po pierwszych ruchach bez pudła wskazują jaki schemat zastosowano. We wszystkich mediach, co też jest charakterystyczne, przyjęto jedną „narrację”. Nijaką „Emi” nazywa się po prostu „Emi” i dodaje „anonimową hejterkę”. Pewną nowością jest fakt, że tak samo Emilię Sz. nazywają pełnomocnicy, nawisem mówiąc są to adwokaci z samego dna palestry, kompletnie skompromitowani działalnością w portalach społecznościowych, co w całej sprawie ma swoje znaczenie - pisze Matka Kurka na łamach portalu kontrowersje.net

Kim jest „Emi” (Emilia Sz.) wiem od dawna, prowadziłem z nią korespondencję i grzecznie podziękowałem za materiały porno z udziałem sędziego, które usiłowała mi wcisnąć. Tożsamość „Emi” znają też prawie wszyscy dziennikarze i tym bardziej sędziowie udający ofiary „anonimowej hejterki”, ale problem wszystkich polega na tym, że ta historia rozlewa się falą gnoju na obie strony. „Emi” to była żona sędziego i były obiekt westchnień innego sędziego, obaj kojarzeni są z „dobrą zmianą” i przypisywani Ziobrze, ale Ziobro ma z nimi tyle wspólnego, że kogoś z tego demoralizowanego środowiska musiał do nowego rozdania wyznaczyć. Były mąż „Emi”, Tomasz Szmydt, to też były sędzia WSA Warszawa, który trafił do Ministerstwa Sprawiedliwości, a dziś jest członkiem KRS. Były adorator „Emi”, sędzia Arkadiusz Cichocki, to były prezes Sądu Okręgowego w Gliwicach.

Dziś to nie jest żadna tajemnica, dlatego mogę napisać, że „Emi” miała zdjęcia porno sędziego Cichockiego, co najmniej od października 2018 roku i próbowała nimi zainteresować wiele prawicowych dziennikarzy i redakcji, również mnie. W efekcie zainteresowała wszystkich, gdy już była na samym dnie po pijaku upubliczniła jedno „selfie” Cichockiego i choć po chwili je usunęła, to wystarczyło, aby właściwi ludzie zrobili kopie i Cichocki podał się do dymisji. Ponieważ „Emi” jest alkoholiczką i osobą regularnie hospitalizowaną, z powodu swoich problemów emocjonalnych, to robiła rzeczy dokładnie takie, jak osoby w jej stanie.

W tej części środowiska sędziowskiego, które jest kojarzone z „dobrą zmianą” wywołała skandale „erotyczne”, co sprowadziło ją na manowce emocjonalne i egzystencjalne. Zniszczyła swoje małżeństwo, krąg znajomych, straciła dach nad głową i środki do życia, szukała zemsty. Jednocześnie nadal udawała „Inkę” walczącą z kastą, a to sędziom, którzy wyszli z układu i zostali przez układ zgnojeni, po prostu się podobało. Trzeba mieć na uwadze, że to zamknięte środowisko, znają się na wylot i tam każdy miał przypisane swoje miejsce. Nagle sędziowie z dołów awansują na samą górę i zaburzają łańcuch wpływów tworzony nie przez lata, ale przez pokolenia. Wszyscy sędziowie kojarzeni z PiS zostali w ułamku sekundy uznani za największych wrogów i gnojono ich non stop.

Trudno się dziwić, że w takich warunkach na prywatnych grupach dyskusyjnych wylewali swoje żale i twierdzę, że w zaistniałych okolicznościach i tak były to bardzo powściągliwe wpisy. Paradoks sytuacji polega na tym, że „Emi” nie robiła nic innego, tylko zbierała brudy, które wzajemnie produkowali na siebie sędziowie i tym najzwyczajniej w świecie grała, na obie strony. Z osobistych przyczyn jej wrogami byli dwaj sędziowie „dobrej zmiany”, co nie przeszkadzało jej pozyskiwać sympatię w tym środowisku, bo innego w tamtym momencie nie miała. Inny paradoks polega na tym, że „Emi” początkowo nie była wrogiem „kasty” związanej ze starym układem.

Dobitnie to widać po wymianie zdań z odwołanym przez Ziobrę sędzią Jakubem Iwańcem. „Emi” pyta wprost: „Dlaczego go nie chcemy”. Słowa te padły pod adresem byłego szefa Iustitii, sędziego Markiewicza, co oznacza, że „Emi” o kaście tak naprawdę nie miała pojęcia, ona żyła nienawiścią i poczuciem krzywdy wyrządzonej przez konkretnych sędziów. „Emi” do Markiewicza i podobnie do Gąciarka nie miała nic, ale atakami na nich zdobywała sympatię grupy sędziów, z którą się związała, za co dostawała wsparcie, również materialne. Stan emocjonalny, problemy alkoholowe i inne przypadłości doprowadziły do tego, że narobiła sobie wrogów wszędzie i w końcu została zupełnie sama. Sędziowie „dobrej zmiany” zorientowali się w co wdepnęli, ale było za późno na uratowanie czegokolwiek, zwłaszcza, że „Emi” dostała propozycję nie do odrzucenia z drugiej strony.

Wczoraj sędzia Konrad Wytrykowski opublikował oświadczenie z bardzo interesującym wątkiem. Dowiadujemy się z niego, że już na początku kwietnia Wytrykowski dostał od redakcji „Gazety Wyborczej” pytanie wraz ze „zrzutem ekranu” słynnej „pocztówki wypier…”. Wcześniej, w lutym, pozew przeciw „Emi” złożył Gącierek i do tego poszły wnioski do prokuratury. W marcu prokuratura zajęła nośniki elektroniczne „hejterki” i uzyskała odstęp do kompromitujących materiałów. W tym samym czasie „Emi” pisze do mnie i pyta o adwokata, potem organizowana jest zbiórka na jej rzecz, ostatecznie wszystko się sypie i ona też zaczyna sypać.

 

Pierwszy artykuł o „Emi” pisze niejaka Ewa Ivanowa, to taki Czuchnowski w spódnicy, szkoda słów, bo istotny jest inny „zrzut ekranu”, którego autorstwo przypisuje się kolejnemu sędziemu znanemu opinii publicznej z nazywania Jarosława Kaczyńskiego Hitlerem. Sędzia Strumiński miał pisać do „Emi” i podać informację od Ivanowej, że nie tylko GW szuka kontaktu z „hejterką”, ale i sędziowie, których dobra osobiste miała naruszyć. Nie wiem czy ten „zrzut ekranu” jest autentyczny, pewne jest natomiast, że po tym kontakcie GW miała materiały, które przesłała do Wytrykowskiego i które teraz publikuje Onet (ciekawe). Gdy mleko się rozlało sędziowie „dobrej zmiany” w popłochu odcięli się od „hejterki”, co przesadziło o jej nagłym zwrocie i przejściu na przeciwną stronę.

Jak widać początki głośnej historii wyglądają gorzej niż „Zniewolona”, tandetny melodramat z powiatową femme fatale w roli głównej. Dalej sprawy wszystkim wymknęły się spod kontroli i pewnie mielibyśmy aferę jak się patrzy, ale z takiego szamba, doskonale ilustrującego poziom etyczny i intelektualny „środowiska”, nikt suchy wyjść nie może. Cała historia dotyczy WYŁĄCZNIE sędziów i ich brudów. Jedna grupa sędziów wykorzystała emocjonalnie i egzystencjalnie pogubioną żonę sędziego do walki z inną grupą sędziów. Z kolei ta druga grupa, najpierw ją zaszczuła pozwami i zleconymi artykułami, potem zaszantażowała, na końcu złożyła ofertę. Dasz nam kwity na „ludzi Ziobro”, to my rozważymy wycofanie pozwów i skarg, damy ci też opiekę.

Finał sprawy? No taki, jak widać. Jeden wielki gnój, który został wyceniony przez jakość przyznanej „opieki prawnej”. Gdyby z tego szamba dało się coś czystego wyjąć i na tym ugrać, to Roman Giertych, Dubois albo Kalisz byłby pełnomocnikiem „hejterki”, a sama „hejterka” zrobiona na bóstwo jeździłaby od TVN, przez Polsat, do GW i odgrywała ofiarę „układu Ziobro”. Tymczasem „Emi” w mediach jest „hejterką”, jej pełnomocnicy: Ewa Stępniak i Konrad Pogoda, nazywają ją dokładnie tak samo, co więcej Pogoda publicznie mówi, że działania klientki są nie do obrony. Los „Emi” jest przesądzony, za dwie sekundy znów zostanie sama, bo nic więcej się niej nie da wycisnąć. Za to ludzie mogli zobaczyć cały smutny obraz środowiska, o którym piszę od lat i za co przez lata byłem uznawany za wariata.

Matka Kurka/kontrowersje.net