Do wyznania Justyny Kowalczyk odniósł się na łamach "Rz" Szymon Hołowinia.

"Czytając wyznania sportsmenki, opisującej cenę, jaką zapłaciła za historyczne sukcesy, zastanawiałem się, kiedy wreszcie zrozumiemy, że ludzkość to kategoria wymyślona, by socjologowie mieli z czego pisać doktoraty". Jak zauważył "w realnym życiu jedynym pojęciem, które ma realny ciężar, jest pojedynczy człowiek".

"Przez ostatnich kilka lat ta niezwykła kobieta była dla nas Polską. Gdy wygrywała, była „naszą Justynką", ucieleśnieniem najlepszych narodowych cech, naszą husarią, z którą rzucamy się na norweskie czołgi, pokazujemy całemu światu, gdzie raki zimują. Była (jak wcześniej Adam Małysz) spełnieniem naszych ambicji, naszą nadzieją, naszą dobrą samooceną" - wylicza w tekście "Bolesna samotność Justyny Kowalczyk" Hołownia.

Jak dodaje: "umykało nam jednak, że wciąż jest człowiekiem".

"Ten człowiek wychodzi dziś do nas, mówiąc: leczę się na depresję. Poroniłam. Próbowałam ułożyć sobie życie poza sportem, ale widzę, że nic tam na mnie nie czeka. Uciekam więc znowu w katorgę, bo to jedyny sens, jaki mam, tylko narty mnie w życiu nie zawiodły. Z tej rozmowy bije myśl: żegnaj prawdziwe życie, zajeżdżę się teraz na śmierć".
Szymon Hołownia następnie ocenia, że "w naszym społecznym życiu nie brakuje już narodowej dumy. Brakuje zwykłej międzyludzkiej uważności i czułości. Nie musimy już lepiej machać flagami, teraz powinniśmy uczyć się uśmiechać do siebie i przytulać. To nie spóźniona erupcja pensjonarskich pragnień starego kawalera. Naprawdę jestem zdania, że każdy, kto spotka na swojej drodze panią Justynę, najlepiej przysłuży się Polsce, po prostu najszczerzej się do niej, człowieka, a nie mitu, uśmiechając. Podając rękę, dziękując, mówiąc: pani Justyno, jakby co – to jestem! Fajnie, że ma pani medale, ale jest pani kimś dużo większym niż one".

Ab/rp.pl